– Tak, dobrze... powoli... Teraz zegnij kolano, aż dotkniesz pierwszego szczebla... Powoli... Trzymam cię.
Z duszą na ramieniu starała się usłuchać, lecz w tej chwili gwałtowny podmuch wiatru zakołysał drabiną... Katarzyna pomyślała, że spada. Pod stopami czuła próżnię. Starając się uczepić, uczyniła fałszywy ruch, z przeraźliwym jękiem wypuściła wszystko i runęła w dół pociągając za sobą Waltera.
Zderzenie z taflą wody było tak bolesne, że straciła przytomność.
Rozdział jedenasty
ZIELONE ŚWIĄTKI
Nieoczekiwane nurkowanie na szczęście nie uczyniło Walerowi szkody. Zebrawszy siły dopłynął do barki, ciągnąc za sobą bezwładne ciało Katarzyny. W trójkę, gdyż Bérenger pokonał drabinę w trzech susach, wyciągnęli kobietę z wody. Straciła przytomność, lecz oddychała.
– Na Boga! Nie uwierzyłbym, że ją uratujemy w tej ciemności – nie mógł nadziwić się paź. – Gdybyś nie wpadł na pomysł, żeby ją do siebie przywiązać, na próżno byśmy jej szukali. Co się właściwie stało?
– Nie wiem dokładnie – odparł Walter. – Była przerażona. Szkoda, że nie wziąłem jej na barana, lecz na to nie było miejsca na gzymsie.
– Najważniejsze, że jesteście w komplecie! – przerwał oczekujący w barce Saint-Remy. – A teraz musimy znikać!
Saint-Remy z Walterem chwycili za wiosła, a Bérenger usiadł z tyłu i podtrzymywał głowę swej pani. Barka sunęła bezszelestnie po ciemnej tafli wody. Wkrótce nad brzegiem kanału wyrosła czarna sylwetka klasztoru augustynów z majaczącą u podstawy wnęką, gdzie Saint-Remy przycumował łódź. W głębi wyłaniały się schody, których ostatnie stopnie ginęły w wodzie. Jak na zawołanie po stopniach zbiegł człowiek, oświetlając sobie drogę łuczywem.
– Nareszcie! – westchnął z ulgą. – Za chwilę zabrzmi jutrznia i zaroi się od braci.
Był to przeor augustynów, o czym świadczył piękny złoty krzyż wysadzany szafirami widniejący na jego piersi. Jego ciemne oczy błyszczały ogniem mistycznym, a głęboki głos należał do tych, który jest w stanie porwać tłumy.
– Pani de Montsalvy miała wypadek, ojcze Cyprianie, spadła z dachu do kanału. Straciła przytomność. Jeśli nie chcesz, by twoi mnisi dowiedzieli się, że jest tu kobieta, trzeba umieścić ją w miejscu odosobnionym, gdzie można by ją wyleczyć, gdyż obawiam się...
Saint-Remy nie dokończył. Walter, który podniósł Katarzynę z barki, miał na rękach krew. Ruch musiał spotęgować cierpienie kobiety, gdyż zaczęła jęczeć. – O Boże! Ona jest ranna! – szepnął przeor.
– Ranna nie jest – odparł Walter – lecz prawdopodobnie poroniła... Słysząc te słowa przeor zesztywniał.
– Jesteś tego pewien?
Prawie całkowicie... Krew i boleści nie mogą mylić. A wszystkiemu winien upadek z drabiny. Gdzie mogę ją zanieść, wielebny ojcze?
– zapytał i nie czekając na odpowiedź zaczął wspinać się po schodach, lecz przeor zatrzymał go w pół drogi.
– Jest niemożliwością, by dama ta tutaj pozostała – rzekł łagodnie, lecz zdecydowanie. – Klasztor nie jest zbyt wielki i mury nie zdołają zagłuszyć jej krzyków.
Saint-Remy i chłopcy spojrzeli po sobie z rozpaczą.
– Sądzę jednak, że jest pewne rozwiązanie – ciągnął przeor.
– Mam na myśli zakon tercjarek. To jedyne zgromadzenie kobiet, gdzie ta biedaczka znajdzie przyjęcie i opiekę. Tercjarki doskonale zajmują się chorymi.
– I sądzisz, że otworzą nam drzwi w środku nocy, kiedy my bardziej wyglądamy na zbirów niż uczciwych ludzi. To w większości szlachetne damy pochodzące z bogatych rodów.
– Nie obawiajcie się! Otworzą, jeśli pójdę z wami. Jednak pośpieszmy się, gdyż muszę wrócić na jutrznię. A ci młodzi ludzie wrócą z nami, gdyż tercjarki nie przyjmą ich pod swój dach.
– Nie chcemy opuścić naszej pani ani zostawić jej w obcych rękach – zaperzył się Bérenger jak młody kogut.
– Nie będzie opuszczona i będzie żyła. Jeśli nie przystaniecie na moją propozycję, ona umrze: wybierajcie, a chyżo!
Zamiast odpowiedzi Walter zaniósł Katarzynę do barki i położył jej głowę na swych kolanach. Przeor zatknął łuczywo w żelaznej obręczy nad schodami, po czym wraz z Saint-Remy i Bérengerem zajął miejsce w łodzi i eskapada ruszyła na południe.
Zakon Winorośli założony dwa wieki temu przez hrabinę Flandrii, Joannę z Konstantynopola, był obszernym majątkiem otoczonym potężnym murem, zza którego sterczały korony wysokich drzew. Zamykał się w nich kościół pod wezwaniem Świętej Elżbiety, przytułek i rzędy bielonych domków ciągnących się wzdłuż wielkiego pola obsadzonego drzewami i kwiatami. Każda z sióstr miała swój domek i chociaż nie składały ślubów, wszystkie były posłuszne przełożonej nazywanej Grande Dame. Po dwóch latach nowicjatu tercjarka dostawała mały domek i oddawała się regule ubóstwa, modlitwy i pracy. We Flandrii wiele wdów i dziewcząt, które nie mogły znaleźć męża, wybierały właśnie ten zakon zamiast zwykłego klasztoru, gdyż w każdej chwili można było go opuścić.
Barka zatrzymała się pod mostem, naprzeciw bramy do klasztoru. Przeor augustynów sam wyszedł na brzeg i pociągnął za sznur dzwonu...
Wkrótce powrócił w towarzystwie dwóch kobiet w czarnych habitach i białych kornetach niosących nosze. Ułożono na nich jęczącą Katarzynę, lecz gdy Walter i Bérenger chcieli podnieść je z ziemi, jedna z nich zaprotestowała:
– My same zajmiemy się chorą. Wy musicie odejść, lecz obiecujemy, że doniesiemy wam o stanie jej zdrowia.
– Niech Bóg cię błogosławi, dame Beatrycze – odparł ojciec Cyprian – i niech was ochrania.
– Jesteśmy biedne i zarabiamy na chleb jak najskromniejszy robotnik w mieście. Żaden z nieprzyjaciół tej kobiety nie ośmieli się przekroczyć naszego progu. Życzę wam dobrej nocy, bracia!
Drewniana brama zamknęła się za Katarzyną. Po raz pierwszy od wielu miesięcy Walter i Bérenger zostali oddzieleni od swej pani i znaleźli się za bramą, której nie wolno im było przekroczyć. Choć jednemu i drugiemu łza zakręciła się w oku, skoczyli do barki i ruszyli z powrotem do klasztoru augustynów.
Katarzyna nie miała pojęcia, co się z nią działo, od kiedy wyciągnięto ją z wody. Cień świadomości, jaki powrócił na chwilę, szybko zatonął w morzu cierpienia, które zawładnęło jej ciałem na wiele dni.
Upadek nadwerężył wszystkie jej mięśnie, a każdy skurcz wywołany poronieniem palił jak rozgrzane do czerwoności żelazo. Jej rozdarty brzuch był jednym ostrym, promieniującym bez końca bólem. Była samym cierpieniem, rozdartą sosną. Kat ze swoją siekierą wydałby się jej chyba aniołem wyzwolenia. Czasem, jak przez mgłę, dostrzegała czarno-białą postać poruszającą się w polu widzenia. Czuła wtedy na twarzy coś chłodnego, coś, co usuwało na chwilę palące łzy, pachniało ziołami i oddalało zapach krwi. Od czasu do czasu, kiedy ból na moment dawał za wygraną, zapadała w sen jak zwierzę. Lecz te chwile wytchnienia nie trwały długo, przepędzane przez kły dzikiego potwora rozrywające jej wnętrzności...
Po wielu dniach udręki światło zwyciężyło ciemności i Katarzyna wróciła do życia w promieniu słońca. Wszystko wokół niej było białe: łóżko, na którym spoczywała, lniana koszula na ciele i zasłony w oknie, przez które przedzierały się wesołe promienie, spoczywając na jej powiekach. Miała wrażenie, że znajduje się w środku przezroczystej muszli, wewnątrz chmury i czuła się lekka, taka lekka...