Altsin odwrócił się i usiadł, opierając plecami o czarne drewno. Opcja użycia siły i wypalenia otworu w ścianie nadal była otwarta, ale po pierwsze, musiał odpocząć, a po drugie… mimo że trochę się przechwalał przed rudym porucznikiem, czuł respekt wobec tego statku.
Bo w jego pojawieniu się tkwił sekret, który mu umykał.
Czy Nocna Perła przeniosła się tu, do tego świata, resztką sił desperacko szukając ratunku?
Nie wyglądało to zbyt prawdopodobnie. Złodziej, korzystając ze wspomnień Bitewnej Pięści, potrafił sobie wyobrazić, jakiej Mocy potrzeba, by przebić się przez Mrok i przybyć tutaj. W czasach Wojen Bogów statki Nieśmiertelnej miesiącami przygotowywały się do wyruszenia poza krawędź świata, a wtedy Mrok jeszcze nie został wzniesiony.
Stuknął pięścią w drewno. Jakim cudem się tu znalazłaś, cholero?
Zerknął na stojących nieopodal żołnierzy. Porucznik z tym swoim po bandycku wytatuowanym zastępcą nie spuszczali z niego wzroku. Pomachał im ręką w geście, który miał znaczyć: wszystko w porządku, zaraz biorę się do roboty.
Tylko że wcale mu się do tego nie spieszyło.
Sekret, który zdradził mu Oum, i opowieść, którą go uraczył, były aż do obłędu niewyobrażalne. Lecz miejsca, które złodziej odkrywał na Północy dzięki wskazówkom drzewnego bożka, zdawały się potwierdzać każde jego słowo. Groby, cmentarzyska, rysunki na skałach i napisy w dawno zapomnianych językach. Kości. Wszystko to ujawniało historię tak parszywą i paskudną, że Altsin doskonale rozumiał, czemu ją ukrywano. Czemu w interesie nie tylko Nieśmiertelnych, ale i ludzi leżało wymazanie jej, unicestwienie i napisanie od nowa przeszłości świata.
Pierwsze pytanie brzmiało: po co Oum podzielił się z nim tą wiedzą i wskazał dowody na jej prawdziwość?
Bo jest zmęczony – odpowiedział sam sobie. Bo umiera i wie, że gdy skona, nie będzie już na świecie żadnego innego świadka tamtych wydarzeń poza naszymi Nieśmiertelnymi. Po prostu chciał przekazać historię swojego ludu komuś, kto być może ocali ją od zapomnienia.
Komuś, kogo nie będzie się dało, ot tak, zarżnąć w ciemnym zaułku, kto potrafi kryć się i uciekać, a gdy trzeba – obronić nawet przed atakiem boga.
Lecz kolejne pytania były ważniejsze: czy w tej budowli Altsin znajdzie ostateczne potwierdzenie tego, czego się domyślał na podstawie odnalezionych śladów i wspomnień Bitewnej Pięści? I czy naprawdę chce odkryć tę prawdę do samego końca? Iść drogą, którą zaplanował dla niego Oum?
Mam do końca odsłonić prawdę i zostać twoją księgą pamięci, zdrzewiały skurczybyku? Po tych, którzy nigdy się nie narodzili? Zapisem ich martwych snów i marzeń?
Do Altsina zbliżył się rudy porucznik i usiadł obok.
— Znalazłeś wejście?
— Mamy je za plecami.
Oficer zerknął na ścianę i pytająco uniósł brwi.
— Drzwi — wyjaśnił złodziej. — Są zarośnięte drewnem, ale powinny być właśnie w tym miejscu. Poza tym, słuchaj. — Uderzył jeszcze raz w drewno obok siebie i stopę dalej. — Pusta przestrzeń.
Dźwięk różnił się tylko odrobinę. Ale się różnił.
— Przysłać ludzi z toporami czy sam wypalisz dziurę?
I to było to, co złodziejowi naprawdę podobało się w tym oficerze. Żadnego pieprzenia i dziwienia się, tylko od razu propozycja konkretnego działania.
— Daj mi jeszcze chwilę odpocząć. Po tym, co wydarzyło się pod pokładem…
Zamilkł w pół słowa. Świat ugiął się i zakołysał wokół niego, obrócił, niebo na chwilę zamieniło się miejscami z wodą i płynęli do góry nogami, a on próbował wczepić się paznokciami w drewno, by nie spaść w błękitne odmęty. A potem rzeczywistość wywinęła kozła, raz, drugi, trzeci…
Usłyszał krzyk.
Dziki, podszyty takim gniewem, że aż odebrało mu dech. Gdyby nagle stanął naprzeciw tak wrzeszczącej osoby, to w pierwszym odruchu najpewniej rzuciłby się do ucieczki, byle dalej od tego szaleńczego zawodzenia. Podobne fale krzyku pulsowały raz za razem, burząc Moc i sprawiając, że wszystko wokół zdawało się drżeć.
Niektórzy z ludzi też to poczuli. Rudy porucznik skrzywił się i zaczął pokasływać, stojący nieopodal dziesiętnik, niski, ale szeroki jak szafa, potrząsnął głową i rozejrzał się wokół błędnym wzrokiem, a nieprzytomny szaman drgnął i spadł z noszy. Dwa psy zaskomliły i próbowały wcisnąć się między resztę zwierząt.
A potem wszystko wróciło na swoje miejsce.
Jeśli można tak powiedzieć o świecie, który wywinął kozła.
Altsin wpółleżał na pokładzie i próbował uspokoić oddech. I serce. I żołądek. Bogowie, to było prawie takie samo uczucie jak wtedy, gdy ucztował u tego seehijskiego wodza, po czym ocknął się nagi w towarzystwie starej Czarnej Wiedźmy imieniem Gualara. Prawie, bo tym razem jego ciało nie było już domem dla dwóch różnych dusz, więc nie doszło do przepychanki, która omal go nie zniszczyła. Ale i tak… każda osoba wrażliwa na Moc, każdy czarodziej i kapłan, musiał to poczuć. Cokolwiek zaszło…
Wiedział, co zaszło. Ana’bóg się narodził. Gdzieś daleko stąd…
Nie. Ta wiedza nadeszła nagle, gdzieś z głębi. Nie chodzi tylko o narodziny jakiegoś bękarciego bytu będącego zlepkiem dusz. Coś takiego nie rozkołysałoby oceanu Mocy w ten sposób.
Poczuł kolejną falę nadchodzącą z południowego wschodu. Nie, bardziej ze wschodu… I jeszcze jedną, z południa… i kolejną, z południowego zachodu… i mnóstwo mniejszych, pojedynczych…
Co tu się działo? Co się właśnie stało?
Wiedział co, tylko jakaś rozsądna część jego umysłu odmawiała przyjęcia tej wiedzy do wiadomości.
Dziś był pierwszy dzień końca świata.
I nic już nie będzie takie jak wcześniej.
Zerwał się na nogi, podszedł do ściany i opierając o nią dłoń, zwrócił się bezpośrednio do statku w języku Nieśmiertelnej Floty:
— Czujesz, co zaszło, prawda? Wiesz, co to znaczy. W imieniu Płonącego Ptaka otwórz albo wypalę ci dziurę w sercu.