Выбрать главу

* * *

Ce­sarz nic nie mó­wił. Nie sko­men­to­wał ani sło­wem in­for­ma­cji, że Gen­no La­skol­nyk znaj­du­je się na dru­gim krań­cu świa­ta, do­bre trzy ty­sią­ce mil od Mia­sta Miast. Nie skrzy­wił się na­wet, gdy Trze­ci Szczur po­dał kosz­ty wy­eks­pe­dio­wa­nia go tam wraz z kil­ko­ma set­ka­mi sta­ran­nie wy­se­lek­cjo­no­wa­nych żoł­nie­rzy i in­nym wspar­ciem. Pa­trzył tyl­ko w za­my­śle­niu na ka­mien­ną pła­sko­rzeź­bę z taką miną, jak­by wy­słu­chi­wał naj­zwy­klej­sze­go ra­por­tu o, daj­my na to, ce­nach psze­ni­cy. Do­pie­ro gdy usły­szał, że na miej­scu ge­ne­rał wszedł w kon­takt z agen­tem Psiar­ni, uniósł lek­ko brwi i spoj­rzał na Eu­se­we­nię. Gen­trell nie do­cze­kał się jed­nak swo­jej chwi­li sa­tys­fak­cji. Na­wet je­śli in­for­ma­cja ta była dla niej za­sko­cze­niem, ko­bie­ta nie dała nic po so­bie po­znać.

— Da­le­kie Po­łu­dnie to nasz te­ren, Wa­sza Wy­so­kość — po­wie­dzia­ła tyl­ko.

Oj. Błąd. Może na­wet duży. Kre­gan-ber-Ar­lens prze­niósł wzrok z po­wro­tem na Sza­leń­stwo Em­bre­la i wy­szep­tał:

— Wasz te­ren. Wasz?

Gdy spoj­rzał na nią po­now­nie, pierw­sza wśród Oga­rów Im­pe­rium zgię­ła się w tak głę­bo­kim dy­gnię­ciu, jak­by ręka gi­gan­ta przy­gnio­tła ją do po­sadz­ki.

— Za­czy­nam ro­zu­mieć, na czym po­le­ga pro­blem — kon­ty­nu­ował ce­sarz — z wami i ze Szczu­ra­mi. To wszyst­ko kwe­stia złej in­ter­pre­ta­cji pew­nych stwier­dzeń. Szczu­ry wę­szą w domu, Oga­ry po­lu­ją poza nim. Tak to ja­koś szło, praw­da? I Szczu­ry uzna­ły, że dom na­le­ży do nich, a Psy wbi­ły so­bie do łbów, że to, co poza nim, sta­ło się ich wła­sno­ścią. Zu­peł­nie jak­by ktoś po­kro­ił świat na czę­ści i dał wam go do za­ba­wy. Jak­by — spoj­rze­nie ce­sa­rza spo­czę­ło na Gen­trel­lu i nim ten się zo­rien­to­wał, zgię­ty w ukło­nie też po­dzi­wiał szcze­li­ny mię­dzy pły­ta­mi pła­sko­rzeź­by — na­praw­dę na­le­ża­ły do was. A jed­no­cze­śnie trak­tu­je­cie wszyst­ko i wszyst­kich jak za­baw­ki. Na­wet lu­dzi, któ­rzy są bez­cen­ni dla Im­pe­rium.

Głos, choć spo­koj­ny, nie zwia­sto­wał ni­cze­go spo­koj­ne­go. Na­gle zwy­kła na­ra­da, któ­ra mia­ła być tyl­ko se­rią ra­por­tów, za­mie­ni­ła się w wal­kę o ży­cie. Gen­trell uświa­do­mił so­bie, że gdy wcho­dził do por­ta­lu, tyl­ko dwóch jego lu­dzi wie­dzia­ło, że wy­bie­ra się do sto­li­cy. I ża­den z nich nie zda­wał so­bie spra­wy, że bę­dzie roz­ma­wiał z ce­sa­rzem. A Me­na­ner to był za­mek obron­ny i lo­chy miał z pew­no­ścią głę­bo­kie.

— Gen­no La­skol­nyk — głos ce­sa­rza za­czął się prze­su­wać, ale Szczur nie ośmie­lił się pod­nieść wzro­ku, by śle­dzić jego ruch — wart jest dzie­się­ciu puł­ków jaz­dy. Ca­łej cho­ler­nej kon­nej ar­mii. Żoł­nie­rze pój­dą za nim w ogień, a nasi wro­go­wie drżą, gdy sły­szą jego imię. Po­zwo­li­łem wam zna­leźć mu za­ję­cie, bo za­czął się nu­dzić w sto­li­cy, ale nie udzie­li­łem zgo­dy na wy­sy­ła­nie go na Da­le­kie Po­łu­dnie. Dla­cze­go się tam zna­lazł?

Od od­po­wie­dzi na to py­ta­nie za­le­żał jego los.

— Na po­łu­dniu wy­bu­chło po­wsta­nie nie­wol­ni­ków, Wa­sza Wy­so­kość. Me­ekhań­skich nie­wol­ni­ków.

— Wiem. Psiar­nia o tym szcze­ka, a nasz kor­pus dy­plo­ma­tycz­ny dzia­ła i za­le­wa mnie ra­por­ta­mi. Wiem o wiel­kim po­wsta­niu w Bia­łym Ko­no­we­ryn i o mniej­szych, w po­zo­sta­łych księ­stwach. Wiem, że wal­czą w nich głów­nie nasi lu­dzie. Wiem, że Bia­łe Ko­no­we­ryn ma nową wład­czy­nię, ja­kąś is­sar­ską dzi­ku­skę, któ­ra wy­szła żywa z Oka Aga­ra, a tam­tej­szy ksią­żę leży zło­żo­ny cho­ro­bą. Nie wiem tyl­ko, dla­cze­go wy­sła­li­ście w ten ko­cioł mo­je­go naj­lep­sze­go do­wód­cę jaz­dy. Wy­pro­stuj się, Szczu­rze!

