Księżna zmieszana wibrującym w głosie Katarzyny wzruszeniem podeszła do ołtarza, by szukać pomocy, lecz fałszywa Joanna pozostała nieporuszona.
– Kapitan de Montsalvy także był wtedy przy stosie, a jednak on mnie rozpoznał!
– Bo miał ogromną na to ochotę! – nie dawała za wygraną Katarzyna. – Od dawna wierzył, że „ona wróci”! Dla dobra królestwa i przeżytej przygody pod jej sztandarami, dla radości służenia Bogu, wreszcie dla wojaczki, która jest całym jego życiem!
– I odnajdzie to wszystko! Na nowo będziemy walczyć ramię w ramię! Gorzki uśmiech Katarzyny zamienił się w pogardę.
– Kogo chcesz o tym przekonać? Jaki rodzaj sławy czeka pana de Montsalvy pod twym kłamliwym przywództwem? A jeśli tak, to dlaczego nie ma go przy tobie?
– Dlatego, że zbiera zastępy w moim imieniu i że...
Tym razem przerwał jej okrzyk księżnej, w którym niedowierzanie mieszało się z oburzeniem.
– Joanno! Ależ to, co mówisz, jest kłamstwem i sama wiesz o tym dobrze! A ja myślałam, że ty nigdy nie kłamiesz, że nawet nie wiesz, co to jest kłamstwo! – Prawdziwa Joanna nie wiedziała! – podjęła Katarzyna. – A ta tu kobieta jest wcieleniem kłamstwa! Sądzę jednak, że znam sposób, by to udowodnić. Powiedz no, moja panno, gdzie spotkałaś mnie po raz pierwszy? – spytała zwracając się do przeciwniczki i licząc w duchu na to, że Arnold nie wspominał przy niej wejścia Joanny do Orleanu, kiedy to Dziewica uratowała Katarzynę od szubienicy, na którą posłał ją on sam przez swą obłędną zazdrość. Takie wspomnienia zostawia się w spokoju...
Fałszywa Joanna żachnęła się ze zniecierpliwieniem.
– Już raz mówiłam: spotkałyśmy się w Reims z okazji sakrum.
– Nie było mnie tam wtedy!
– Jak się przeżyło to co ja, trudno spamiętać wszystkie twarze! – odparła ze złością. – Myślę, że mogło to być w Orleanie... Tak, w Orleanie.
– A w jakich okolicznościach, za pozwoleniem?
Serce Katarzyny waliło jak oszalałe, lecz uspokoiło się widząc, że kobieta na próżno wysila umysł, by wymyślić coś sensownego.
– Orlean... Tłumy ludzi, krzyki... Właśnie zdobyliśmy twierdzę des Tourelles... Pani zbliża się do mnie...
– Nie! Nie! Nie! – Krzyk Katarzyny zabrzmiał jak trzaśnięcie bicza. Jednocześnie hrabina rzuciła się do stóp Elżbiety. – Błagam, niech Wasza Wysokość rozsądzi! W chwili wjazdu do Orleanu Joanna d’Arc uratowała od szubienicy kobietę skazaną na kaźń. Tą kobietą byłam ja sama!
Księżna zesztywniała z wrażenia.
– Pani?...
– Ja sama! Nazywałam się wtedy Katarzyna de Brazey, lecz przybyłam do Orleanu za ukochanym człowiekiem, Arnoldem de Montsalvy, który następnie został moim mężem. Aresztowano mnie i skazano, ponieważ podejrzewano, że jestem szpiegiem Filipa Burgundzkiego.
– ...którego byłaś wtedy kochanką! – uzupełniła księżna. – Zaczynam rozumieć... Wstań, pani, teraz zaczynam ci wierzyć...
– Musisz mi uwierzyć, pani! Przed Bogiem, który nas widzi, i na zbawienie mej duszy przysięgam, że ta kobieta nie jest Joanną d’Arc!
Nieoczekiwanie w oczach księżnej pojawiły się łzy. Wróciła do ołtarza wolnym, osowiałym krokiem, jakby ciążył jej tren sukni.
– Jaka szkoda... A tak wierzyłam w ten cud... Tyle nadziei na nic...
widocznie przekleństwo wisi nad naszym rodem, ponieważ on wydał człowieka, który sprzedał Joannę Anglikom!
– To nieprawda! – krzyknęła pani des Armoises czyniąc rozpaczliwe wysiłki, by odzyskać utracony grunt. – Ta kobieta łże! Ja jestem prawdziwą Joanną i zapewniam cię, pani, że dom luksemburski jeszcze zawładnie Europą!
