Podobno podjazdy niewolniczej armii same polowały na bandytów i tłukły ich bez litości. Kailean miała nadzieję, że zdążą się okrzyknąć, zanim w ruch pójdą szable.
Niewolnicy nienawidzili swych byłych panów z zawziętością, która budziła lęk nawet w kimś, kto dorastał przy granicy Wielkich Stepów. Ale, na litość Wielkiej Matki, mieli powody. A im powstanie trwało dłużej, tym mieli ich więcej.
Kailean mimo woli zerknęła na mury miasta. I ponownie wzdrygnęła się, ponownie zacisnęła zęby. Przewodnik, towarzyszący im z polecenia Ogara, wykrzywił do niej czarną twarz i uczynił znak odpędzający zło. Uderzyło ją, jak bardzo takie gesty są podobne do siebie w różnych miejscach świata. Jakby człowiek łapał coś paskudnego i odrzucał na bok.
Ale to zło pluło w twarz światu i nie dawało się tak łatwo odpędzić.
Bo Pomwejczycy w obawie przed tym, że żyjący wśród nich niewolnicy przyłączą się do buntu i otworzą bramy miasta, zareagowali histerycznie.
Mury obwiesili, a fosę wypełnili ciałami pięciu tysięcy przebywających w Pomwe niewolnych. To było głupie, bo miasto żyło głównie z przędzalni, farbiarni i warsztatów tkackich, więc olbrzymia większość tutejszych niewolników to byli auwini – popielni, dobrze wykształceni w rzemiośle i cenni przez swoją fachowość. Na mury trafili także amri – domowi niewolnicy tacy jak nauczyciele, muzycy, masażyści, lekarze, a przecież wśród nich poparcie dla buntu było nikłe. Ale to nie miało znaczenia. Miasto oszalało ze strachu i wymordowało ich co do jednego.
A później, gdy nadeszły wieści, że Kahel-saw-Kirhu idzie na Pomwe mścić się za tę rzeź, Pomwe ubłagało miejscowych dowódców Słowików i Bawołów o pomoc, wsparło ich oddziały najemnikami i widząc nadciągającą armię niewolników, wysłało na jej spotkanie wojsko.
W czaardanie słyszeli o tej bitwie wiele razy, choć najpełniejszą i najbardziej wiarygodną relację otrzymali od Kciuka. W jego raporcie armia niewolników nie liczyła trzydziestu tysięcy ludzi, lecz osiem do dziesięciu, a na jej spotkanie nie wyszło dziesięć tysięcy żołnierzy Konoweryn, lecz cztery, po tysiąc Słowików i Bawołów, wsparte kosztującymi mnóstwo złota dwoma tysiącami najemników, głównie konnych z Wahesi i Kambehii. Pomwe było bogate, mogło sobie pozwolić na wydanie tylu pieniędzy, a na dodatek liczyło, że jeśli zniszczy buntowników, to rebelia w okolicach miasta upadnie.
Pomwe, o ciemnych murach obwieszonych tysiącami ciał, nie doceniło niewolniczej armii.
Kahelle. W miejscowych legendach nazywano tak demony, które przychodzą nocami i napełniają ludzkie sny takim przerażeniem, że nawiedzani przez nich nieszczęśnicy budzą się obłąkani. Kahel-saw-Kirhu, jeden z dowódców powstańczej armii, przyjął to przezwisko na samym początku rebelii, wykorzystując oczywiste podobieństwo własnego imienia. A po bitwie, w której Pomwe próbowało pokonać jego oddziały, Krwawy Kahelle naprawdę zaczął nawiedzać sny mieszkańców miasta.
Klacz Laskolnyka parsknęła i niechętnie ruszyła naprzód. Też jej się tu nie podobało. Reszta koni z ociąganiem podążyła za nią. Wysoka na kilka stóp trawa smyrała Kailean po łydkach; gdyby zeskoczyła z konia i przykucnęła, zieleń połknęłaby ją w całości.
