Deana sięgnęła pod pledy, obmacała brzuch, krocze. Błagam cię, Pani, niech wszystko będzie w porządku! Błagam…
Palce miała czyste.
Jasnowłosa dziewczyna z zadowoleniem skinęła głową.
— Wiesz, jak wjechaliśmy na wzgórze, to panował taki chaos, że ledwo udało nam się ciebie stamtąd ściągnąć. Połowa pola bitwy została wypalona do gołej ziemi, nawet las się miejscami tlił. A potem walnęło jeszcze raz.
— Walnęło?
— Gdzieś w lesie. Jakby wulkan albo coś. Tak mówią. Połowę drzew zmiotło, a drugą wyrwało w górę. Nieźle rąbnęłaś w tę sukę.
— Sukę?
— Widzę, że umiesz już powtarzać pytania. To dobrze. — Dziewczyna zadrżała wyraźnie. — Wiesz, niby powinnam być po jej stronie, ale jak zobaczyłam, co stoi na tym wale… To nie człowiek ani mag. Tylko mrok i szaleństwo. Żołnierze zaczęli nazywać ją Krwawnicą, od tej czerwonej pręgi na szyi. Podobno to jakaś prawie bogini i…
— Gdzie jesteśmy?
— Jakieś dwadzieścia mil od pola bitwy. Uciekamy. To znaczy, wycofujemy się.
Deana położyła się, patrząc w mrok nad głową.
— Wasze konie nie spanikowały?
— Niektórzy z nas urodzili się w siodle. — Kailean pochyliła się i dodała z naciskiem — a inni mają po prostu dobrą rękę do zwierząt. Naprawdę to zrobiłaś?
— O czym ty mówisz?
— Pobłogosławiłaś tego chłopca mocą Agara i zmieniłaś go w narzędzie boskiego gniewu? Bo tak wszyscy mówią.
— Wszyscy?
Ktoś, idący zapewne przy drugim boku konia, chrząknął basowo. I dopowiedział:
— Prawie dwa tysiące Bawołów, trzy Słowików i trzy tysiące zaciężnych. Oraz około dwóch tysięcy nuawachi. Ale bez słoni, moja pani.
— Kosse?
— Przeżyłem. Choć sam nie wierzę.
Przez chwilę obracała w głowie podane liczby.
— Dziesięć tysięcy? — upewniła się.
— Dziesięć.
Z trzydziestu pięciu, które rano stawały do bitwy. Pani Łaskawa.
— Cały czas zbieramy niedobitki, zwłaszcza konnych, który wierzchowce poniosły. Do rana przybędzie jeszcze ze dwa tysiące ludzi. — Oluwer milczał przez dłuższą chwilę, po czym zapytał cicho — pobłogosławisz mnie, pani?
— Słucham? — Omal się nie roześmiała.
— Jak twojego kornaka. Bym znalazł siłę i mógł się stać narzędziem w ręku Agara.
— Kosse, o czym ty, do ciężkiej cholery, mówisz?
— Ja to widziałem, pani. Wszyscy wiedzieli. Pocałowałaś go, a on poszedł, by stać się gniewem Pana Ognia. Tyś jest Płomieniem, Wolą Agara.
— Tyś jest Płomieniem, Wolą Agara… — Ciemność zaszumiała wokół niej tysiącami głosów.
Deana zrozumiała, że jakikolwiek kult ją otaczał do tej pory, był tylko cieniem tego, który nadejdzie. A ona nie miała już najmniejszej szansy, by od niego uciec.
Zamknęła oczy i przyciskając dłoń do ust, zaniosła się dzikim chichotem.
