Выбрать главу

Nowo przybyłym był Jan Van Eyck...

Oboje równocześnie rzucili się sobie w ramiona, ściskając się z braterskim entuzjazmem, który nie pozostawił najmniejszej wątpliwości młodemu de Chazayowi co do intensywności wzajemnych uczuć tych dwojga.

– To naprawdę pani?...

– To naprawdę pan?...

Tylko takie okrzyki słyszał giermek.

Słynny malarz, pokojowiec księcia Filipa Burgundzkiego, a najczęściej jego nieoficjalny wysłannik w delikatnych sprawach, Jan Van Eyck był istotnie jednym z najstarszych przyjaciół Katarzyny. Poznała go będąc królową Brugii i uwielbianą kochanką Filipa...

W tamtych czasach Jan namalował wiele portretów Katarzyny, lecz ostatni namalował niedawno... z pamięci. Było to wyborne Zwiastowanie, które ozdabiało kaplicę pani de Montsalvy...

Ich poprzednie spotkanie odbyło się dwa lata temu w pewną burzową noc w przytulisku w Roncevaux, gdzie Katarzyna i jej towarzysze pielgrzymi zatrzymali się w drodze do Compostelli. Wtedy Jan Van Eyck przybył, by porwać Katarzynę do księcia Filipa. Lecz ona, tropiąc swego kapryśnego męża, wymknęła się staremu przyjacielowi, który zagroził jej wolności.

Malarz nie miał jej tego za złe i teraz czule ściskał ją w ramionach jak ojciec, który odnalazł dziecko marnotrawne.

– Kiedym usłyszał na dole, jak ten młody człowiek prosi o gorące mleko dla pani de Montsalvy, nie mogłem zrazu uwierzyć własnym uszom! – krzyczał śmiejąc się i płacząc zarazem, co było niespotykane u tego spokojnego i zimnego mężczyzny. – Co porabiasz w Luksemburgu? Pozwól, niech ci się przypatrzę!

Cofnąwszy się, trzymał ją za ramiona, toteż ślady jej łez nie uszły jego uwagi. Powtórzył więc swoje pytanie marszcząc brew.

– Co robisz u popleczniczki Burgundii? Czyżbyś znowu przypadkiem poszukiwała swego niepoprawnego męża?

– A co ci pozwala o tym sądzić, panie?

– Twoje czerwone oczy...

– Wiem, że nigdy go nie lubiłeś – przerwała Katarzyna. – Lecz nie tylko on potrafi wycisnąć z mych oczu łzy. Zresztą wiem, gdzie jest: u nas w Montsalvy! W Montsalvy! I właśnie dzisiaj miałam do niego wyruszyć!...

Mówiła szybko i z przekonaniem, lecz Walter, który wszedł do pokoju za malarzem, zauważył sztylet leżący na grysowej posadzce, zauważył list oparty o żelazny świecznik, a ponieważ był adresowany do niego, wziął go, przeczytał... z jego ust dobył się okrzyk gniewu.

– A więc, chciałaś to zrobić! Pomimo danej mi obietnicy!... Panie!

– krzyknął, rzucając się w stronę Van Eycka i wciskając mu list Katarzyny w dłonie. – Przeczytaj, panie, i dowiedz się, w jaki sposób twoja przyjaciółka chciała nas opuścić!

– Walterze! – burknęła Katarzyna. – Oddaj mi list, a chyżo! Jak śmiesz?...

– A ty, pani, jak śmiałaś? I dlaczego?... Dlaczego?...

– Skoro przeczytałeś list, to już wiesz...

– Nie mogę jednak uwierzyć!... To nierozumne... nie zasługujące...

– bełkotał nieszczęsny giermek z przejęciem, chwyciwszy się za głowę.

– Tymczasem artysta szybko przeczytawszy list spojrzał na Katarzynę z niedowierzaniem.

– To niemożliwe... Chyba nie zamierzałaś?... Spuściła wstydliwie głowę.

– Nie miałam innego wyjścia... Gdybyście nie przybyli w porę, byłoby już po wszystkim...

– Dzięki Bogu! – westchnął z ulgą Jan. – Widzę, że Bóg przysłał mnie tu specjalnie, muszę więc znaleźć sposób, by ci pomóc! Opowiedz mi całą historię, mój chłopcze! Zejdziemy napić się grzanego wina i zamówimy posiłek. W tym czasie twoja pani ubierze się. Obiecaj mi jednak, Katarzyno, że nie będziesz próbować... Zresztą, zabieram sztylet!

