– Och! Ileż to głupstw się opowiada. Ja nic nie wiem!... Nic nie widziałem, nic nie słyszałem!... Tutaj nikt nic nie widział!
On również się bał. Ale kogo? Czego?... Nie nalegając, Katarzyna podziękowała i ruszyła w dalszą drogę. W Vaucouleurs ludzie okazali się mniej bojaźliwi, lecz nie odpowiadali na jej pytania, a oberżysta omal nie wyrzucił ich za drzwi.
– Joasia? Myśmy ją kochali! Nie pozwolimy, by szkalowano jej pamięć!
Jeżeli szukacie awanturnicy, to nie tutaj: już dawno byśmy taką powiesili!
– A kto ci mówi, że chcemy jej dobra?
– Czy chcecie jej dobra czy nie, nic mi do tego! Ja wiem tylko jedno: Joasia nie żyje, w przeciwnym razie nie bylibyśmy tacy nieszczęśliwi!
Podczas gdy trzej wędrowcy spożywali skromny posiłek, który karczmarz podał im bardzo niechętnie i tylko dlatego, że w tych ciężkich czasach każda srebrna moneta była dobra do wzięcia, Walter, który przez całą drogę pozostawił Katarzynę jej gorzkim myślom, zdecydował się przerwać ciążącą chłopcom ciszę.
– Czy możesz mi powiedzieć, pani, dlaczego poszukujesz tutaj kobiety, która udaje Joannę d’Arc? Przecież oberżysta powiedział, że gdyby tu się pojawiła, to zostałaby powieszona!
– Oberżysta gada, co mu ślina na język przyniesie! Lecz ja dobrze pamiętam słowa mego męża!
– Czy możesz mi je powtórzyć?
– Tak. Powiedział: „Widziałem ją, kiedym dobił do Roberta w Neufchâteau. Przybyła do Grange aux Hornes niedaleko Saint-Privey...”
– A skąd wywnioskowałaś, że Saint-Privey i Neufchâteau sąsiadują ze sobą?
– To oczywiste!
– Niestety, mylisz się! Saint-Privey leży niedaleko Metz... Mieszkał tam mój wuj. Dlatego sądzę, że jeśli chcesz odnaleźć tę kobietę, musisz udać się do Metz! Tutaj jej nie znajdziesz z tej prostej przyczyny, że nigdy tu nie była.
Spokojna logika chłopca wznieciła u jego pani gwałtowny gniew.
– Mogłeś powiedzieć mi o tym wcześniej! Dlaczego milczałeś przez cały czas?
– Ależ... od kiedy opuściliśmy Dijon, pani, ja i ten chłopiec odnosiliśmy wrażenie, że przestaliśmy cię zupełnie obchodzić. Dawniej lubiłaś nas... i udowodniłaś to, poświęcając się dla nas... Ale obawiam się, że próba była zbyt ciężka i że tak jak kiedyś nas kochałaś, tak samo teraz nas nienawidzisz.
Pierwszy raz coś poruszyło czułą strunę w lodowatym sercu Katarzyny. Ponad stołem spojrzała na giermka, potem na pazia. W żółtym świetle świecy, której cierpka woń wypełniała jej nozdrza, ujrzała na twardym obliczu Waltera smutek zmieszany z wyrzutem, a na dziecinnej jeszcze twarzy Bérengera oznaki bezkresnej rozpaczy.
– Skąd wam to przyszło do głowy?... – wyszeptała głęboko wzruszona słowem „pani” tak uroczyście wymówionym przez giermka.
– Twoje zachowanie, pani... Dawniej pozwalałaś, bym się tobą opiekował, chronił cię, nawet decydował za ciebie. Pozwalałaś mi być giermkiem... nie szczędząc przy tym dowodów przyjaźni... W tej chwili mam wrażenie, że ja i Bérenger jesteśmy dla ciebie tylko zwykłym bagażem... uciążliwym bagażem...
– Ależ to niedorzeczność! – zaprotestowała Katarzyna.
Wstała, podeszła do Bérengera i otoczywszy jego szyję ramionami przytuliła policzek do krótkich, rosnących we wszystkie strony ciemnych włosów pazia.
– Wybacz mi, moje dziecko, i nie wierz w to, co powiedział Walter... Wcale nie żałuję, że uratowałam was od śmierci... Zresztą... to jedyna rzecz, która pozwala mi nie oszaleć: wasze uratowane życie. Sądzę nawet, że kocham was obu jeszcze bardziej niż dawniej. Tylko że...
– Tylko że nie jesteś taka jak dawniej!
Podczas gdy Bérenger, pokonany wzruszeniem, szlochał z radości i zdenerwowania w ramionach Katarzyny, Walter oparłszy się pięściami na stole, dał upust swej złości.
– I nareszcie powinnaś znowu stać się sobą! Gdzie jesteś, Katarzyno tamtych dobrych i złych dni? Gdzie podział się twój uśmiech? Gdzie podziała się twoja odwaga? Co stało się z tamtą panią de Montsalvy, która potrafiła stawić czoło całej armii czy oszalałemu tłumowi?
