Выбрать главу

– Nie wiem, lecz przestańmy się kłócić. Obiecaj mi tylko, że uczynisz wszystko, bym nie spotkała się z księciem!

Van Eyck mruknął coś przez zęby, szczelniej owinął się płaszczem postanawiając się poddać.

– Dobrze, już dobrze... Masz moje słowo... lecz pozwól sobie powiedzieć, że to nierozsądne!

Po przejechaniu bramy miasta skierowano się do domu Morelów, który znajdował się niedaleko książęcego pałacu. Pomimo że zapadła noc, miasto nie zamierzało udać się na spoczynek. Wręcz przeciwnie: przygotowywało się do ostatniego święta znaczącego czas Bożego Narodzenia: do obchodów święta Trzech Króli, które miały odbyć się następnego dnia.

Serce miasta oświetlało mnóstwo koszów żarowych. Zewsząd rozbrzmiewały dzwony, wzywając ludność do katedry na wielką, wieczorną uroczystość. W wąskich uliczkach zamieciono śnieg i rozłożono słomę, po której za chwilę miała przejść procesja książęca. Grupki dzieci, które przebrane za króli biegały od domu do domu śpiewając kolędy, obdzielano ciastkami i słodyczami, chętnie wkładanymi przez gospodynie do ich koszyków.

– Oto i dom twojej przyjaciółki – powiedział nagle Van Eyck, wskazując na piękny budynek z rzeźbionymi oknami i czerwono-złotym dachem.

W chwili gdy mieli przebyć przestrzeń, która ich od niego oddzielała, niedaleko odezwała się fanfara trąbek. Katarzyna odwróciła głowę i ujrzała, że bramy pałacu książęcego otworzyły się, uwalniając morze świateł i dźwięków, po czym zobaczyła pochód trębaczy dmiących w długie, srebrne trąbki, ubranych w aksamitne stroje z wyszywanym herbem książęcym, udających się do Notre Dame, by uczestniczyć w poświęceniu wody, na pamiątkę chrztu Chrystusa, oraz złota, kadzidła i mirry na pamiątkę Trzech Króli.

Zgromadzony tłum oddzielił Katarzynę od towarzyszy i zepchnął w róg placu, skąd mogła oglądać rzekę złota, purpury i światła, zastępy paziów, giermków, panów i dam, a wśród nich samego księcia Filipa.

Szedł pieszo trzymając księżnę Izabelę za rękę. Jak zwykle odziany był na czarno, a na jego piersi lśnił łańcuch z diamentów, pereł i rubinów dopasowany do wielkiej agrafki błyszczącej przy berecie. Katarzyna pomyślała, że nic się nie zmienił od czasu ich dramatycznego spotkania pod murami Compiegne. Może trochę schudł... wydawał się bardziej wyniosły, bardziej pewny siebie i swojej władzy. Wtedy miała przed sobą tylko księcia Burgundii. Teraz był księciem, którego na dworach Europy nazywano coraz częściej wielkim księciem Zachodu. Patrząc zaś na jego małżonkę, Izabelę Portugalską, odnosiło się wrażenie, iż nosi książęcą koronę, jakby to była korona cierniowa.

Wybuch entuzjazmu powitał książęcą parę. Człowiek stojący nie opodal Katarzyny, zbudowany jak drwal, wykrzyknął gromkie „Hura”, a po nim „Niech żyje nasz dobry książę, niech żyje nasza dobra księżna!”, że aż zadrżało powietrze. Filip odwrócił głowę, szukając właściciela tak mocnego gardła.

Ale nie dane mu było nigdy go poznać, gdyż jego zimne spojrzenie, błądząc nad falującym morzem głów, zahaczyło o konia i jeźdźca... i nagle zamarło, a przez jego plecy przebiegł dreszcz. Katarzyna, nie mogąc się ani ruszyć, ani odwrócić własnego wzroku, zobaczyła, jak lodowato-niebieskie oczy ożywiło zaskoczenie i niedowierzanie, a potem radość. Wtedy zrozumiała, że została rozpoznana, wpadła w panikę, chciała uciec, lecz tłum naciskał coraz gęściejszy i nie mogła się ruszyć pożerana wzrokiem księcia, który kiedyś tak ją kochał...

Zaskoczony książę mimowolnie zatrzymał się, wypuszczając dłoń małżonki, która z kolei starała się odgadnąć przyczynę jego zachowania. Katarzyna, czerwona aż po czubek głowy, musiała znieść ciężar dwóch spojrzeń, a potem wielu innych.

Wśród tłumu rozległy się szmery, nad którymi i wziął górę pogardliwy głos księżnej:

– Chodźmy, panie! Czekają na nas!

