Выбрать главу

Mat­ka spoj­rza­ła wy­mow­nie na ko­bie­tę, któ­ra ob­my­wa­ła Key’li twarz, a dziew­czyn­ka po­czu­ła na war­gach do­tyk ma­łej bu­te­lecz­ki.

— Pij — po­wie­dzia­ła sta­ra uzdro­wi­ciel­ka.

Na­pój sma­ko­wał jak miód.

I przy­niósł sen, tym ra­zem bez kosz­ma­rów.

Epilog 1

Czar­no­wło­sa do­sia­dła anh’ogie­ra i ru­szy­ła przed sie­bie. Ka­na­loo biegł obok, pod­ska­ku­jąc ra­do­śnie. Po­my­śla­ła, że je­śli rany ob­ni­żą jego spraw­ność, trze­ba go bę­dzie uśpić.

Sak Xen­do­wer, do­wód­ca Bia­łej Gwar­dii, po­ja­wił się po dru­giej stro­nie wierz­chow­ca. Jego wo­jow­ni­cy roz­sta­wi­li się już w ochron­ny wa­chlarz, ale on sam był zwol­nio­ny z obo­wiąz­ku służ­by na pierw­szej li­nii.

Nie zwal­nia­jąc bie­gu, na­wet nie gu­biąc ryt­mu kro­ków, Xen­do­wer ścią­gnął uon-kalhh. Lep­kie nici bia­łe­go ślu­zu przy­war­ły mu do twa­rzy. Za­mru­gał, jak zwy­kle gdy wra­ca­ła głów­na oso­bo­wość, a po­tem spoj­rzał na ko­bie­tę spod ja­snych brwi, oczy­ma o tę­czów­kach w ko­lo­rze ma­ci­cy per­ło­wej.

— Uda­ło się nam, Mat­ko.

Po­krę­ci­ła gło­wą.

— Jesz­cze nie. Jesz­cze cze­ka nas wie­le bi­tew, przy­ja­cie­lu. Uzur­pa­to­rzy nie pod­da­dzą się ła­two.

Uśmiech­nął się lek­ko. Był owo­cem stu po­ko­leń wy­se­lek­cjo­no­wa­nej ho­dow­li, któ­ra mia­ła stwo­rzyć broń do­sko­na­łą. Lep­szą na­wet niż va­ihi­ro­wie.

— Ta, któ­ra na­zy­wa się Pa­nią Losu, znów pro­si o po­słu­cha­nie.

— Niech cze­ka. A ty do­pil­nuj, żeby głów­ny obóz był go­to­wy do wy­mar­szu, jak tyl­ko do nie­go doj­dzie­my.

— Roz­kaz, Mat­ko.

Po­truch­tał, żeby wy­słać przo­dem goń­ców.

Tyl­ko ona wie­dzia­ła, jak nie­wie­le bra­ko­wa­ło, by znów po­nie­śli klę­skę. Va­wenn’ob­le­ris było tak po­tęż­ną aber­ra­cją, że prze­bi­ja­ło się przez Mrok, się­ga­jąc miejsc w praw­dzi­wym świe­cie, je­dy­nym praw­dzi­wym świe­cie, jaki zo­stał ludz­ko­ści. Miej­sca te na­zy­wa­no tam róż­nie, Prze­klę­ty­mi Zie­mia­mi, Ma­tecz­ni­ka­mi Cha­osu albo Uro­czy­ska­mi. I to wła­śnie stąd, z Do­li­ny Żalu, tra­fia­ły do praw­dzi­we­go świa­ta stwo­ry, któ­rych lę­ka­no się i któ­re za­bi­ja­no. Lecz stwo­ry te tra­fia­ły tam przez szcze­li­ny otwie­ra­ją­ce się na kil­ka za­le­d­wie chwil, i to w lo­so­wych miej­scach, a ona i inni Wy­gnań­cy od stu­le­ci szu­ka­li spo­so­bu, by zła­mać ba­rie­rę Mro­ku na dłu­żej, naj­le­piej na sta­łe.

Od­kry­li go przy­pad­kiem, gdy kil­ka lat temu Ka­nay­oness ucie­kła z wię­zie­nia, w któ­rym mia­ła od­po­ku­to­wać za swój wy­stę­pek. Jej uciecz­ka utwo­rzy­ła w pew­nej wio­sce po dru­giej stro­nie małe Uro­czy­sko. A gdy w miej­scu tym star­ły się od­dzia­ły lu­dzi i stwo­ry z Do­li­ny, gdy uży­to tam po­tęż­nych cza­rów bo­jo­wych, sta­ło się coś dziw­ne­go.

Set­ki dusz wy­rwa­nych z ciał i szar­pią­cych stru­ny Wszech­rze­czy, ude­rze­nie Mocy i jed­no­cze­sny na­cisk od stro­ny Mro­ku roz­dar­ły Ba­rie­rę. Tyl­ko na kil­ka go­dzin, ale i tak było to sto razy dłu­żej niż zwy­kłe.

Wte­dy na­ro­dził się plan.

A gdy­by tak użyć nie ma­łe­go, lecz wiel­kie­go Uro­czy­ska? Gdy­by prze­lać krew nie kil­ku­set, lecz dzie­siąt­ków ty­się­cy ofiar? I gdy­by od stro­ny praw­dzi­we­go świa­ta Mocą ude­rzył nie cza­row­nik, czy na­wet wie­lu cza­row­ni­ków, lecz byt o nie­skoń­cze­nie więk­szej po­tę­dze? Ana’bóg lub pró­bu­ją­cy się z nim zmie­rzyć je­den z tych zdra­dziec­kich miej­sco­wych boż­ków? Bo prze­cież nie mo­gli­by zi­gno­ro­wać po­ja­wie­nia się ta­kiej kon­ku­ren­cji.

