Выбрать главу

– Obawiam się, że nie możesz tego uniknąć, w przeciwnym razie...

– Narażę na niebezpieczeństwo tych, którzy udzielą mi gościny, czyż tak? Doskonale zrozumiałam! A więc – dodała zwracając się do książęcego giermka – sądzę, że nie pozostaje mi nic innego, jak pójść z tobą. Uczynię to jednak pod dwoma warunkami!

– Jakimi?

– Oddalisz zbrojną eskortę nadającą twojemu posłannictwu nieprzyjemny charakter. Sądzę, że nie jest potrzebna, skoro przyjęłam zaproszenie.

– To naturalne! A co dalej?

– Moi towarzysze pojadą wraz ze mną i będą czekali do zakończenia audiencji, żeby zaprowadzić mnie tam, gdzie się udaję.

– Ja również pójdę z tobą, pani! – zawołał Van Eyck.

– Lepiej nie. Wolę, byś udał się do Simony i prosił ją o gościnę na tę noc. Tak więc, panowie, nie odpowiedzieliście na moje pytanie: czy mogę zabrać z sobą giermka i pazia?

Courcelles wzruszył ramionami ze zniecierpliwieniem.

– Na ten temat nie dostałem rozkazów, lecz sądzę, że zwyczaje dworu zezwalają na to.

– Tak więc, ruszajmy! Do rychłego zobaczenia, mistrzu Janie!

I nie czekając nawet na Roberta de Courcelles’a, pani de Montsalvy skierowała konia do siedziby dawnego kochanka, zdecydowana, że wyjdzie stamtąd z tarczą lub na tarczy.

Rozdział ósmy

NOC KRÓLÓW

Filip Burgundzki pojawił się w wąskiej galerii oświetlonej wysokimi, czerwonymi świecami, gdzie zostawił Katarzynę de Courcelles, i nagle czas stanął w miejscu.

Książę praktycznie się nie zmienił. Co prawda minęło tylko siedem lat od ostatniego spotkania. Ciągle był szczupły i dumny... tylko być może w kącikach ust pojawiło się kilka zmarszczek.

Zginając kolano, Katarzyna trwała w głębokim ukłonie, który pozwalał na zachowanie dystansu.

– Jaśnie Panie...

Lecz książę trzema szybkimi susami był przy niej, chwycił ją za ramiona, by ją podnieść, i trzymał na wyciągnięcie ramion, chcąc lepiej się jej przypatrzeć zadziwiając ją tą gwałtowną zmianą, jaka w nim zaszła w ciągu kilku chwiclass="underline" z zimnego i wyniosłego księcia zmienił się w szczęśliwego człowieka.

– A więc jednak cuda istnieją! – wykrzykiwał. – Ileż to już lat błagam niebiosa, by mi ciebie zwróciły! Kiedym cię ujrzał w tłumie, pomyślałem, że moje prośby zostały wysłuchane!

– Nie wysłuchały cię, panie... Ja nie wróciłam do ciebie... Książę, próbując ją do siebie przyciągnąć, zmarszczył brwi.

– W takim razie co robisz we Flandrii... i to w tym męskim przebraniu?

– Wiesz dobrze, książę, że zawsze używałam do jazdy stroju nieporównanie wygodniejszego od sukni, a zatrzymałam się w Lille jedynie na jedną noc...

– Nie przyjechałaś więc odwiedzić swego księcia?...

Filip zdawał się powrócić do poprzedniej sztywnej postawy. Katarzyna zastanawiała się, jaką wymyślić przyczynę swego przyjazdu do Lille; przecież nie mogła opowiedzieć księciu o swojej hańbie i nocy w Spalonym Młynie ani wyjawić celu swego wyjazdu do Brugii... Po chwili jednak uśmiechnęła się, gdyż pewna myśl przyszła jej do głowy.

– Przybyłam, by odwiedzić serdeczną przyjaciółkę! – odparła bez wahania.

– Jak się nazywa?

– Pani Morel-Sauvegrain. W jej domu w Dijon spędziłam całą jesień.

– No proszę! Cóż to musi być za przyjaźń, zdolna wyrwać hrabinę de Montsalvy z jej gór Owernii, z dworu króla Karola, od ukochanego męża! Chyba że ta przyjaźń jest tylko pretekstem do ciekawości... płatnej ciekawości!

Uśmiech Katarzyny znikną}. Wyprostowała się dumnie i utkwiła wzrok pełen oburzenia w zimnych oczach księcia.

– Wybacz, że ci przerwę, książę! Za chwilę nazwiesz mnie szpiegiem!

– Przyznam, że to właśnie miałem na myśli! – potwierdził książę z niemiłym śmiechem. – Czyż nie należysz duszą i ciałem do nieprzyjaciela?

