Выбрать главу

Albo któ­re były jak klą­twa.

Prze­cież znał od­po­wiedź na py­ta­nie, ile lat „śpią­cy” tu tkwi­li. Wła­ści­wie mógł ją po­dać z do­kład­no­ścią do kil­ku mie­się­cy.

Uniósł wzrok znad po­sadz­ki. Ścia­nę na­prze­ciw wej­ścia zdo­bi­ła pła­sko­rzeź­ba przed­sta­wia­ją­ca roz­ło­ży­ste drze­wo. A ra­czej Drze­wo. Ol­brzy­mie w po­rów­na­niu do kil­ku ludz­kich syl­we­tek, wy­rzeź­bio­nych na dole dla kon­tra­stu, od­da­ne w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach, z każ­dym za­ła­ma­niem kory i każ­dym z ty­się­cy list­ków wień­czą­cych ko­ro­nę. Nie miał wąt­pli­wo­ści, że miej­sco­wi nie stwo­rzy­li tego ar­cy­dzie­ła, po­są­żek Se­tre­na-Byka znaj­du­ją­cy się w wio­sce przy­po­mi­nał kro­wie łaj­no na czte­rech no­gach. Gdy­by nie dwa rogi ster­czą­ce z jed­nej stro­ny, nie wia­do­mo by­ło­by, gdzie jest łeb, a gdzie zad.

Ja­ski­nia Śpią­cych pod Drze­wem. Tak po­win­no na­zy­wać się to miej­sce, ta świa­do­mość wy­pły­nę­ła z głę­bi jego pa­mię­ci wraz z wie­dzą, ile wy­sił­ku wło­żo­no kie­dyś w to, by wszyst­kie ta­kie miej­sca znisz­czyć. Wy­ma­zać z ob­li­cza świa­ta.

On sam wy­da­wał roz­ka­zy.

Nie. Po­trzą­snął gło­wą. Nie ja. Ja je­stem Alt­sin Awen­deh. Zło­dziej, oszust, wę­dro­wiec. Ten, któ­ry Ob­jął ka­wa­łek du­szy boga, za­miast sa­me­mu pod­dać się Ob­ję­ciu. Ale te­raz jego wspo­mnie­nia są mo­imi i na­uczy­łem się roz­róż­niać je od wła­snych jed­nym spo­so­bem – kie­dy jest wię­cej niż pięć tru­pów na­raz, to z pew­no­ścią nie są moje.

Uśmiech­nął się sa­mym skrzy­wie­niem warg. To nie­praw­da. Alt­sin nie ist­niał już od ja­kie­goś cza­su. Nie w taki spo­sób jak wcze­śniej. Ob­ję­cie du­szy Bi­tew­nej Pię­ści to nie to samo co za­ło­że­nie je­dwab­nych szat i uda­wa­nie szlach­ci­ca. Dys­po­no­wał wspo­mnie­nia­mi awen­de­ri Pana Bi­tew. Wszyst­ki­mi wspo­mnie­nia­mi. Gdy­by część z nich nie na­wie­dza­ła go wcze­śniej, naj­pew­niej osza­lał­by za­raz po tym, jak Ob­jął jego du­szę. Bo to zmie­nia­ło czło­wie­ka głę­biej niż ja­kie­kol­wiek wła­sne grze­chy. Alt­sin po­zo­stał tyl­ko po czę­ści sobą, a kim była resz­ta? Nie wie­dział. Jesz­cze nie.

Pod­szedł do Drze­wa, uważ­nie omi­ja­jąc le­żą­ce mu­mie. Mię­dzy ko­rze­nia­mi pła­sko­rzeź­by wił się, wy­ry­ty drob­ny­mi zna­ka­mi, na­pis. Po­tra­fił go od­czy­tać, bo Bi­tew­na Pięść kie­dyś stu­dio­wał ten ję­zyk.

„By­li­śmy ma­rze­niem, snem, ma­ja­kiem. Ga­łę­zią od­cię­tą od pnia. Po­patrz na nas, go­ściu, i za­płacz”.

Wie­dział, kim byli. Gdy­by na­peł­nić te cia­ła ży­ciem, mia­ły­by skó­rę zło­tą jak nie­bo o wscho­dzie słoń­ca, wy­so­kie ko­ści po­licz­ko­we, wą­skie pod­bród­ki i mig­da­ło­we oczy. Sza­re jak mgli­sty po­ra­nek. Te­raz jed­nak śmierć i mu­mi­fi­ka­cja w zim­nym, su­chym po­wie­trzu upodob­ni­ła ich do…

Praw­da, któ­rą prze­ka­zał mu Oum, praw­da, któ­rą zna­lazł we wspo­mnie­niach Bi­tew­nej Pię­ści, praw­da, od któ­rej pró­bo­wał uciec, pa­trzy­ła te­raz na nie­go wy­schnię­ty­mi oczy­ma tych mu­mii.

Za­ci­snął zęby. I pię­ści.

Usły­szał sze­lest za ple­ca­mi. W wej­ściu stał je­den z miej­sco­wych, ży­la­ste chło­pi­sko uzbro­jo­ne we włócz­nię z pa­skud­nie sze­ro­kim gro­tem i w rów­nie pa­skud­ny uśmiech.

