Katarzyna zamarła.
– Sądzę... pani... że chodzi o mojego męża. Jest ranny i chory... i muszę go odnaleźć! To przyczyna audiencji, o którą śmiałam cię prosić. Czy Wasza Cesarska Mość może mi powiedzieć, gdzie mam go szukać?
Elżbieta żachnęła się.
– A skąd ja mam to wiedzieć? Był tutaj kilka tygodni temu, lecz nie zagrzał miejsca dłużej niż trzy dni. Potem wyjechał po pewnym dosyć przykrym zajściu. To prawda, że przybył w samą porę, by wziąć udział w zaślubinach...
– W zaślubinach?... W czyich zaślubinach? – krzyknęła Katarzyna zapominając o etykiecie, która zabraniała indagować księżniczkę. Lecz ta nawet tego nie zauważyła, bowiem piękna kobieta szukająca męża zaczęła ją intrygować.
– Ależ... mojej siostrzenicy, Dziewicy Francji... Joanny d’Arc du Lys, która niedawno wyszła za pana Roberta des Armoises!
Katarzyna nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Czy mogę prosić Waszą Cesarską Mość, by zechciała powtórzyć, co miałam honor przed chwilą usłyszeć? – spytała odzyskawszy dech.
– Co takiego? Że święta Dziewica, cudownie uratowana od stosu, połączyła się z dzielnym rycerzem i że...
– Wydawało mi się, że Wasza Wysokość rzekła: „moja siostrzenica” – przerwała Katarzyna zuchwale.
Księżna zareagowała na tę bezczelność z wyraźnym niezadowoleniem, lecz nieoczekiwanie z niezwykłą uprzejmością jęła dawać wyjaśnienia.
– Powiedziałam to i mogę powtórzyć, ile razy zechcesz, pani! To biedne dziecko, które ledwo opuściło więzienie, dokąd wpędziła je ludzka niegodziwość, powierzyło mi sekret swego urodzenia... sekret wyjaśniający wszystko: przyjęcie króla w Chinon, powierzone jej armie, jej wielkość i autorytet...
– Ach!... Więc to wszystko wyjaśnia?...
– Oczywiście! Oto co szepnęła na ucho królowi w czasie ich pierwszego spotkania: że jest jego siostrą, co prawda z nieprawego łoża, lecz prawdziwą siostrą!
– Jego siostrą! Tak zwyczajnie! – oburzyła się Katarzyna, której nagle zachciało się śmiać z powodu głębokiego przekonania brzmiącego w słowach rozmówczyni.
– Po prostu! Córką królowej Izabeli i pewnego wielkiego pana, wychowywaną potajemnie przez dobrych ludzi na zlecenie ich władcy! W tym czasie królowa nie utrzymywała żadnych stosunków z tym biednym, szalonym Karolem VI. Czuła się samotna i znalazła pocieszenie bez trudu. Nie mogła jednak przyznać się, jaki był owoc związku. Wtedy...
Nie!... Tego nie można było dalej spokojnie słuchać!
– Joanna córką Izabeli? – wybuchnęła Katarzyna. – Tej ladacznicy Izabeli? Anioł zrodzony z błota? I ta awanturnica uważa się za Dziewicę, najświętszą istotę, jaką Bóg kiedykolwiek stworzył oprócz Maryi? I Ludzie wierzą w te podłe kłamstwa, w tę niegodną mistyfikację? Ludzie tacy jak ty, pani?
– Hrabino! Ja zabraniam!...
– Niczego nie możesz mi zabronić! Nie jestem poddaną Waszej Wysokości! Jak taka wielka księżna jak ty, pani, wnuczka cesarza mogła dać wiarę podłej infamii?
– Dałam wiarę prawdzie! Joanna przybyła tu w eskorcie ludzi, którzy dawniej ją znali i zaręczyli o jej osobie! Dlaczego miałam im nie I uwierzyć? Jesteś, hrabino, wielce nieostrożna przychodząc tu, by rzucić mi bezczelne dementi i zasiać niezgodę!
– Nie jest moim celem sianie niezgody, księżno! Widzę jednak, że ta kobieta potrafiła wspaniale cię omotać, Lecz mnie, klnę się przed Bogiem, nie zdoła przekonać! Powiedz mi jeno, gdzie się znajduje, a ja już wyduszę z niej całą prawdę!...
Księżna pokraśniała na twarzy z oburzenia. Katarzynie przeszło przez myśl, czy nie wydaje na siebie wyroku śmierci, lecz w tej materii nie miała już nic do stracenia. Tymczasem Elżbieta rzekła podniesionym głosem:
– Nie musisz daleko jej szukać! Joanna jest tutaj! Lecz przysięgam, że nie wyjdziesz stąd, zanim nie oświadczysz, że skłamałaś, że starałaś się oszkalować moją protegowaną, i to przez zwykłą zazdrość opuszczonej żony! Twój mąż...
– Wasza Wysokość! Zostawmy hrabiego de Montsalvy w spokoju! – przerwała Katarzyna – i pozostańmy przy tej kobiecie. Jeśli jest tutaj, błagam Waszą Wysokość, każ ją tu przyprowadzić, w to miejsce przeznaczone dla modlitwy, niech przede mną powtórzy, co tobie mówiła!
– Niech tak będzie!
Elżbieta de Gorlitz klasnęła w dłonie. W drzwiach kaplicy ukazała się tęga kobieta, która przyprowadziła wcześniej Katarzynę.
– Pani des Armoises powinna być w zbrojowni – rzekła do niej po francusku. – Przyprowadź ją tutaj, Batyldo!
– Czy mogę prosić o jedno? – spytała Katarzyna. – Czy mogę mieć nadzieję, że moje nazwisko nie zostanie wymienione w jej przytomności? To mogłoby ją ostrzec!
– Zgoda. Lecz wiedz, że córka Boga nie musi się strzec! – odparła księżna z mieszaniną wyższości i pogardy.
W kaplicy zapadła cisza. Księżna porzuciwszy swego gościa, ponownie uklękła przed ołtarzem i zagłębiła się w modlitwie. Katarzyna patrzyła na nią z uczuciem zawodu. Czego innego spodziewała się po tej tak wpływowej kobiecie. Z jakąż łatwością, z jaką straszną naiwnością księżna dała wiarę awanturnicy! Uczyniła z prostej wiejskiej dziewczyny księżniczkę! Co za brak wiary, co za szaleństwo!
Odgłos energicznych kroków za drzwiami wyrwał ją z gorzkich rozmyślań. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich młodzieńcza postać odziana po chłopięcemu w niebieskie aksamity i białe satyny. Kiedy jednak postać ta stanęła w kręgu światła, Katarzyna cofnęła się i przeżegnała po trzykroć, nie chcąc wierzyć własnym oczom: twarz przybyłej była twarzą Joanny d’Arc!
Elżbieta de Gorlitz wstała i podeszła do dziewczyny, która przyklękła na kolano. Schyliła się, by ją pocałować i rzekła do niej z niezwykłą słodyczą:
– Moja droga, jest tu ktoś, kto chciałby się z tobą widzieć.
– Doprawdy? A kto taki?
Nagle podejrzenia Katarzyny powróciły; głos dziewczyny nie był głosem Joanny! Zbliżywszy się spostrzegła, że odcień jej oczu też jest inny. Oczy prawdziwej Joanny miały kolor czystego lazuru, a niebieski nieznajomej wpadał w zieleń! Poczuła, że wracają jej siły i pewność siebie.
– No i? – spytała księżna tonem zwycięzcy. – Co teraz powiesz, pani?
Katarzyna uśmiechnęła się i rzuciła nieznajomej pytanie:
– Czy poznajesz mnie? Kobieta roześmiała się.
– Myślałam, że to ty chciałaś mnie rozpoznać? A dlaczego to ja miałabym cię poznać?
– Dlatego, że jeśli jesteś prawdziwą Joanną, to dobrze mnie znasz!
– Ja?... rzeczywiście... o jaki ze mnie głuptas! Oczywiście, że się znamy! Spotkałyśmy się na dworze króla Karola?
– Brawo! – przyklasnęła księżna. – Oczywiście, że poznałaś panią de Montsalvy na dworze i...
Nagle ugryzła się w język, bo złamała dane Katarzynie słowo, lecz było już za późno. Kobieta zbliżała się do Katarzyny, by ją ucałować.
– Och! Spotkałyśmy się nie tylko na dworze, lecz w wielu innych okolicznościach, czyż nie? W Rouen, gdzie uczyniłaś wszystko, by mnie uratować...
Katarzyna przeklinała niepowściągliwy język swego męża. To on, bez wątpienia, tak dokładnie poinstruował fałszywą Joannę... Ciekawe tylko, jak daleko posunął się w swoich zwierzeniach i wywoływaniu starych wspomnień...
– W istocie – odparła spokojnie – ja i mój mąż próbowaliśmy uratować Joannę, lecz ona nie mogła nas wtedy widzieć! Ja natomiast widziałam na własne oczy, jak ją przywiązali do słupa, widziałam, jak się pali jej sukienka, jak jej ciało krwawi! Słyszę jeszcze jej ostatni krzyk, ostatnie błaganie skierowane do Boga!