Jednak próżne były już jej wysiłki. Czar prysł i awanturnica straciła całą moc nad łatwowierną księżniczką, która jak rozkapryszone dziecko odrzuciła w jednej chwili przedmiot tak jeszcze przed chwilą pożądany, ponieważ stracił swą doskonałość...
– Wiesz dobrze, że mnie oszukałaś! Powinnam wrzucić cię do lochu, ale nie zrobię tego ze względu na twego małżonka, Roberta des Armoises’a, który jest dzielnym rycerzem. Lecz ty natychmiast opuścisz Arion i udasz się do swojej Lotaryngii, żebyśmy mogli zapomnieć o naszym błędzie!
Fałszywa Joanna nie wydała się ani zawstydzona, ani przybita wygnaniem. Przeciwnie, dumnie się wyprostowała, a w jej wzroku czaiło się wyzwanie.
Pokonana księżna wyszła z kaplicy, zostawiając dwie kobiety sam na sam.
Przez chwilę przyglądały się sobie w napięciu.
– Kim jesteś naprawdę?... – nie wytrzymała pierwsza Katarzyna.
– Jestem córą Francji, a moja matka jest królową!
– Jeśli jesteś córką tej ladacznicy Izabeli, nie jesteś córą Francji... Ale to nie wyjaśnia twego podobieństwa z Joanną...
– Może jestem jej siostrą?
– Joanna miała tylko jedną, młodszą od siebie siostrę, Katarzynę... Ale kobieta nie słuchała. Spojrzała w okno i wydawało się, że w jednej chwili jej myśli uleciały daleko stąd i że zapomniała o wszystkim, co się przed chwilą zdarzyło.
– Teraz... nazywam się Claude! Powinnam mieszkać w pałacu... o wiele piękniejszym od tego, mieć damy do towarzystwa, paziów, klejnoty... a żyłam w nędznej chacie w głębi lasu, wychowywali mnie prości chłopi, których nie mogłam znieść! Kiedy dorosłam, uciekłam po zdzieleniu ich pałką. Znalazł mnie w lesie jeden żołnierz. Został moim kochankiem i nauczył mnie, jak należy się bić. Ja też walczyłam jak Joanna! Kocham wojaczkę! Można się nią upić jak młodym winem!...
– A kim był twój ojciec?
– Czy to ważne?... Może był księciem, może nawet królem... królem czworga królestw... a może był tylko zwykłym służącym. Może ja wiem, a może nie...
Umysł Katarzyny pracował na pełnych obrotach. Ta awanturnica zadała jej zagadkę, której nawet nie będzie próbowała rozszyfrować. Oczywiście, Izabela Bawarska, smętna małżonka szalonego Karola VI, wydała ostatnie swe dziecię na świat 10 września 1407 roku i z pewnością trudno było królowej ukryć stan błogosławiony. Lecz w przypadku Izabeli nie było to niemożliwe. Po pierwsze dlatego, że była bardzo tęga i cały czas sylwetkę miała zdeformowaną i zwalistą, po drugie od dawna nie prowadziła życia publicznego, pędząc smutne dni w swym zamku lub w pałacu Barbette, polegując w łóżku, sama lub w towarzystwie, napychając się słodyczami i jadłem wszelakim. W chwili śmierci księcia orleańskiego, jej oficjalnego kochanka, miała zaledwie trzydzieści sześć lat i nie należała do kobiet potrafiących obejść się bez mężczyzny... Swoją urodą zaś wielkiej lwicy o rudej grzywie, przyciągała niejednego amatora. A ta kobieta wspomniała o królu czworga królestw... Czy to możliwe, aby Ludwik Andegaweński, mąż Yolandy, ojciec króla René dał się wciągnąć do łoża królewskiej rozpustnicy, którą jego własna małżonka otwarcie pogardzała? Mężczyźni bywają doprawdy dziwni...
Katarzyna spojrzała nagle z litością na tajemniczą kreaturę. Czy kiedyś ktoś odgadnie sekret jej pochodzenia, tajemnicę jej anielskiej twarzy i nieprzeniknionej duszy pełnej ciemnych zakamarków?...
– Dlaczego nie chcesz zadowolić się godnym życiem u boku kochającego męża? Po co ci szukać przygód, kiedy znalazłaś spokojną przystań?
– Być może posłucham twej rady – odparła kobieta uśmiechając się zagadkowo.
– Zrobisz, jak zechcesz... Lecz zanim się rozstaniemy na zawsze, powiedz mi tylko jedno: gdzie jest mój mąż?
– A dlaczego miałabym to uczynić?
– Być może dlatego, że sama jesteś mężatką. Arnold ma dzieci, lenno, wasali, którzy go potrzebują. On musi wrócić do Montsalvy!