To były niegodne, raniące słowa, ale najważniejsze, że wiedziała wreszcie, gdzie chłopiec jest. Lubiła go, lecz nie miała czasu na delikatność. Powstanie niewolników z każdym dniem rosło w siłę, i wyglądało na to, że nie obejdzie się bez walki. Maahir pójdzie na zbliżającą się wojnę, ale nie będzie brał bezpośredniego udziału w bitwie, strata książęcego słonia byłaby złą wróżbą. Siedząc zatem na jego karku, Samiy będzie bezpieczny.
W miarę bezpieczny.
No, ale teraz pojawił się inny problem. Od wydarzeń w świątyni Samiy zachowywał się tak, jakby uważał, że w czymś mu zawiniła, z pełną premedytacją przyjął więc postawę uniżonego, pokornego sługi, co z początku nawet ją nieco bawiło, ale teraz zaczynało irytować.
Załatwi to z nim jeszcze dzisiaj. Ale później, najpierw obowiązki.
Właśnie wjeżdżali na wielki plac przed Świątynią Ognia. Sto tysięcy gardeł wydało z siebie ryk, po którym nawet doskonale wyszkolony Maahir zastrzygł z niepokojem uszami. Deana podniosła się z leżanki, patrząc, jak tłum zachłystuje się wrzaskiem.
— Agares achi! Agares achi! Agares aaachiiii!!!
Tak. Płomień Agara to ja.
Znów ją uderzyła przeraźliwa groza tego stwierdzenia.
Płomień Agara to ja…
Machała dłonią, a wrzask tłumu pulsował ekstazą w rytm jej ruchów.
* * *
— Samiy.
— Słucham, Najjaśniejsza Pani.
Wracali do pałacu, a Słowiki pilnowały, by Pani Płomieni miała chwilę odpoczynku. Maahir przyspieszył, czując już zapach stajni, świeżej paszy i wody.
— Jesteś moim laagha i laagvara. Podróżowaliśmy i walczyliśmy razem. Możesz być na mnie obrażony, możesz nawet jaśniepanić mi w co drugim zdaniu, ale miałam nadzieję, że zasłużyłam sobie na tyle twojego szacunku, że powiesz mi, o co chodzi. Nie mogę cię przepraszać, jeśli nie wiem za co.
Chłopiec skulił się, chowając głowę w ramionach. Jego czerwony turban zakołysał się smętnie w rytm kroków słonia.
— Nie masz… za co przepraszać.
— Aha, rozumiem, więc uciekłeś, schowałeś się i zachowujesz się jak obrażona pannica, bo zrobiłam, co trzeba?
Pokręcił głową ruchem tak pełnym bezsilności, że aż zrobiło jej się go żal.
— To… trudne — wyszeptał.
Zaśmiała się cicho.
— Samiy, kocham cię jak młodszego brata, ale słowo trudne zupełnie nie oddaje m o j e j sytuacji. Do tej pory trudne sprawy załatwiałam tym — klepnęła dłonią rękojeść talhera — a teraz jestem na miejscu kogoś, kto dosiadł byka pędzącego na czele spłoszonego stada, choć miał nadzieję, że potrafi… potrafi tym stadem pokierować. A właśnie stanęłam naprzeciw stutysięcznego tłumu, wiedząc, że jestem dla tych ludzi tylko symbolem. Że jeśli popełnię jeden błąd, nie spełnię ich oczekiwań, zwrócą się przeciw mnie i rozerwą na strzępy, tak jak rozdarli ludzi Obrara.
Chłopak milczał przez chwilę. Tak długą, że nabrała przekonania, że już się więcej nie odezwie.
— Możesz uciec — powiedział cicho.
— Tak. Co noc i co dzień o tym myślę. Uciec. Zostawić księstwo, Suchiego, Varalę, Evikiata… Dom Kobiet… nawet ciebie, ty mały, uparty ośle… Wszystkich, z którymi zetknął mnie los, ludzi, których szanuję, a niektórych nawet więcej, niż szanuję.
— I jego, tak? Jego też nie chcesz zostawić.
Uśmiechnęła się pod ekchaarem. Domyślna bestia.
— Tak. Jego też. Nie zostawiłam go… was obu na pustyni, więc dlaczego sądzisz, że ucieknę teraz? Nawet jeśli mam na to ochotę.
Skulił się jeszcze bardziej, zmalał, jakby ubyło mu nagle kilka lat.
— To powinienem być ja — rzucił nagle dziko i gniewnie. — Ja powinienem…
No, znów zaczął przypominać Samiyego, którego pamiętała. Przynajmniej po głosie.
— Ja… powinienem wziąć Maahira i… i pojechać do świątyni. Stratować Bawoły, gwardię Obrara i go ocalić.
— Zabiliby cię. Poza tym powiedziałeś mi, że ci nie wolno, pamiętasz?
Odwrócił się gwałtownie w jej stronę, a w oczach miał ogień. Wyczuwając nastrój kornaka, Maahir niespokojnie zafalował uszami.
— Sądzisz, że kłamałem? Że zostawiłem Laweneresa i ciebie ze strachu? Jak inni? Którzy teraz wracają do pałacu i płaszczą się, by zwrócono im stanowiska? Gdybym mógł… gdyby mi było wolno…
Deana uniosła dłoń, przerywając mu, zanim się rozpłacze. Bo gdzieś za ogniem w jego oczach czaiła się rozpacz i bezradność, a czuła, że znienawidziłby ją, gdyby teraz zobaczyła jego łzy.
Wyprostowała się, bo pewnych rzeczy nie powinno się mówić, leżąc beztrosko, pochyliła się ku niemu i wypowiedziała dobitnie:
— Samiy, gdybym choć przez chwilę, choć przez jedno uderzenie serca podejrzewała, że stchórzyłeś, nigdy więcej nie nazwałabym cię laagvara ani nie pozwoliła dosiąść książęcego słonia. Przysięgam na wodę, którą dzieliliśmy się na pustyni. Jeśli nie mogłeś stanąć wtedy do walki, to znaczy, że jesteś związany przez siły, którym nie możesz się przeciwstawić. Wiem o tym. Tak bywa.
Dwie smugi wilgoci zabłysły na jego policzkach, ale teraz łzy były na miejscu. Te łzy mógł jej wybaczyć.
— Powinienem… — przełknął ślinę — … powinienem z tobą pójść.
— A jaką zapłaciłbyś cenę?
Jego spojrzenie stwardniało, nawet zasnute łzami.
— Warto by było. Wiesz, jak się czułem wtedy, na plaży, gdy opowiedziałem ci historię Varali i posłałem do pałacu? Byłem pewien, że zginiesz. Że skazałam cię na śmierć. I nie mogłem nic zrobić, bo musiałem… być w innym miejscu.