Na wietrz­nej rów­ni­nie, gdzie star­ły się ar­mie kon­nych wo­jow­ni­ków i bo­jo­we ta­bo­ry, nie uda­ło im się tego do­ko­nać. Być może dla­te­go, że wy­sła­na w tam­te miej­sce Cór­ka, choć lo­jal­na i wier­na, nie mia­ła do­kład­nej wie­dzy o pla­nie i po­zwo­li­ła, by ludz­kie ar­mie sto­czy­ły bi­twę zbyt da­le­ko od Uro­czy­ska. Nie na­le­ga­ła wy­star­cza­ją­co moc­no na swo­je­go nie­wol­ni­ka, by ten opóź­nił wal­kę i po­zwo­lił wo­zom na­jeźdź­ców we­drzeć się w głąb kra­ju, na­wet kosz­tem znisz­cze­nia czę­ści wła­snych sił. Sama bi­twa, sto­czo­na w złym miej­scu i o nie­wła­ści­wym cza­sie, nie zdra­dzi­ła­by pla­nów Wy­gnań­ców, lecz przed­wcze­sne i nie­mal uda­ne na­ro­dzi­ny ana’boga – czar­no­wło­sa mi­mo­wol­nie zer­k­nę­ła na nie­sio­ne nie­opo­dal śpią­ce dziec­ko – były w tym przy­pad­ku pa­skud­ną nie­spo­dzian­ką. Po pierw­sze, po­ja­wie­nie się pierw­sze­go od ty­siąc­le­ci pro­to­bo­ga mo­gło­by wzbu­dzić czuj­ność wśród miej­sco­wych Nie­śmier­tel­nych. Po dru­gie, to nie ta mała mia­ła być rdze­niem dla ta­kie­go bytu.

Uzur­pa­to­rzy. Świat na­praw­dę po­trze­bu­je po­rząd­ku i ładu.

W por­to­wym mie­ście, tak bli­skim Uro­czy­ska, przy­pad­kiem od­kry­to nie­mal peł­ne­go ana’boga, mrocz­ny, pa­skud­ny byt ży­ją­cy w pra­sta­rym ar­te­fak­cie. Pew­na miej­sco­wa bo­gi­ni, prze­ra­żo­na tym, co nad­cią­ga, za­pro­po­no­wa­ła so­jusz. Za­de­kla­ro­wa­ła, że do­pro­wa­dzi do rze­zi w mie­ście, ob­ja­wie­nia ana’boga, a na­wet po­mo­że schwy­tać Ka­nay­oness, któ­ra włą­czy­ła się do gry, a w za­mian znaj­dzie się dla niej miej­sce w no­wym po­rząd­ku świa­ta.

Ko­bie­ta na­zy­wa­na Mat­ką Do­brych Pa­nów wes­tchnę­ła cięż­ko. Ka­nay­oness. Jej praw­dzi­wa cór­ka była utra­pie­niem. Ist­nym na­sie­niem cha­osu.

Uśmiech­nę­ła się do tej my­śli.

Lecz znów wy­da­rze­nia nie po­szły jak trze­ba, ro­dzą­cy się ana’bóg zo­stał znisz­czo­ny, rzeź po­wstrzy­ma­no.

A ona na­dal nie wie­dzia­ła, co po­szło nie tak.

Nie mia­ło to jed­nak aż ta­kie­go zna­cze­nia, bo świat Uzur­pa­to­rów był pe­łen kon­flik­tów i gnie­wu, i nie mu­sie­li dłu­go cze­kać na na­stęp­ną oka­zję. Co praw­da li­czy­ła na to, że bun­tow­ni­cy w po­łu­dnio­wych kra­inach ru­szą do sztur­mu na mia­sto, w któ­rym Agar od Ognia, ten świę­tosz­ko­wa­ty du­pek, umie­ścił frag­ment swo­je­go kró­le­stwa. Re­zo­no­wał on z Uro­czy­ska­mi tak, że Moc uży­ta w po­bli­żu na pew­no wy­rwa­ła­by w nich dziu­ry, nisz­cząc przy oka­zji Oko. Ja­kież by­ło­by to pięk­ne: za jed­nym za­ma­chem zła­mać Ba­rie­rę i ode­pchnąć Aga­ra od praw­dzi­we­go świa­ta… A może na­wet zra­nić tego ogni­ste­go boż­ka?

Wca­le nie mu­sia­ła się sta­rać, by zna­leźć tam kan­dy­da­ta na rdzeń dla ana’boga. Nie­na­wiść i pra­gnie­nie ze­msty, zwłasz­cza po jed­nej ze stron, były tak wiel­kie, że ist­nia­ła re­al­na szan­sa, iż na­wet ktoś z mi­ni­mal­nym ta­len­tem w uży­wa­niu Mocy za­cznie przy­cią­gać do sie­bie du­sze. Jej agen­ci dzia­ła­li tym ra­zem ostroż­nie i cier­pli­wie, pod­grze­wa­jąc at­mos­fe­rę plot­ka­mi i pro­wo­ka­cja­mi, aż cały kraj wy­buchł.