* * *
Okręt podpłynął do brzegu na odległość zaledwie dwustu jardów – tak blisko, jak pozwalało mu na to dno – i zaczęła się ewakuacja. Altsin patrzył, jak żołnierze opuszczają statek, szybko i sprawnie korzystając z aherskiej łodzi. Najwyraźniej spieszno im było znaleźć się jak najdalej od pokładu pełnego potworów i tajemnic. Qaimu potrafiło pomieścić tuzin ludzi i już po kilku kursach wszyscy, łącznie z psami i saniami, znaleźli się na brzegu. Złodziej widział, że trwa tam zawzięta dyskusja między Strażą a Szczurami, i wreszcie ci ostatni zabrali dwoje sań oraz kilka psów i ruszyli w swoją stronę.
Najważniejsze, że pozbył się wszystkich z pokładu. Mógł udawać przed żołnierzami nie wiadomo jakiego twardziela, ale potrzebował snu i odpoczynku bez ryzyka, że obudzi się, próbując oddychać własną krwią. Nocna Perła zapewne nie zrobi nic głupiego, połamany szaman też nie będzie sprawiał kłopotów, jednak ci ludzie wyglądali na takich, którzy codziennie robią szalone rzeczy. Nie mógł im zaufać, więc musieli radzić sobie sami.
Szczerze mówiąc, bardziej obchodziło go to, co Szósta Kompania zrobi z jego opowieścią. Czy spróbuje utrzymać ją w sekrecie, czy też posłucha jego rady i poniesie w świat?
Na szczęście teraz ta tajemnica to nie był tylko jego problem. Choć trudno powiedzieć, żeby dzięki temu odetchnął.
Gdy ostatni strażnicy załadowali się na łódź i odpłynęli, Nocna Perła ruszyła powoli na zachód. W miejsce, z którego przypłynęła. Jej obłąkańczy rejs na wschód był tylko rozpaczliwą ucieczką z miejsca starcia z Anday’yą. Starcia, którego omal nie przegrała. Wsłuchując się w odgłosy statku, Altsin wiedział, że czarny okręt jest naprawdę wyczerpany i chory. Potrzebował pilnej pomocy. Złodziej domyślił się też już, że pojawienie się Nocnej Perły na tych wodach miało związek z wydarzeniami na Wyżynie Lytherańskiej, gdy niedokończone przebudzenie ana’boga wstrząsnęło Mocą, ale choć dużo by dał, żeby pogadać z kimś, kto brał w tym udział, postanowił na razie zrezygnować z szukania świadków. No cóż, najwyraźniej daleko na południu komuś i tak się to udało. Teraz miał zamiar doprowadzić ten statek na w miarę bezpieczne wody, nim Anday’ya otrząśnie się z szoku po ostatnich wydarzeniach i poszuka kogoś, na kim mogłaby wyładować gniew.
Z takimi babami jak ona lepiej uważać.
Aherski szaman, którego sobie zatrzymał, spał spokojnie. Okręt nie uwolnił tego ducha, który wpadł w pułapkę, bo zdążył go pochłonąć, ale przynajmniej przestał wysysać siły z Boreheda.
Rzecz jasna na grzeczną prośbę Altsina.
* * *
Ponwered Pusty Ząb rozbił namiot tuż przy brzegu i modlił się przez całą noc do plemiennych duchów. Na próżno. Co prawda lód skuwający morze znikł, szare fale szumiały radośnie, lecz były martwe. Jałowe i puste. Drobne morskie stworzenia nie zdążyły jeszcze wypełnić ich swoimi pląsami, a za nimi nie przypłynęły ryby, foki, morsy ani wieloryby. Upłynie wiele, wiele dni, nim naturalny rytm życia powróci w te strony.
Dla nich będzie za późno.
Był szamanem od czterech dekad. Pamiętał lata tak obfite, że nawet psy jego ludu spasły się do tego stopnia, że prawie toczyły się po ziemi, i tak chude, że w niektórych plemionach umarli wszyscy starcy i wszystkie małe dzieci. Ale nigdy nie pamiętał czegoś takiego: czasów, gdy śmierć stawała się wybawieniem. Coraz częściej proszono go, by odprawił fuume – rytuał poświęcenia, który pozwalał rodzinie pożywić się ciałem zmarłego krewnego bez rozgniewania jego duszy.