Gen­trell wy­pro­sto­wał się po­słusz­nie. Ce­sarz stał dwa kro­ki przed nim i pa­trzył na pod­wład­ne­go jak na praw­dzi­we­go szczu­ra, któ­ry ja­kimś cu­dem wtar­gnął do kom­na­ty.

— Mów! Krót­ko i skład­nie!

— Wa­sza Wy­so­kość… Ja… to nie za­le­ża­ło do koń­ca ode mnie. Ge­ne­rał sam pod­jął taką de­cy­zję. Na po­łu­dniu… i na za­cho­dzie coś się dzia­ło… na­dal dzie­je.

— Na za­cho­dzie też? W Pon­kee-Laa?

Ski­nie­nie gło­wą kosz­to­wa­ło go wię­cej wy­sił­ku niż wę­drów­ka przez wy­ża­rzo­ne mia­sto.

— Tak. Nie wie­my jak, ale in­ten­syw­ność wy­da­rzeń, ich gwał­tow­ny prze­bieg oraz to, że nie uda­ło im się za­po­biec, mimo iż wło­ży­li­śmy w to spo­ro wy­sił­ku…

— Za­wie­dli­ście?

— Wa­sza Wy­so­kość… W mie­ście ktoś roz­sie­wał plot­ki, że wy­znaw­cy Pana Bi­tew po­bi­li ko­bie­ty wra­ca­ją­ce ze świą­ty­ni Wiel­kiej Mat­ki albo że ma­triar­chi­ści zbez­cze­ści­li dur­won, lub że za­mie­rza­ją prze­szko­dzić ob­cho­dom Dro­gi Wo­jow­ni­ka. A wszyst­kie prze­ciw­dzia­ła­nia Rady Mia­sta oka­zy­wa­ły się da­rem­ne. My też szu­ka­li­śmy źró­dła tych plo­tek, i nic nie zna­leź­li­śmy. Naj­mniej­sze­go śla­du ani pie­nię­dzy, ani ma­gii, ani lu­dzi. A po­tem po­ja­wi­ła się opo­wieść o ta­jem­ni­czym mni­chu albo ka­pła­nie Wiel­kiej Mat­ki, któ­ry na oczach tłu­mu prze­klął wy­znaw­ców Re­agwy­ra oraz wy­pa­lił z ich skó­ry dur­wo­ny – i Pon­kee-Laa wy­bu­chło. Sami nie zor­ga­ni­zo­wa­li­by­śmy tego le­piej.

Ce­sarz pa­trzył. Spo­koj­ny jak sama śmierć.

— Po­wiedz mi coś, cze­go nie wiem, Szczu­rze.

Była jesz­cze garść plo­tek, nie­po­twier­dzo­nych in­for­ma­cji, a Gen­trell nie miał w zwy­cza­ju po­słu­gi­wać się ta­ki­mi. Ale tym ra­zem, przy­gwoż­dżo­ny spoj­rze­niem Kre­ga­na-ber-Ar­lens, po­wie­dział:

— Po­noć w pod­zie­miach Świą­ty­ni Re­agwy­ra do­szło do star­cia Mocy na nie­wy­obra­żal­ną ska­lę. Mamy w Pon­kee-Laa kil­ku szpie­gów wśród cza­row­ni­ków, wszy­scy mó­wią, że to wy­glą­da­ło tak, jak­by dwóch ol­brzy­mów si­ło­wa­ło się na rękę. Ci­sza, spo­kój, ale cały świat drży. Tak czu­li. A gdy je­den z nich prze­grał… Wrzask wstrzą­snął po­bli­ski­mi aspek­ta­mi w pro­mie­niu wie­lu mil. Ale szyb­ko, bar­dzo szyb­ko ucichł. I za­raz po tym za­miesz­ki za­czę­ły wy­ga­sać.

— Pan Bi­tew?

To było py­ta­nie, któ­re za­da­wa­ła so­bie więk­szość szpie­gów w No­rze. Tych mniej in­te­li­gent­nych.

— To zbyt oczy­wi­ste. I zbyt nie­praw­do­po­dob­ne. Dla­cze­go bóg, któ­ry ma ty­sią­ce świą­tyń i mi­lio­ny wy­znaw­ców w Im­pe­rium i poza nim, miał­by się an­ga­żo­wać w coś ta­kie­go? Rzu­ce­nie wy­zwa­nia sa­mej Mat­ce? To głu­po­ta. Sza­leń­stwo. Poza tym taka dys­kre­cja w dzia­ła­niu nie jest w jego sty­lu.

— Może na­wet bo­go­wie cze­goś się uczą?

— Moż­li­we, pa­nie. Ale spraw­dzi­li­śmy do­kład­nie na­szą Świą­ty­nię Re­agwy­ra. Ani jej ar­cy­hie­rar­cha, ani po­mniej­si ka­pła­ni nie mają po­ję­cia, o co cho­dzi­ło w wy­da­rze­niach w Pon­kee-Laa. Kró­le­stwa Wiel­kie­go Ro­dzeń­stwa są od­le­głe i trud­no do­stęp­ne dla śmier­tel­ni­ków, więc tym bar­dziej gdy­by Re­agwyr za­an­ga­żo­wał się oso­bi­ście, jego ka­pła­ni mu­sie­li­by coś wy­czuć. Ale to nie jest naj­waż­niej­sze py­ta­nie, Wa­sza Wy­so­kość.