– Nieprzyjaciela? Książę Burgundii zdaje się lekceważyć traktat z Arras, tak okrutny dla każdego dobrego poddanego króla Karola! Słyszałam, że wrogowie Waszej Wysokości znajdują się teraz z drugiej strony la Manche i że kwiaty lilii Francji i Burgundii mają teraz prawo rosnąć obok siebie. Czyżbym się myliła?

– Nie, skądże? Traktat przedstawia zbyt wiele zalet, bym go nie doceniał.

– Całe szczęście.

– Wydaje mi się, że nic a nic się nie zmieniłaś, hrabino – roześmiał się Filip, słysząc sztywny ton Katarzyny. – Masz dar odwracania ról i wpadania w ton oskarżycielski, by samej uniknąć oskarżenia. A jednak nie wywiniesz się tak łatwo. Chcę wiedzieć, po co jeździłaś do Dijon i dlaczego przyjechałaś za panią Simoną aż tutaj.

– A czy Jakub de Roussay, który eskortował aż tutaj króla Sycylii, nie opowiedział ci, co zdarzyło się kilka tygodni temu w wieży Nowej? Nie opowiedział ci o próbie zabójstwa króla?

– Owszem! Ale skąd ty o tym wiesz?

– Królowa Yolanda, księżna Andegawenii i matka króla René, której jestem damą dworu, zleciła mi, ponieważ w tym czasie udawałam się do Burgundii do łoża umierającej matki, bym sprawdziła, czy jej syn jest dobrze traktowany w więzieniu i czy nie cierpi z jakiego innego powodu oprócz pozbawienia wolności. Niebiosa sprawiły, że znalazłam się tam... akurat wówczas i mogłam stwierdzić, że pan de Roussay trzyma w królewskim więzieniu pewną straż.

– Dlaczego więc o niczym mi nie powiedział?

– Ponieważ go o to prosiłam. Wiesz, panie, że jesteśmy starymi przyjaciółmi... a nie chciałam, by me imię obudziło w sercu Waszej Wysokości pewne wspomnienia... gdyż nie wiedziałam, jak zareagujesz. Swoim milczeniem Jakub udowodnił, że jest wiernym sługą księcia... i moim przyjacielem.

Książę zaczął się przechadzać i słychać było tylko skrzypienie jego ciżm po posadzce. Po chwili, która wydawała się Katarzynie wiecznością, wyszeptał:

– Oto jeden z twoich talentów: zyskiwać przyjaciół na śmierć i życie! Jak ty to robisz?

– Przepis jest prosty, panie: wystarczy kochać...

– To zbyt wielkie słowo...

– Dlaczego? Zawsze byłam przekonana, że przyjaźń to miłość, tyle że bez skrzydeł, to miłość... codzienna, spokojna, oddana, pozbawiona cielesności, taka, która nigdy nie kłamie, nigdy nie rani!

– Chcesz powiedzieć, że przyjaźń kazała ci rzucić się w drogę ciężką zimową porą, by spędzić jedną noc u pani Simony? Przyznam, że trudno mi w to uwierzyć!

– A jednak to prawda! Dodam tylko, że przy okazji chciałam się upewnić, czy król René znalazł u wielkiego księcia Zachodu należytą gościnę i czy żadne niebezpieczeństwo już mu nie grozi.

Katarzyna wypowiedziała swoje wielkie kłamstwo ze spokojem, który zadziwił ją samą. Było zbyt doskonałe i przez chwilę obawiała się, czy nie będzie wyglądać jak wyuczona lekcja. Lecz Filip nie zauważył podstępu, gdyż wpadł w złość.

– Należytą gościnę? Na honor, ta dzierlatka bierze mnie za prostego chama! Czy uważasz, pani de Montsalvy, że książę Burgundii może oczekiwać od kogoś rad, jak przyjmować gości?

– Nie o to chodzi...

– Nie? A o co? Chciałaś sprawdzić, czy nie sprowadziłem twego cennego królika, żeby poderżnąć mu gardło w ciemnym lesie lubo też poczęstować go pucharem mego cudownego wina z Beaune z dodatkiem trucizny?... Nie rozumiem jednego: dlaczego tak cię obchodzi ten chłystek? Może go kochasz?

W zdenerwowaniu księcia było coś nieodparcie komicznego i Katarzyna pozwoliła sobie na uśmiech.

– Tak... bardzo go... lubię! Jest moim przyjacielem!

– Skoro więc tak pilnie się oddajesz służbie René Andegaweńskiego, może zechcesz poświęcić nieco czasu... staremu przyjacielowi? Czy też nie zostało miejsca dla mnie w twoim sercu?