– Moja droga! – krzyknął na progu, a jego flamandzki akcent zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. – Przypatrz mi się z bliska! Wyobraź sobie, że nie mam tej śmiesznej brody, a zamiast postrzępionego habitu... ubrany jestem w jedwabie i złoto, na piersi zaś mam wyhaftowany herb naszego dobrego księcia Filipa...
W miarę jak mówił, oczy Katarzyny ogromniały ze zdumienia i nagle Walter ku swemu zachwytowi ujrzał, że błysnęły radością.
– Pan? Pan tutaj? W tym przebraniu? Ja chyba śnię?...
– Ależ tak, to ja!... Zaskoczona? Przyznam, moja droga, że sam jestem zdumiony widząc się w tym przebraniu!
I dziwny mnich stanął przed wielkim, srebrnym lustrem, by lepiej się sobie przyjrzeć.
– Nie do wiary! Wprost nie do wiary! – cmokał z uznaniem. – Ciekawe, co by powiedziały damy, widząc mnie w takim stroju? – Po czym odwrócił się w stronę Katarzyny i skłonił się z gracją.
Katarzyna uśmiechała się jak dziecko na widok dobrotliwej wróżki.
Walter, o którym zupełnie zapomniała, zrobił obrażoną minę i burknął:
– Gdybyś zechciała mnie, pani, oświecić... Kim jest ten przebieraniec?
– To stary przyjaciel, Jean Lefebvre de Saint-Remy, fechtmistrz i niepodważalny arbiter elegancji na książęcym dworze, znany na dworach Europy jako Złote Runo. Usiądź bliżej, przyjacielu, i powiedz, co cię do mnie sprowadza.
– Sam książę, pani! Kiedy się dowiedział, że ci niegodziwcy ośmielają się ciebie tu trzymać, wpadł w okropny gniew. Na dodatek nie mógł pojąć, skąd się wzięłaś w Brugii ani dlaczego tak nagle zniknęłaś z pałacu w Lille.
Katarzyna opowiedziała, co zdarzyło się następnego dnia po nocy królów. Wyjawiła także, dlaczego udała się z Van Eyckiem do Brugii i jak się skończyła jej „pielgrzymka”.
– Obawiam się, że to ja przyczyniłam się do śmierci nieszczęsnej Florentynki, która była gotowa mi pomóc. Tutejsi ludzie sądzili, że noszę dziecko księcia, więc zabili ją, by nie mogła przerwać ciąży.
Saint-Remy przyjrzał się z niepokojem sylwetce przyjaciółki.
– Który to miesiąc?
– Piąty...
– To nie ułatwi nam zadania... Gdyż, oczywiście, przybyłem tutaj, by pomóc ci w ucieczce!
Spod obszernego habitu wyciągnął czarny pakunek, z którego wyjął mnisi habit i położył go na kolanach Katarzyny, po czym w krótkich zdaniach nakreślił plan ucieczki. Katarzyna miała w nocy wyjść na dach i dostać się do sąsiedniego domu, który nie będzie prawdopodobnie pilnowany, następnie wsiąść do czekającej barki i dopłynąć do klasztoru augustynów, w którym nikt nie będzie jej szukał...
Nagle głos gościa posmutniał.
– Nigdy nam się to nie uda... Jesteś taka słaba... A do tego twój stan... Nie uda ci się wspiąć na dach, ześlizgnąć po rynnie...
– Nie martw się, przyjacielu! – rzekła Katarzyna z uśmiechem. – Musi się udać! Obiecuję ci!... Daj mi tylko dziesięć dni, tylko dziesięć dni!
– Zgoda. W takim razie pozwól, że odejdę. Lepiej nie przedłużajmy naszej rozmowy, gdyż to mogłoby wzbudzić podejrzenia. W nocy, 18 kwietnia, opuścisz ten dom... Czy można zaufać twemu giermkowi?
– Całkowicie! Odpowiadam za niego. Zawołaj go i poproś, o co zechcesz!
Po chwili zjawił się Walter, zostawiając za drzwiami na straży Bérengera umierającego z ciekawości. Saint-Remy w kilku słowach powiedział mu, czego od niego oczekuje: należało przygotować przeprawę Katarzyny przez dachy nie wzbudzając podejrzeń służących.
Na odchodnym Saint-Remy nie mógł pojąć, dlaczego ten młody giermek, który przyjął go tak niechętnie, teraz ściskał mu dłonie z zapałem i ze łzami w oczach.
