Zauważył, że na twarzy Kregana-ber-Arlensa pojawia się uśmiech. Chłodny i spokojny.
— Ty też, Szczurze? Eusewenia miała przynamniej wystarczająco taktu, by nie zdradzać się miną. Choć w środku zapewne warczała jak prawdziwa suka. Ale powtórzę ci to samo, co powiedziałem jej. Macie pół roku, nie więcej, by wygasić waszą wojenkę. Nie żądam niemożliwego, wiem, że do niektórych agentów nie dotrzecie od razu. Wyślijcie odpowiednie rozkazy, powstrzymajcie gorące głowy, jeśli trzeba przenieście ludzi na drugi kraniec Meekhanu lub pozbądźcie się ich w inny sposób. Jesteście za to osobiście odpowiedzialni. Pierwsza piątka w Norze i Psiarni. Jeśli za pół roku nic się nie zmieni, a zapewniam, że będę o tym wiedział, przekonacie się, jak głębokie lochy mam pod tym zamkiem. Obiecuję.
Cesarz przeniósł wzrok na kamienne płyty.
A teraz zapytam jeszcze raz, Szczurze. Co u Wozaków?
Rozdział 2
Kurhan wznosił się stromo, bódł niebo niczym kamienny grot o ułamanym czubku, porzucony przez zapominalskie bóstwo. To było pierwsze skojarzenie, jakie przychodziło człowiekowi na myśl, gdy odchylał płachtę namiotu i stawał przed tym olbrzymem. I po raz kolejny Ekkenhard poczuł podziw i szacunek, zmieszane ze zdumieniem. Wozacy usypali tę budowlę w mniej niż dwa miesiące i to nie, jak wszystkie stepowe kurhany, z ziemi, lecz z kamieni i skał przetransportowanych spod podnóża Olekadów.
Głazy ważące po kilka tysięcy funtów układano warstwami, wypełniając luki między nimi mniejszymi kamieniami i żwirem. Ten kurhan, zwany już Męką Wybranej, miał stać wieki, tysiąclecia, by upamiętniać dzień, w którym Pani Koni ponownie zwróciła się do Verdanno i objawiła im swoją wolę. Nadchodziły ciężkie czasy, dni krwi i pożogi, znoju i łez, więc Wozacy zostali zwolnieni z przysięgi i mogli już dosiadać koni. Ofiara Key’li, Wybranej, której wizja powstrzymała bratobójczą rzeź i zwróciła wozackim plemionom ich Utracone Dzieci, wymagała takiego właśnie upamiętnienia. Na szczycie kurhanu staną ostatecznie trzy kamienne słupy ustawione w ostrokąt, a pod nimi będzie płonąć wieczny ogień.
Pytanie, dlaczego bogowie, zanim ześlą na kogoś wizję, „obdarowują” go męką ponad siły, jakby nie mogli po prostu ruszyć tyłków ze swoich pozłacanych tronów i po ludzku wszystko powiedzieć, nadal pozostawało bez odpowiedzi.
Ale prawda była taka, że tu i teraz lepiej takich pytań nie zadawać głośno.
Ekkenhard rozmawiał wczoraj z And’ewersem. And’ewersem Złamanym, And’ewersem Siwym. Pamiętał go z wczesnej wiosny, gdy Wozacy szykowali się do wędrówki przez Olekady, jako potężnego mężczyznę o głosie nawykłym do wydawania rozkazów, otaczanego przez swoich ludzi niemal namacalnym szacunkiem. Teraz kowal, niegdysiejszy En’leyd obozu New’harr, był wychudzonym, sczerniałym cieniem samego siebie. Włosy mu posiwiały, garbił się, a dłonie bez przerwy zaciskał w pięści. Zaciskał i rozprostowywał, jakby próbował zagniatać ciasto z bólu i straty.