Książę z żalem ujął dłoń żony i oddalił się, a jego śladem ruszył błyszczący, różnokolorowy pochód, który wkrótce zniknął Katarzynie z oczu. Za książęcą parą przeszli król René i konetabl de Richemont, który przybył pertraktować na temat okupu za królewskiego więźnia.

Dopiero kiedy zniknął ostatni tren, ostatni dworzanin i tłum rozstąpił się, Katarzyna mogła dołączyć do towarzyszy. Oczywiście przenikliwemu spojrzeniu Van Eycka nie uszło niedawne zajście.

– Rozpoznał cię, czyż nie?

– Bez wątpienia! Nie mogę tu zostać, Janie! Wolę las, wilki, zimno, niż zostać tu minutę dłużej! Pomóż mi opuścić miasto, przyjacielu!

– Jakże ja miałbym pomóc ci wyjść? Bramy są zamknięte i wierz mi, że rozkazy są ścisłe, by pozostały zamknięte przez cały czas trwania uroczystości! Chcesz narażać niewinnych ludzi, bo obawiasz się... właśnie, czego właściwie się obawiasz? Że zostaniesz zatrzymana? Nie zrobiłaś nic złego! Że książę będzie próbował się z tobą spotkać? Przecież nie wie, gdzie zatrzymasz się na noc! Uwierz mi! Pozwól, bym zaprowadził cię do twej przyjaciółki, Simony Morel. Znajdziesz tam odpoczynek, którego zarówno ty, jak i ci chłopcy potrzebujecie nade wszystko. Ja zaś po ceremonii udam się do pałacu zdać relację z mej misji. A jutro, skoro tylko otworzą bramy, opuścimy Lille...

– Nie powiesz mu o mnie? Przysięgasz? Malarz uśmiechnął się smutno i odparł:

– Mógłbym się pogniewać, lecz widzę cię tak przerażoną! Przysięgam! Nie dowie się, że przybyłem tu wraz z tobą. A teraz chodźmy...

Widocznie jednak nie było pisane Katarzynie dotrzeć do domu Simony Morel, gdyż w tej chwili podbiegł do nich młody człowiek w jedwabnym stroju, skłonił się z wielkim szacunkiem i zwrócił się do Van Eycka.

– Jeśli ta dama, panie, jest, jak przypuszczam, panią de Montsalvy, uczyń mi zaszczyt i przedstaw mnie jej.

Widząc, że za młodzieńcem zbliża się oddział uzbrojonych strażników, Van Eyck, chcąc nie chcąc, przystał na prośbę nieznajomego.

– Jeśli tak ci na tym zależy... Droga przyjaciółko, pozwól, bym ci więc przedstawił pana Roberta de Courcelles’a, giermka Jego Wysokości księcia... Czy życzysz sobie jeszcze czegoś, panie Robercie?

– Nie, dziękuję, panie Van Eyck! Pani – dodał zwracając się do Katarzyny – mój pan, książę Filip, przysyła mnie do ciebie z prośbą, byś zechciała mi towarzyszyć, gdyż pragnie, po skończonej ceremonii, rozmawiać z tobą!

– Towarzyszyć ci, a gdzież to? – spytała z wyższością.

– Do pałacu, pani, gdzie zostaniesz przyjęta z wszelkimi honorami i gdzie dużo czasu nie zabawisz, jak mnie zapewniono...

– Dokąd nie pójdę, panie! – ucięła. – Przekaż swemu panu, że go pozdrawiam i oddaję hołd godny jego urodzeniu i randze, lecz dziękuję za zaproszenie, przybywam bowiem z długiej drogi, jestem zmęczona i niczego nie pragnę bardziej w tej chwili, jak odpocząć przy ciepłym kominku...

– Nie zabraknie ci tam kominków, pani – przerwał de Courcelles zdradzając oznaki zdenerwowania – a dostałem rozkaz, by nie wracać bez ciebie! – Czy to znaczy, że jestem aresztowana?

– W żadnym razie... lecz książę pragnie chwili rozmowy i wiesz dobrze, że nie pozwala, by podważać jego rozkazy... czy zaproszenia. Chodź więc, nie dając się dłużej prosić... lub jeśli chcesz odpocząć przed audiencją, mam rozkaz towarzyszyć ci tam, gdzie się udasz, poczekać na ciebie... a następnie zaprowadzić cię do pałacu!

Van Eyck przysłuchiwał się przemowie giermka z coraz większym zaniepokojeniem. Kiedy Katarzyna spojrzała nań pytającym wzrokiem, pokręcił głową i wycedził przez zęby: