Выбрать главу

Alt­sin od­wró­cił się i usiadł, opie­ra­jąc ple­ca­mi o czar­ne drew­no. Opcja uży­cia siły i wy­pa­le­nia otwo­ru w ścia­nie na­dal była otwar­ta, ale po pierw­sze, mu­siał od­po­cząć, a po dru­gie… mimo że tro­chę się prze­chwa­lał przed ru­dym po­rucz­ni­kiem, czuł re­spekt wo­bec tego stat­ku.

Bo w jego po­ja­wie­niu się tkwił se­kret, któ­ry mu umy­kał.

Czy Noc­na Per­ła prze­nio­sła się tu, do tego świa­ta, reszt­ką sił de­spe­rac­ko szu­ka­jąc ra­tun­ku?

Nie wy­glą­da­ło to zbyt praw­do­po­dob­nie. Zło­dziej, ko­rzy­sta­jąc ze wspo­mnień Bi­tew­nej Pię­ści, po­tra­fił so­bie wy­obra­zić, ja­kiej Mocy po­trze­ba, by prze­bić się przez Mrok i przy­być tu­taj. W cza­sach Wo­jen Bo­gów stat­ki Nie­śmier­tel­nej mie­sią­ca­mi przy­go­to­wy­wa­ły się do wy­ru­sze­nia poza kra­wędź świa­ta, a wte­dy Mrok jesz­cze nie zo­stał wznie­sio­ny.

Stuk­nął pię­ścią w drew­no. Ja­kim cu­dem się tu zna­la­złaś, cho­le­ro?

Zer­k­nął na sto­ją­cych nie­opo­dal żoł­nie­rzy. Po­rucz­nik z tym swo­im po ban­dyc­ku wy­ta­tu­owa­nym za­stęp­cą nie spusz­cza­li z nie­go wzro­ku. Po­ma­chał im ręką w ge­ście, któ­ry miał zna­czyć: wszyst­ko w po­rząd­ku, za­raz bio­rę się do ro­bo­ty.

Tyl­ko że wca­le mu się do tego nie spie­szy­ło.

Se­kret, któ­ry zdra­dził mu Oum, i opo­wieść, któ­rą go ura­czył, były aż do obłę­du nie­wy­obra­żal­ne. Lecz miej­sca, któ­re zło­dziej od­kry­wał na Pół­no­cy dzię­ki wska­zów­kom drzew­ne­go boż­ka, zda­wa­ły się po­twier­dzać każ­de jego sło­wo. Gro­by, cmen­ta­rzy­ska, ry­sun­ki na ska­łach i na­pi­sy w daw­no za­po­mnia­nych ję­zy­kach. Ko­ści. Wszyst­ko to ujaw­nia­ło hi­sto­rię tak par­szy­wą i pa­skud­ną, że Alt­sin do­sko­na­le ro­zu­miał, cze­mu ją ukry­wa­no. Cze­mu w in­te­re­sie nie tyl­ko Nie­śmier­tel­nych, ale i lu­dzi le­ża­ło wy­ma­za­nie jej, uni­ce­stwie­nie i na­pi­sa­nie od nowa prze­szło­ści świa­ta.

Pierw­sze py­ta­nie brzmia­ło: po co Oum po­dzie­lił się z nim tą wie­dzą i wska­zał do­wo­dy na jej praw­dzi­wość?

Bo jest zmę­czo­ny – od­po­wie­dział sam so­bie. Bo umie­ra i wie, że gdy sko­na, nie bę­dzie już na świe­cie żad­ne­go in­ne­go świad­ka tam­tych wy­da­rzeń poza na­szy­mi Nie­śmier­tel­ny­mi. Po pro­stu chciał prze­ka­zać hi­sto­rię swo­je­go ludu ko­muś, kto być może oca­li ją od za­po­mnie­nia.

Ko­muś, kogo nie bę­dzie się dało, ot tak, za­rżnąć w ciem­nym za­uł­ku, kto po­tra­fi kryć się i ucie­kać, a gdy trze­ba – obro­nić na­wet przed ata­kiem boga.

Lecz ko­lej­ne py­ta­nia były waż­niej­sze: czy w tej bu­dow­li Alt­sin znaj­dzie osta­tecz­ne po­twier­dze­nie tego, cze­go się do­my­ślał na pod­sta­wie od­na­le­zio­nych śla­dów i wspo­mnień Bi­tew­nej Pię­ści? I czy na­praw­dę chce od­kryć tę praw­dę do sa­me­go koń­ca? Iść dro­gą, któ­rą za­pla­no­wał dla nie­go Oum?

Mam do koń­ca od­sło­nić praw­dę i zo­stać two­ją księ­gą pa­mię­ci, zdrze­wia­ły skur­czy­by­ku? Po tych, któ­rzy ni­g­dy się nie na­ro­dzi­li? Za­pi­sem ich mar­twych snów i ma­rzeń?

Do Alt­si­na zbli­żył się rudy po­rucz­nik i usiadł obok.

— Zna­la­złeś wej­ście?

— Mamy je za ple­ca­mi.

Ofi­cer zer­k­nął na ścia­nę i py­ta­ją­co uniósł brwi.

— Drzwi — wy­ja­śnił zło­dziej. — Są za­ro­śnię­te drew­nem, ale po­win­ny być wła­śnie w tym miej­scu. Poza tym, słu­chaj. — Ude­rzył jesz­cze raz w drew­no obok sie­bie i sto­pę da­lej. — Pu­sta prze­strzeń.