Całe dnie spędzał jakąś milę od kurhanu, który jego pobratymcy wznosili na cześć jego własnej córki, i wpatrywał się w krąg wypalonej ziemi. W tym miejscu spłonął wóz z Key’lą. W tym miejscu spłonęło serce kowala. Niektórzy mówili, że przesadza, że i tak ocalił większość rodziny, zostało mu kilkoro dzieci, synowie dzielni jak młode ogiery i córki piękne niczym trzyletnie klacze. Że powinien się cieszyć i być wdzięcznym bogini, iż swoim Głosem uczyniła jego najmłodsze dziecko.
Ostatni głupiec, który powiedział to And’ewersowi w twarz, wciąż leczył połamane gnaty.
Ekkenhard czuł zawód. Przybył tu, bo Imperium potrzebowało Wozaków, by stanowili ostrze włóczni zwieszające się od północy nad głową se-kohlandzkiego Ojca Wojny. Oni i Sahrendey. Wódz tych ostatnich – Amanewe Czerwony, był przynajmniej konkretną postacią, niemal królem, z którym dało się rozmawiać, zawierać traktaty, miał też synów, którzy mieli odziedziczyć po nim tytuł w sposób jasny i przejrzysty. Jak na konnych barbarzyńców, rzecz jasna. Tymczasem Verdanno nadal opierali swoją władzę na liczącej prawie setkę głów Radzie Obozów, traktując ród królewski jak ozdóbkę. Trudno zawierać trwałe sojusze z czymś takim. Trudno ustalać strategie, a już zupełnie niemożliwe jest zachowanie jakiegokolwiek sekretu.
And’ewers stanowił dla Meekhanu szansę, by to zmienić, En’leyd obozu New’harr, bohater bitwy nad Lassą, który powstrzymał całą potęgę Yawenyra, ten, którego córkę wybrała sama Pani Koni. Idealny kandydat, by przy cichym wsparciu Imperium wysunąć się na czoło w nadmiernie rozbudowanej, niepewnej strukturze władzy u Wozaków. Na dodatek był wdowcem, więc mógłby łatwo wżenić się w królewski ród i zostać pierwszym królem z prawdziwego zdarzenia, jakiego Verdanno mieliby od setek lat. A więzy lojalności i przyjaźni, które łączyły go z Genno Laskolnykiem i innymi meekhańskimi dowódcami, oraz poczucie wdzięczności za pomoc, uczyniłyby z niego najcenniejszego sojusznika Imperium na Wschodzie.
Ale kowal załamał się po śmierci najmłodszej córki.
Gdy myślał, że ją stracił, potrafił się skupić na swoich obowiązkach, przeprowadzić karawanę przez dziesiątki mil stepu, odpierając ataki koczowników, potrafił rzucić się do gardła samemu Ojcu Wojny. Gdy odzyskał ją na chwilę, by tuż po wygranej bitwie wrócić do obozu i stanąć przed wciąż dymiącymi zgliszczami wozu, coś w nim pękło. Był jak… – Wozacy używali tego porównania, zerkając z dala na swojego dowódcę – jak łuk zbyt długo napięty, który wreszcie pękł.
Ekkenhard widywał to czasem u agentów, którzy bez chwili wytchnienia pracowali w trudnych miejscach. Załamywali się z najbłahszego powodu. Nora odsyłała ich wtedy do innej roboty, przy papierach albo przy szkoleniu nowych szpiegów. A czasem zamykano ich w jednym z tych zamków, z których się nie wychodzi do końca życia. Ale And’ewersa nie dało się nigdzie odesłać. Był potrzebny tu i teraz.
Kwadrans rozmowy, składającej się w większości z monologu wygłaszanego do pleców siwego starca, przekonał go, że ten człowiek jest dla Imperium stracony. And’ewers odpowiadał półsłówkami albo wcale, nie odezwał się nawet wtedy, gdy Ekkenhard wyjawił, że to on wysłał w misję dwie dziewczyny, które brały udział w ocaleniu jego córki. Na słowo „ocalenie” spod siwej grzywy błysnęły zapadnięte w ciemnych jamach oczy, a kowal splunął w pogorzelisko i spiął się mocniej.