– Nie trzeba, Janie... Masz moje słowo. Za chwilę zejdę do was. Powiedz mi jednak, skąd się tutaj wziąłeś. Nie mogę uwierzyć, że zjawiasz się z rozkazu Boga, żeby mnie uratować?

– Jestem tutaj z rozkazu Filipa, by donieść księżnej, że więcej nie pożyczy jej pieniędzy. Ta kobieta to istny worek bez dna. Ma same długi i jeśli tak dalej pójdzie, to zostanie tylko jedno rozwiązanie...

– ...sprzedać księstwo księciu Burgundii, czy tak? – domyśliła się Katarzyna. – No, no, książę ciągle taki sam – dodała z półuśmiechem. A ty, Janie, jak zwykle podjąłeś się niewdzięcznego posłannictwa.

Po wyjściu obu mężczyzn Katarzyna zrobiła pośpieszną toaletę i ubrała się. Odkryła ze zdziwieniem, że jest jej zimno, że jest głodna... i że chce jej się żyć. Nie wiedziała, jaką pomoc miał na myśli Van Eyck, lecz znała jego mądrość, ostrożność i spryt, które to zalety, prócz wielkiego talentu, czyniły zeń jednego z najcenniejszych sług Filipa.

Po niedługiej chwili odświeżona, starannie zaczesana i ubrana dołączyła do dwóch panów oraz Bérengera siedzących przy suto zastawionym stole nie opodal kominka.

Zabrano się do biesiady. Choć Katarzyna nie była łakoma, to jednak tego poranka wszystkie potrawy smakowały jej wyśmienicie. Odkrywała na nowo smak szynki z Ardenne, wspaniałej kiszki świątecznej z ziołami, pienistego mleka i rozpływających się na języku bułeczek ledwo co wyjętych z pieca.

Na koniec smakowano wódkę z borówek, a kiedy napój rozgrzał umysły, biesiadnikom rozwiązały się języki. Van Eyck z niedowierzaniem wysłuchawszy opowieści o tym, co zdarzyło się w Spalonym Młynie, zasępił się i wreszcie zabrał głos.

– Myślę, Katarzyno, że powinnaś udać się do Brugii. Mieszka tam pewna Florentynka, poddana mego klienta i przyjaciela, bogatego kupca Arnolfini. Kobieta ta zyskała potajemną sławę... wybawiając z kłopotu niejedną dwórkę księżnej, którą jaśniepan raczył zaszczycić swymi względami. Jest droga, lecz można oddać się w jej ręce bez obawy.

– Nie możesz teraz wracać do Montsalvy – poparł malarza Walter. – Musisz jechać do Brugii. Kilka tygodni zwłoki nie zaszkodzi sprawie!

– A poza tym drogi górskie są w zimie nie do przebycia – podsumował Bérenger, który nagle zapałał chęcią ujrzenia słynnej Flandrii, o której podróżni opowiadali istne cuda.

– I co ty na to, Katarzyno? – spytał Van Eyck.

Katarzyna ogarnęła całą trójkę spojrzeniem pełnym wdzięczności.

– Co za szczęście mieć takich przyjaciół jak wy!... Pojedziemy do Brugii, i to jak najszybciej!

Dwa dni później czwórka podróżnych opuściła Arion i po tygodniu dotarła do Lille.

– Nareszcie! – westchnął Van Eyck, którego w drodze męczył nieznośny katar.

– Myślałem już, że nigdy nie dojedziemy!

– To przecież jeszcze nie koniec naszej wędrówki – odparła Katarzyna spoglądając na niego podejrzliwie. – Jesteśmy zaledwie w Lille, nie w Brugii!

– Wiem, wiem... Lecz czy nie moglibyśmy się zatrzymać dwa dni... w przeciwnym razie dojadę do domu na noszach i z zapaleniem płuc!

– Dobrze, przyjacielu, chociaż boję się pobytu w Lille i chciałabym jak najszybciej stąd wyjechać.

– Dlaczego? Myślałem, że lubisz panią Simonę Morel i że ucieszysz się ze spotkania z nią.

Ruchem głowy Katarzyna wskazała na wielkie chorągwie z herbem Burgundii, które łopotały na wieżach pałacu, obwieszczając obecność księcia.

– Z nią tak... lecz nie z księciem! Nie chciałabym, by dowiedział się o moim przyjeździe!

– Skąd taki pomysł? – odburknął Van Eyck.

– Bo obawiam się, że ty sam mu o tym powiesz, oczywiście przez przypadek!

Van Eyck poczerwieniał aż po czubek głowy i zdawał się wielce obrażony. – Czy sądzisz, że byłbym zdolny do takich machinacji?