Выбрать главу

— Nie. Po­wiem to, bo ja sam mu­szę to usły­szeć. Na­sze Drze­wo Świa­ta zo­sta­ło znisz­czo­ne. — Wy­cią­gnął rękę, a spo­mię­dzy jego pal­ców try­snę­ła wiąz­ka żaru, któ­ra ude­rzy­ła w po­ło­wie wy­so­ko­ści pnia. — Coś wy­da­rzy­ło się w prze­szło­ści, kil­ka ty­się­cy lat temu, i zmie­ni­ło całą na­szą hi­sto­rię. Zmie­ni­ło na tyle, że wszyst­kie ga­łę­zie, któ­re wy­ro­sły, nie mia­ły pra­wa za­ist­nieć. Po pro­stu coś od­rą­ba­ło ko­ro­nę Drze­wu na­sze­go świa­ta. A cha­os i roz­pad po­wę­dro­wa­ły wzdłuż li­nii cza­su, wy­pa­la­jąc ją do­szczęt­nie.

Pa­trzy­li w mil­cze­niu, jak żar wspi­na się po pniu ku naj­niż­szej ga­łę­zi. Po­rucz­nik chrząk­nął.

— Oni po­win­ni prze­stać ist­nieć. Od razu.

Alt­sin uśmiech­nął się ła­god­nie.

— Też tak są­dzi­łem. Ale Pra­wa Wszech­rze­czy dzia­ła­ją ina­czej, w koń­cu ko­ro­na była czymś stwo­rzo­nym przez żywe isto­ty, któ­re pa­mię­ta­ły o swo­jej hi­sto­rii i utrzy­my­wa­ły jej ist­nie­nie przez wie­le stu­le­ci. I tu po­rów­na­nie do drze­wa wy­da­je mi się wła­ści­we, bo na­wet je­śli ze­tniesz dąb, jego ga­łę­zie przez ja­kiś czas będą pró­bo­wa­ły wy­pusz­czać nowe pąki. Ro­snąć. Lecz i tak, w mia­rę jak do­ga­nia­ła je znisz­czo­na prze­szłość, umie­ra­ły róż­ne przy­szło­ści na­sze­go świa­ta. — Alt­sin wska­zał na miej­sce, gdzie żar do­padł naj­niż­szej ga­łę­zi i za­czął się po niej wspi­nać. — Wi­dzisz? Nie ma ra­tun­ku. Lecz prze­cież w tych przy­szło­ściach żyli lu­dzie. A my je­ste­śmy wred­nym i upar­tym ga­tun­kiem. Spo­ro na­szych krew­nych pod­da­ło się lub po pro­stu nie dys­po­no­wa­ło od­po­wied­ni­mi środ­ka­mi i wie­dzą, by coś zro­bić, i zgi­nę­ło. Ale rów­nie wie­lu, by się oca­lić, uży­ło wszyst­kie­go, co po­sia­da­li. A ich bo­go­wie, lub Po­tę­gi, któ­re wła­da­ły róż­ny­mi Ga­łę­zia­mi, wspie­ra­ły ich w tym żar­li­wie. Bo Po­tę­gi w przy­szło­ści nie były słab­sze od na­szych Nie­śmier­tel­nych, choć wie­le z nich trud­no na­zwać bo­ga­mi w na­szym ro­zu­mie­niu tego sło­wa. I wy­ru­sza­li pod prąd stru­mie­nia cza­su, by wal­czyć o swo­ją prze­szłość lub by tyl­ko zna­leźć spo­koj­ne miej­sce do ży­cia. Wiesz, kim jest Noc­na Per­ła?

Na­gle ścia­ny za­szem­ra­ły gniew­nie.

