W jego spojrzeniu znów zagościł ten mrożący krew w żyłach spokój.
— Mam wam zrobić wykład o różnicach między prawdą ksiąg pisanych na zamówienie a władaniem Imperium? Oficjalnie oddajemy Verdanno bydło, bo nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego i nie jesteśmy złodziejami krów. To uczciwe i szlachetne. I taka jest prawda ksiąg, które napiszemy. Jeśli miałby to być dla tych cholernych koczowników powód do ataku, to zapraszam. Bez Yawenyra jako wodza i z połową sił, które mieli jeszcze zeszłego roku?! Zapraszam serdecznie.
Cesarz prychnął, podszedł do płaskorzeźby i zdecydowanym ruchem smagnął kamienną równinę trzcinką, jakby już wymierzał pierwszy cios w spodziewanej wojnie.
— Tak. Liczę się z tym, że nie wszystko pójdzie po naszej myśli. Że Se-kohlandczycy uznają, iż nie ma dla nich innego wyjścia niż wojna. Że nowym Ojcem Wojny zostanie ktoś, kto zechce dorównać Yawenyrowi. Więc wolę mieć tę wojnę teraz, gdy większość naszej jazdy nadal stoi na Wschodzie, czaardany ostrzą szable, a nasi nowi sąsiedzi nie będą mieli innego wyjścia, jak stanąć do walki i bić się na śmierć i życie. Bo ani Sowynenn Dyrnih, ani Amanewe Czerwony, ani Verdanno nie mogą liczyć na łaskę Se-kohlandczyków. I chcę tę wojnę stoczyć na wschód od Amerthy, a nie na naszej ziemi. Wolałbym jednak inną drogę, z kilkoma trzymającymi się nawzajem za gardło królestwami i nami jako gwarantem pokoju. Dlatego, moja droga, chcę znać chwilę śmierci Yawenyra i imię jego następcy, zanim dowiedzą się o tym pomniejsi wodzowie koczowników. Pozwalam Psiarni wydawać dużo pieniędzy na odpowiednich magów, więc lepiej, żebym się nie zawiódł.
Gentrell cieszył się, że cesarz nie patrzył w jego stronę, i mimowolnie przypomniał sobie, że tak samo wyglądały narady w miesiącach po Rudej Jesieni. Kregan-ber-Arlens mówił, czasem długo i rozwlekle, ale zawsze jasno wyrażając własną wolę. A ci, którzy słuchali nieuważnie – czasem tracili stanowiska i przywileje, a czasem życie.
Suka też miała dobrą pamięć, bo tylko skłoniła się nisko, niżej chyba niż przy powitaniu.
— Rozumiem, Wasza Wysokość.
— A skoro już jesteśmy przy wojnie na Wschodzie…
Szczur prawie się skulił, gdy spoczęło na nim ciężkie spojrzenie cesarza. Jakby na piersi stanął mu wyładowany kamieniami wóz.
— Mój najlepszy dowódca kawalerii, generał Genno Laskolnyk, słyszałeś o nim, prawda? Nie, nie odpowiadaj. Parę lat temu pozwoliłem mu pobawić się w gierki Szczurzej Nory, to on zresztą wpadł na pomysł, żeby posłać Verdanno przez góry. Szaleniec albo geniusz. Możesz mi powiedzieć, gdzie jest teraz?
Rozdział 3
Toryn zarżał, zaczął się boczyć i odmówił współpracy. Położył uszy po sobie, głowę przytulił do szerokiej piersi, zaparł się nogami w ziemię i stanął. Koniec, chcesz to złaź i sama tam idź.
Kha-dar podjechał do nich na jabłkowitej klaczy, przechylił się w siodle i poklepał jej wierzchowca po szyi.
— No już, dobrze, dobrze. Minęło dużo czasu. Nie jest niebezpiecznie.
Ogier wzdrygnął się, nabrał powietrza, zadrżał, ale się uspokoił. Kailean widziała już wiele razy, jak Laskolnyk panuje nad końmi, jak jednym gestem nawiązuje z nimi więź, której splecenie najlepszym jeźdźcom zajmowało czasem pół życia. Generał wyjął z rękawa lnianą chustkę, przetarł czoło i kark.
— Pieprzony upał. Człowiek ma wrażenie, jakby cały czas siedział w saunie. — Wskazał przepoconą szmatką rozległą równinę przed miastem. — Na tym polu zginęło wiele koni. I to paskudną śmiercią. Niektóre zwierzęta to wyczuwają.
— Jak? Duchy? — Berdeth nie przekazywał jej żadnych obrazów. Jeśli chodzi o jej talent, ta okolica nie różniła się od innych. Gdzieś tam przemknął duch jakiegoś małego, przypominającego łasicę stworzenia, niektóre kamienie i kawałki drewna drżały i wydawały się mieć inną barwę.
Nic niezwykłego.
— Nie, Kailean. Krew, gówno, przesycony strachem i bólem pot. Odór rozkładu. To zostaje w powietrzu i ziemi. Trwa. Tu było wyjątkowo paskudnie. Pokazali Pomwejczykom, jak potrafi walczyć meekhańska piechota.
Nie obejrzała się na odległe o pół mili miasto. Pomwe wciąż trzęsło się z przerażenia, w Pomwe wystarczyło mieć nieodpowiedni kolor włosów, na przykład po meekhańsku jasne, jak jej, by jakiś pijany strachem bałwan zaczął wrzeszczeć, że jesteś szpiegiem Krwawego Kahelle i zanim zdążysz pokazać odpowiedni glejt, oszalały tłum ściągnie cię z konia i rozerwie na strzępy. Dlatego ominęli miasto łukiem. Zresztą i tak najpewniej nie natrafiliby w nim na nic ciekawego do oglądania.
Z czaardanu przyjechali tutaj w ósemkę. Genno Laskolnyk, Faylen, Niiar, Kocimiętka, Daghena, Lea, Janne Newaryw i ona. Resztę i oddział „najemników”, który z nimi przypłynął, zostawili w karawanseraju pod Białym Konoweryn i kazali im czekać. Oddalenie się o dwieście mil od stolicy księstwa wprost na tereny objęte rebelią wydawało się głupie, ale było w stylu Laskolnyka. Nie siedzieć na tyłku, lecz wskoczyć na koński grzbiet i działać. Od Kciuka, imperialnego Ogara, dostali dwóch miejscowych przewodników, z którymi dogadywali się łamanym meekhem, oraz oficjalne pisma głoszące, że zostali wynajęci do ochrony karawany z Wahesi i wędrują na południe, by dołączyć do swojego pracodawcy. W czasie powstania wzrósł popyt na usługi zbrojnych i to nawet nie ze względu na armię niewolników, lecz w związku z tym, że Białe Konoweryn opróżniło większość garnizonów w południowo-zachodniej części kraju, koncentrując armię przy stolicy, więc na drogach zaroiło się od bandytów, rabusiów i innych amatorów łatwego zarobku. Tacy ludzie raczej nie wejdą w drogę dziesiątce uzbrojonych jeźdźców, a jeśli chodzi o oddział buntowników… no cóż, w końcu ich właśnie szukali.