Tej nocy, przed zapadnięciem w sen, pierwszy dobry sen od wielu tygodni, Katarzyna stwierdziła ku własnemu zaskoczeniu, że znowu robi plany na przyszłość. Nie chciała zaprzepaścić bożego miłosierdzia, które z takim mozołem czyniło wysiłki, by zmusić ją do życia. Kiedy wreszcie opuści Brugię, wróci do Dijon do wuja Mateusza i Bertylki, gdzie wyda na świat znienawidzone dziecko.
Staruszkowie pewnie chętnie nim się zajmą i zapewnią mu przyszłość, nie mogła bowiem mimo odrazy skazać na nędzę i śmierć istoty, którą sama wyda na świat...
Następne dni wlokły się w nieskończoność. Katarzyna zmuszała się do jedzenia, by odzyskać nadwątlone siły. Atmosfera wśród trzech więźniów całkowicie odciętych od świata zewnętrznego stawała się coraz bardziej napięta. Nikt ich nie odwiedzał, z wyjątkiem szefów korporacji, którzy przychodzili regularnie co wieczór upewnić się, czy Katarzyna jest w pałacu.
Wreszcie nadszedł wyczekiwany dzień 18 kwietnia. Nieco przed jedenastą Katarzyna, która w ubraniu położyła się na łóżku, wstała usłyszawszy pukanie Waltera do drzwi. Na ciemną sukienkę nałożyła habit, a do paska przypięła sakiewkę z odrobiną pieniędzy i sztylet, po czym dołączyła do chłopców.
Pochód otwierał Walter, który osłaniając płomień świecy dłonią prowadził zbiegów w stronę schodów wiodących na strych, gdzie składowano mąkę, owies dla koni i owoce jesienne. W środku pachniało jabłkami i winogronami.
Walter postawił świecę na podłodze i otworzywszy lukarnę, wyjrzał na zewnątrz.
– Czy widzisz strażników? – szepnął Bérenger.
– Widzę tylko dwóch. Drzewa zasłaniają widok.
– A widzisz barkę?
– Nie...
W tej chwili wybiła jedenasta. W ciemności Walter chwycił Katarzynę za rękę i ścisnął ją.
– Odwagi, pani Katarzyno! To nie potrwa długo. Lecz przede wszystkim nie bój się! Ja pójdę pierwszy, a Bérenger jako ostami. Czy możemy ruszać?
– Możemy. Postaram się nie bać.
Młody człowiek zwinnie prześlizgnął się na zewnątrz. Chwyciwszy się jedną ręką za rzeźbę zdobiącą lukarnę, drugą podał Katarzynie, która wkrótce również znalazła się na stromym dachu. Serce w jej piersi łomotało ze strachu jak oszalałe.
– Nikt nas nie zobaczy – szepnął Walter. – Teraz będziemy przesuwać się do przodu. Nic się nie bój, pani, trzymam cię!
Chwyciwszy ją za zdeformowaną talię, krok po kroku posuwał do przodu, starając się zasłonić przed nią lśniącą w dole taflę kanału.
– Już prawie jesteśmy. Widzę barkę. Bérenger, podaj mi sznur i chustkę!
Walter rozwinął sznur i spuścił go na dół. Po chwili poczuł, że sznur się naprężył.
– Trzyma go! Zaraz będziemy mieć drabinę!
W istocie, trzema pociągnięciami sznura Saint-Remy dawał znak, że można ją podnieść. Po chwili Walter trzymał drabinę, którą należało jeszcze umocować.
Nie było to łatwe. Sam z trudem utrzymując równowagę, musiał podtrzymywać Katarzynę i słyszał tylko szczękanie jej zębów. Sam przez to się denerwował i ręce mu się trzęsły. Wreszcie drabina została solidnie zamocowana i opadła do wody.
– W porządku! – rzucił Walter do Katarzyny. Twój przyjaciel jest na dole, drabina ani drgnie. Teraz pomogę ci zejść.
Żywo owinął ją w pasie sznurem, którego koniec zamotał sobie u pasa, po czym próbował odczepić Katarzynę od ściany, lecz czuł, że ta trzęsie się jak osika i kurczowo trzyma się belki.
– Nie bój się, błagam! Jeśli się poślizgniesz, ja cię przytrzymam. To nie jest tak wysoko. Trochę odwagi! Pamiętaj, że jeśli nie uciekniemy, będziemy wszyscy zgubieni.
Lecz ona tak się bała, że nie była w stanie myśleć. Zacisnąwszy oczy nie widziała niczego, lecz wyobraźnia podpowiadała jej dokładnie, co im grozi. Wypuściła gzyms i zrobiła jeden krok podtrzymywana przez Waltera.