— Nie. — Alt­sin po­krę­cił gło­wą. — Ty i Oum też je­ste­ście czę­ścią tej hi­sto­rii. Opo­wiem ją więc tak, jak musi zo­stać opo­wie­dzia­na. Lud Noc­nej Per­ły żył nad mo­rzem, wie­le, wie­le lat w przód od na­szych cza­sów. Wy­zna­wał wia­rę w po­wrót do ko­rze­ni, a du­sze jego przod­ków żyły w drew­nia­nych rzeź­bach i ścia­nach do­mów, opie­ku­jąc się po­tom­ka­mi. Jak wi­dać, nie za­wsze nasi po­tom­ko­wie wy­bie­ra­li po­stęp mie­rzo­ny licz­bą ka­mien­nych dróg i miast. Umie­ra­ją­ca prze­szłość do­pa­dła ich, jak wie­le in­nych ga­łę­zi, na­gle, lecz wo­bec nad­cho­dzą­cej za­gła­dy przy­po­mnie­li so­bie za­ka­za­ne przez przod­ków umie­jęt­no­ści. Bo w ich świe­cie nie wol­no było umiesz­czać du­szy ludz­kiej w ży­wym stwo­rze­niu. A ta­kim były drze­wa.

Spoj­rze­nia wszyst­kich spo­czę­ły na po­kry­wie za­my­ka­ją­cej dziu­plę.

— Tak, to jej cia­ło. Mia­ła dzie­sięć lat, gdy zło­ży­li ją w ofie­rze, lub też sama się w niej zło­ży­ła. Nie było w tym jed­nak okru­cień­stwa ani cier­pie­nia. Na­po­jo­no ją wy­wa­rem z usy­pia­ją­cych ziół, zło­żo­no w dziu­pli po­tęż­ne­go drze­wa i za­klę­ciem za­mknię­to otwór. Jej du­sza po­łą­czy­ła się z du­chem drze­wa, prze­ję­ła go i za­czę­ła kie­ro­wać wzro­stem ro­śli­ny. Skła­da­no jej ofia­ry, przez mo­dli­twę i me­dy­ta­cję kar­mio­no Mocą. Tak jak po­nad dwie­ście in­nych dzie­ci. Tym spo­so­bem, wy­pusz­cza­jąc ko­rze­nie, z któ­rych wy­ra­sta­ły od­ro­sty wiel­kie jak drze­wa, spla­ta­jąc ga­łę­zie i ro­snąc wszerz i wzdłuż, nada­ła swe­mu no­we­mu cia­łu kształt okrę­tu. Oum, któ­ry na­zy­wał się kie­dyś Pło­ną­cym Pta­kiem, po­wie­dział, że jemu do­ro­śnię­cie do peł­nej wiel­ko­ści za­ję­ło sto lat. Ale on był młod­szy niż Noc­na Per­ła, był z ostat­nie­go po­ko­le­nia bo­gów-stat­ków.

Ścia­ny znów za­szep­ta­ły, tym ra­zem z wy­raź­nie wy­czu­wal­nym smut­kiem.

— Na­sza go­spo­dy­ni mówi, że wie­le okrę­tów nie zdą­ży­ło osią­gnąć doj­rza­ło­ści na czas. Mu­sie­li je po­rzu­cić, od­pły­wa­jąc w dół li­nii cza­su, jak inni. Po­każ im, Noc­na Per­ło.

Na szczy­cie wie­lu ga­łę­zi drzew­ka po­ja­wi­ły się kro­ple świa­tła i za­czę­ły spły­wać po ko­rze.

— Nie­któ­re z tych lu­dów spo­ty­ka­ły na swej dro­dze in­nych wę­drow­ców. Cza­sem przyj­mo­wa­ły ich go­ścin­nie, świa­do­me ist­nie­nia Drze­wa, cza­sem wal­czy­ły za­wzię­cie, wi­dząc w in­nych kon­ku­ren­cję. A gdy we­szły w znisz­czo­ną prze­szłość, na­po­tka­ły stru­mień czy­ste­go Cha­osu.

Ścia­ny za­szem­ra­ły ci­cho, a Alt­sin po­ki­wał gło­wą.