Katarzyna odwróciła głowę, nie mogąc znieść gniewnego spojrzenia swego zazwyczaj tak spokojnego giermka.
– Gdybym to ja wiedziała...
– Ale ja wiem! Teraz tamta Katarzyna waha się pomiędzy życiem i śmiercią. Życiem, do którego, ku własnej rozpaczy, jest jeszcze przywiązana, i śmiercią, której pragnie ze wszystkich sił! Czyżbym się mylił? No, Katarzyno, powiedz prawdę! Jeśli żywisz do mnie jeszcze trochę dawnej przyjaźni, odpowiedz mi, co teraz ci przyświeca i co tobą kieruje. Dokąd zmierzasz? Do czego? Powiedz mi na przykład, dlaczego tak ci zależy na odnalezieniu awanturnicy, zamiast myśleć tylko o jednym: o powrocie do dzieci?
– Walterze... Walterze... – westchnęła ze zmęczeniem. – Sam dobrze wiesz dlaczego! Wiesz, że chcę odnaleźć przy niej mego pana... mego męża...
– Czy po tym, co cię spotkało, to właśnie jego masz największą ochotę odnaleźć?... Czy mogę ci powiedzieć, pani, co ja o tym myślę?
– Mów!
– Że masz ochotę go zobaczyć... lecz tylko go zobaczyć... i to ostatni raz, gdyż przez całe życie kochałaś go nad życie. I że potem znikniesz, tak iż nikt, nawet my, nie będzie mógł powiedzieć, co się z tobą stało! Pewnego ranka po prostu znikniesz... Nieprawdaż?
– Być może...
Zaległa cisza przerywana jedynie trzaskaniem ognia. Po chwili Walter, wyjąwszy sztylet zatknięty u pasa, wbił go z impetem w drewniany blat stołu. Po czym, wyciągnąwszy w geście uroczystym dłoń nad tym zaimprowizowanym krzyżem, rzekł wielkim głosem:
– Ja, Walter-Gotran de Chazay, syn Piotra-Gotran de Chazaya i Mari Adelajdy de Saint-Privey, giermek największej i najszlachetniejszej pani Katarzyny de Montsalvy, klnę się na ten tu krzyż, że w dniu, kiedy moja pani opuści ten świat z własnej woli... czy z każdego innego powodu, ja również przerwę nić mych ziemskich dni, by móc nadal służyć jej z honorem na tamtym świecie! Pana Boga i Świętą Dziewicę Maryję biorę na świadków mych słów!
Gwałtownym ruchem, omalże nie przewracając Katarzyny, Bérenger wyrwał się z uścisku swej pani i on także wyciągnął swą małą dłoń nad sztyletem. – I ja również przysięgam! Ja również!
Katarzyna jak ścięta padła na taboret i ukrywszy twarz w dłoniach rozpłakała się.
– Dlaczego mi to robicie? – jęknęła wśród łez. – Przed wami całe życie, a moje jest już skończone! Na co mogę liczyć po tym, co mi się przytrafiło?
Chłopcy rzucili się przed nią na kolana.
– Pozwól nam działać, pani! Zwróć nam swoje zaufanie! Chcemy naprawić zło, któreśmy niechcący ci wyrządzili. Sama przed chwilą powiedziałaś: nie jesteś sobą, cierpisz...
– Brzydzę się sobą!
– Nie ma żadnego powodu. Jesteś ofiarą. A czy sądzisz, że my nie cierpimy, iż to przez nas doznałaś strasznego upokorzenia, okrutnych mąk? Pozwól, byśmy cię z tego balastu uwolnili! A w dniu, w którym odzyskasz dom i szczęście, zapominając o ciężkich chwilach, dopiero wtedy będziemy mogli zaznać spokoju sumienia...
Następnego dnia rano oberżysta, stojąc po kostki w śniegu przed wejściem do swego przybytku, przyglądał się z wyraźną ulgą, jak Walter pomógłszy Katarzynie wsiąść na konia, bez żadnych wstępów stanął na czele małej trupy i poprowadził ją na północ.
Zgodnie z przewidywaniami Waltera, po przyjeździe do Metz natrafiono na szereg informacji dotyczących fałszywej Joanny, która stała się tam znana w czasie lata. Pod koniec maja przybyła do Grange aux Hornes w towarzystwie dwóch czy trzech zbrojnych ludzi, żeby oczekiwać na przyjazd swoich „braci”. Bracia po przyjeździe oznajmili, że to ich ukochana siostra, Joanna d’Arc du Lys, którą już opłakiwali, a która cudownie się odnalazła! Następnie wezwali najważniejszych panów w Metz, którzy byli w Reims w dniu sakrum, aby uznali cud i podzielili ich radość! I wszyscy jak jeden mąż uznali fałszywą Joannę...