— Krwawy Kahelle zrobił tu powtórkę z bitwy o bród na Siyi. — Generał obejrzał się na swój oddział przez ramię i posłał im zmęczony uśmiech. — Nie wierzyłem aż do teraz, ale naprawdę tego dokonał.
Kocimiętka ściągnął z głowy przepoconą chustkę, wyżął, skrzywił się i założył z powrotem.
— Myślisz, kha-dar? Tam była niezła rzeź. Udało mu się to z bandą niewyszkolonych rekrutów?
— Ci rekruci to w sporej części żołnierze. I mieli dość czasu, by podszkolić resztę. Zrobił to. Raport nie kłamał.
Daghena sięgnęła po manierkę, zwilżyła usta.
— Kha-dar, nie wszyscy urodziliśmy się, gdy słońce było jeszcze młode, i pamiętamy jakieś zamierzchłe bitwy. Co zrobił? Kto zrobił? I dlaczego tyłek wciąż lepi mi się do siodła?
Laskolnyk milczał. Kocimiętka rzucił Dag kpiące spojrzenie i wziął na siebie ciężar odpowiedzi.
— W bitwie o bród Siyi Trzydziesty Czwarty pułk zatrzymał i rozbił cztery tysiące uciekających koczowników, a połowa to były Błyskawice. Po Bitwie o Meekhan, gdy słońce było jeszcze młode, a świat nie cierpiał od nadmiaru pyskatych dziewek, rozbita armia Yawenyra uciekała, gdzie się dało. To był największy oddział, jaki nam się wymknął. Siedzieliśmy im na karkach od samego miasta, cztery nasze pułki jazdy i jakieś dwa tysiące nieregularnych, ale nie mogliśmy ich dogonić, wyprzedzali nas o kilka godzin. Zapędziliśmy ich do rzeki i gnaliśmy wzdłuż niej, Siya była szeroka i głęboka, a jedyny bród na niej obsadzał Trzydziesty Czwarty. I to w niepełnym składzie. Ledwo dwa tysiące ludzi. — Skrzywił się i ponownie wyżął chustkę. — Uff. Zmuszasz mnie do gadania w tym upale, dziewczyno. Jak zatrzymamy się na nocleg, odwdzięczysz mi się kolacją i wymasujesz plecy.
Dag wzruszyła ramionami.
— Nie ma sprawy. Mam w jukach trochę owsa i przejadę po tobie koniem, nawet ze dwa razy, jak będziesz chciał. A teraz jak zacząłeś, to skończ, bo zrobię to od razu.
Ktoś, chyba Niiar, prychnął kpiąco, ale większość oddziału przyjęła żarcik milczeniem. Byli zbyt zmęczeni wszechobecnym upałem i duchotą, żeby się zaśmiać. Kailean po raz setny zastanowiła się, jakie licho kazało jej się wybrać z Laskolnykiem w tę szaleńczą podróż, zamiast siedzieć w karawanseraju, gdzie mogłaby przynajmniej wymoczyć się od czasu do czasu w łaźni, popijając schłodzone wino.
Berdeth mignął jej na skraju widzenia i znikł w krzakach, nie poruszając nawet jednego liścia. No tak. Kha-dar zabrał ze sobą większość ludzi obdarzonych talentami.
— Trzydziesty Czwarty miał obsadzić bród i zatrzymać wszystko, co będzie przez niego próbowało przejechać. — Zastępca Laskolnyka skrzywił się, założył chustkę na czoło i kontynuował — ale nie spodziewaliśmy się, że aż tylu Se-kohlandczyków pójdzie w jego stronę. Gnaliśmy za nimi dwa dni, spodziewając się, że po przybyciu do brodu zastaniemy zmasakrowany pułk i smród po koczownikach. A gdy dojechaliśmy na miejsce, mogliśmy tylko odebrać tysiąc jeńców i jakieś pięćset zdobycznych koni. Dowódca Trzydziestego Czwartego… eee… jak mu było, kha-dar?