— Nie po­wi­nie­neś tu­taj przy­cho­dzić, obcy — wy­szep­tał zim­nym gło­sem. — To świę­te miej­sce. Miej­sce du­chów.

— Wi­dzę. To dla nich?

Alt­sin wska­zał na le­żą­ce pod pła­sko­rzeź­bą na­szyj­ni­ki z ko­lo­ro­wych ka­my­ków, bran­so­le­ty, noże z ko­ścia­ny­mi rę­ko­je­ścia­mi, drob­ne mo­ne­ty, wy­schłe bu­kie­ci­ki kwia­tów. Ty­po­we wota skła­da­ne w każ­dej wiej­skiej ka­plicz­ce.

— To do­bre du­chy. — Męż­czy­zna skło­nił lek­ko gło­wę. — Opie­ku­ją się nami.

— Masz ra­cję. Byli do­brzy. Nie chcie­li ni­cze­go wię­cej poza spo­ko­jem. — Były zło­dziej ru­szył na chło­pa, igno­ru­jąc ostrze­gaw­czy ruch bro­nią. — Ale nie dane im go było za­znać. Na­wet po śmier­ci. Szu­ka­no miejsc ich spo­czyn­ku i nisz­czo­no je jed­no po dru­gim. Żeby za­trzeć po nich naj­mniej­szy ślad. By ogar­nę­ła ich cał­ko­wi­ta — pod­niósł lamp­kę i zdmuch­nął pło­myk — ciem­ność.

Miej­sco­wy, prze­stra­szo­ny, jęk­nął i dźgnął włócz­nią przed sie­bie, na oślep, ale wte­dy ja­kaś po­tęż­na siła wy­rwa­ła mu broń z rąk, a nim sa­mym ci­snę­ła o ścia­nę. Po­czuł ból na pier­si, pa­lą­cy, ostry. I za­pach pa­lo­ne­go mię­sa. Pró­bo­wał wrza­snąć, by we­zwać po­moc, a wte­dy czy­jaś dłoń za­ci­snę­ła mu się na gar­dle, tłu­miąc krzyk.

— Ciii. Nie umrzesz. Obie­cu­ję. Ale bę­dzie bo­la­ło. Wierz mi, bę­dzie bo­la­ło jak ja­sna cho­le­ra.

Cier­pie­nie roz­la­ło się po cie­le męż­czy­zny nie­po­wstrzy­ma­ną falą, jak­by ktoś wy­peł­nił mu żyły płyn­nym oło­wiem. Za­nim jed­nak po­chło­nę­ła go li­to­ści­wa ciem­ność, usły­szał jesz­cze:

— Dbaj­cie o nich. Sza­nuj­cie. I za­płacz­cie od cza­su do cza­su nad tym, co zro­bio­no.

Rozdział 6

W ci­szy, któ­ra za­pa­dła po ostat­nim stwier­dze­niu ce­sa­rza, Gen­trell-kan-Owar, Trze­ci Szczur Im­pe­rium, miał wra­że­nie, że wszy­scy sły­szą, jak w jego gło­wie po­wsta­je wiel­ka dziu­ra, za­sy­sa­ją­ca do środ­ka rze­czy, któ­re uwa­żał za pew­ni­ki. Key’la Ka­le­venh żyje? Ta sama Key’la, któ­rej ple­mio­na Wo­za­ków bu­do­wa­ły wiel­ki kur­han? Cór­ka And’ewer­sa? Jej śmierć uzna­wał za po­twier­dzo­ną po­nad wszel­ką wąt­pli­wość. Je­śli żyła…

Za­pad­ki w jego umy­śle, czy­li tym, co nie­któ­rzy uwa­ża­li za jego naj­więk­szą broń, za­czy­na­ły za­ska­ki­wać na swo­je miej­sce.

Ktoś, kto do­sta­nie ją w ręce, bę­dzie miał wpływ na sa­me­go And’ewer­sa. Nie, źle. Key’la jest dla Ver­dan­no Wy­bra­ną Laal Sza­ro­wło­sej. Tej sa­mej Laal, dla któ­rej przez set­ki lat zre­zy­gno­wa­li z do­sia­da­nia koni. Je­śli Key’la Ka­le­venh sta­nie te­raz przed nimi, to ten, kto zro­bi z niej swo­ją ma­rio­net­kę, bę­dzie mógł skie­ro­wać Wo­za­ków, do­kąd ze­chce. Na­wet w so­ju­szu z Yawe­ny­rem z po­wro­tem prze­ciw Me­ekha­no­wi.

My albo nikt – po­sta­no­wił.

To dziec­ko jest zbyt waż­ne, by po­zwo­lić mu cho­dzić swo­bod­nie po świe­cie. Je­śli nie da jej się kon­tro­lo­wać… Zro­bił w my­ślach li­stę naj­sku­tecz­niej­szych dru­żyn za­bój­ców, któ­re mie­li na Wscho­dzie. Osiem, może dzie­sięć. Trzy są w te­re­nie, dwie od­po­czy­wa­ją i le­czą rany, co naj­mniej jed­na szy­ku­je się do ak­cji prze­ciw Oga­rom. Od­wo­łać. Ci będą go­to­wi na już.