— Tak. Żywe góry, mo­rza wy­peł­nio­ne czer­wie­nią, la­ta­ją­ce be­stie wiel­ko­ści okrę­tów, plu­ją­ce tru­ją­cym ga­zem. Pło­ną­cy Ptak opo­wia­dał mi o tym. Woda za­mie­nia­ją­ca się w piach, gdy za­pa­da­ła noc, zły wiatr, któ­ry wy­ry­wał lu­dziom du­sze z ciał i za­mie­niał je miej­sca­mi, po­wie­trze tru­ją­ce ni­czym od­dech wul­ka­nu i miej­sca, w któ­rych wody mórz uno­si­ły się nad lą­dem jak chmu­ry, a je­den błąd w cza­sie że­glo­wa­nia mię­dzy nimi koń­czył się upad­kiem w prze­paść. A prze­cież Nie­śmier­tel­na Flo­ta wy­bra­ła dość ła­twą dro­gę przez mo­rza i oce­any; nie wiem na­wet, co spo­ty­ka­ło tych, któ­rzy wę­dro­wa­li in­ny­mi szla­ka­mi. Ilu z ucie­ki­nie­rów ni­g­dy nie prze­bi­ło się przez cha­os do na­szej ścież­ki cza­su.

Zło­dziej za­pa­trzył się na kro­ple świa­tła wę­dru­ją­ce w dół. Nie­któ­re spo­ty­ka­ły się i roz­bły­ski­wa­ły ja­śniej, inne wy­bu­cha­ły bla­skiem i ga­sły. Lu­dzie. Ni­g­dy się nie zmie­nia­ją.

— Po wie­lu la­tach wę­drów­ki pierw­si Nie­chcia­ni tra­fi­li do nas. W cza­sie, gdy ro­dzi­li się naj­po­tęż­niej­si z na­szych obec­nych bo­gów, w cza­sie, gdy świat był mło­dy. Nasz świat, nie ich. Już nie. Bo my je­ste­śmy gdzieś tu­taj. — Alt­sin mach­nął ręką i wy­pa­lo­na ko­ro­na drzew­ka roz­pa­dła się w pył.

Tuż po­ni­żej miej­sca, z któ­re­go żar po­wę­dro­wał w górę, wy­ra­sta­ła po­je­dyn­cza ga­łąz­ka. Nie­wiel­ka i wiot­ka.

— To my. Nasz świat. Na­sza Ga­łąz­ka. I cho­ciaż uwa­ża­my się za ko­ro­nę stwo­rze­nia, nie je­ste­śmy ni­czym wię­cej jak aber­ra­cją w hi­sto­rii. Nie by­ło­by nas, gdy­by coś nie za­ata­ko­wa­ło na­sze­go Drze­wa. — Zło­dziej par­sk­nął krót­ko. — A oni, Nie­chcia­ni, Od­rzu­ce­ni, Prze­klę­ci, gdy wresz­cie do­cie­ra­li do miejsc, gdzie ludz­kie ży­cie wciąż tli­ło się na tej pla­ne­cie, byli za­sko­cze­ni i zdu­mie­ni. Bo mu­si­cie po­jąć, że wszy­scy przy­by­sze z przy­szło­ści na pew­nym eta­pie dzie­li­li wspól­ną prze­szłość. Przy­naj­mniej póki ich Ga­łąź nie od­dzie­li­ła się od głów­ne­go Pnia. Tym­cza­sem tu na­po­ty­ka­li na na­zwy ple­mion i lu­dów, któ­rych ist­nie­nia ich wła­sna pa­mięć nie po­twier­dza­ła. Spo­ty­ka­li bo­gów, o któ­rych nie sły­sze­li. Z po­cząt­ku przy­ję­li­śmy ich go­ścin­nie, a pierw­sze gru­py nie ujaw­nia­ły, kim są. Po­da­wa­li się za wę­drow­ców z in­nych re­jo­nów Wszech­rze­czy. A po­tem część z nich do­szła do wnio­sku, że to na­sza wina, że Drze­wo Świa­ta ob­umar­ło, bo to my, albo nasi bo­go­wie, zro­bi­li­śmy coś, co znisz­czy­ło ich przy­szłość. I nas za­ata­ko­wa­li. Bez ostrze­że­nia.