Dźwięk róż­nił się tyl­ko odro­bi­nę. Ale się róż­nił.

— Przy­słać lu­dzi z to­po­ra­mi czy sam wy­pa­lisz dziu­rę?

I to było to, co zło­dzie­jo­wi na­praw­dę po­do­ba­ło się w tym ofi­ce­rze. Żad­ne­go pie­prze­nia i dzi­wie­nia się, tyl­ko od razu pro­po­zy­cja kon­kret­ne­go dzia­ła­nia.

— Daj mi jesz­cze chwi­lę od­po­cząć. Po tym, co wy­da­rzy­ło się pod po­kła­dem…

Za­milkł w pół sło­wa. Świat ugiął się i za­ko­ły­sał wo­kół nie­go, ob­ró­cił, nie­bo na chwi­lę za­mie­ni­ło się miej­sca­mi z wodą i pły­nę­li do góry no­ga­mi, a on pró­bo­wał wcze­pić się pa­znok­cia­mi w drew­no, by nie spaść w błę­kit­ne od­mę­ty. A po­tem rze­czy­wi­stość wy­wi­nę­ła ko­zła, raz, dru­gi, trze­ci…

Usły­szał krzyk.

Dzi­ki, pod­szy­ty ta­kim gnie­wem, że aż ode­bra­ło mu dech. Gdy­by na­gle sta­nął na­prze­ciw tak wrzesz­czą­cej oso­by, to w pierw­szym od­ru­chu naj­pew­niej rzu­cił­by się do uciecz­ki, byle da­lej od tego sza­leń­cze­go za­wo­dze­nia. Po­dob­ne fale krzy­ku pul­so­wa­ły raz za ra­zem, bu­rząc Moc i spra­wia­jąc, że wszyst­ko wo­kół zda­wa­ło się drżeć.

Nie­któ­rzy z lu­dzi też to po­czu­li. Rudy po­rucz­nik skrzy­wił się i za­czął po­ka­sły­wać, sto­ją­cy nie­opo­dal dzie­sięt­nik, ni­ski, ale sze­ro­ki jak sza­fa, po­trzą­snął gło­wą i ro­zej­rzał się wo­kół błęd­nym wzro­kiem, a nie­przy­tom­ny sza­man drgnął i spadł z no­szy. Dwa psy za­skom­li­ły i pró­bo­wa­ły wci­snąć się mię­dzy resz­tę zwie­rząt.

A po­tem wszyst­ko wró­ci­ło na swo­je miej­sce.

Je­śli moż­na tak po­wie­dzieć o świe­cie, któ­ry wy­wi­nął ko­zła.

Alt­sin wpół­le­żał na po­kła­dzie i pró­bo­wał uspo­ko­ić od­dech. I ser­ce. I żo­łą­dek. Bo­go­wie, to było pra­wie ta­kie samo uczu­cie jak wte­dy, gdy uczto­wał u tego se­ehij­skie­go wo­dza, po czym ock­nął się nagi w to­wa­rzy­stwie sta­rej Czar­nej Wiedź­my imie­niem Gu­ala­ra. Pra­wie, bo tym ra­zem jego cia­ło nie było już do­mem dla dwóch róż­nych dusz, więc nie do­szło do prze­py­chan­ki, któ­ra omal go nie znisz­czy­ła. Ale i tak… każ­da oso­ba wraż­li­wa na Moc, każ­dy cza­ro­dziej i ka­płan, mu­siał to po­czuć. Co­kol­wiek za­szło…

Wie­dział, co za­szło. Ana’bóg się na­ro­dził. Gdzieś da­le­ko stąd…

Nie. Ta wie­dza na­de­szła na­gle, gdzieś z głę­bi. Nie cho­dzi tyl­ko o na­ro­dzi­ny ja­kie­goś bę­kar­cie­go bytu bę­dą­ce­go zlep­kiem dusz. Coś ta­kie­go nie roz­ko­ły­sa­ło­by oce­anu Mocy w ten spo­sób.

Po­czuł ko­lej­ną falę nad­cho­dzą­cą z po­łu­dnio­we­go wscho­du. Nie, bar­dziej ze wscho­du… I jesz­cze jed­ną, z po­łu­dnia… i ko­lej­ną, z po­łu­dnio­we­go za­cho­du… i mnó­stwo mniej­szych, po­je­dyn­czych…

Co tu się dzia­ło? Co się wła­śnie sta­ło?

Wie­dział co, tyl­ko ja­kaś roz­sąd­na część jego umy­słu od­ma­wia­ła przy­ję­cia tej wie­dzy do wia­do­mo­ści.

Dziś był pierw­szy dzień koń­ca świa­ta.

I nic już nie bę­dzie ta­kie jak wcze­śniej.

Ze­rwał się na nogi, pod­szedł do ścia­ny i opie­ra­jąc o nią dłoń, zwró­cił się bez­po­śred­nio do stat­ku w ję­zy­ku Nie­śmier­tel­nej Flo­ty:

— Czu­jesz, co za­szło, praw­da? Wiesz, co to zna­czy. W imie­niu Pło­ną­ce­go Pta­ka otwórz albo wy­pa­lę ci dziu­rę w ser­cu.