Vanesares nie miał rzecz jasna żadnego wpływu na to, ilu szpiegów spróbują umieścić wewnątrz pałacu kapłani, magowie czy potężne cechy kupieckie, ale jak Trzeci Szczur się orientował, niewielu się to udawało. Tak zwana prywatna służba cesarza, czyli ludzie, którzy mogli mieć bezpośredni kontakt z imperatorem, liczyła nie więcej niż trzysta osób i każda z nich została osobiście wybrana przez Klucznika. Co do reszty – tysięcy bezimiennych pałacowych popychadeł, stajennych, ogrodników, palaczy, zamiataczy podłóg – to Nora od czasu do czasu dostawała listę nazwisk z uprzejmą prośbą, by sprawdzić tych ludzi, i zawsze większość z nich okazywała się marionetkami sterowanymi spoza pałacu. Niejeden agent o podwójnej lojalności narodził się w ten sposób, więc między Brązowym Klucznikiem a Szczurzą Norą trwało coś w rodzaju niepisanego, milczącego sojuszu. On pozwalał im przejmować niektórych z tych szpiegów, oni wspierali po cichu jego starania o to, by najbliższa służba cesarza pozostała tylko służbą.
Ale Gentrell-kan-Owar wolałby mieć tu jednego ze swoich ludzi, bo przynajmniej byłby cień szansy, że dostanie informacje, po co wezwano go tak nagle, używając magii i odrywając od naprawdę ważnych spraw. Ponkee-Laa zapłonęło ogniem religijnego fanatyzmu skierowanego przeciw matriarchistom, a wszystko, co jest skierowane przeciw Wielkiej Matce, jest też skierowane przeciw Meekhanowi. A choć Perła Wybrzeża nie ozdabiała już imperialnej korony, to nadal przez jej port przechodziła połowa handlu cesarstwa. Do tej pory tamtejsza Rada Miasta kierowała się zdrowym rozsądkiem, wiedząc, że obie strony zyskują na takim zimnym, pozbawionym resentymentów podejściu. Układ, choć nigdzie nie został spisany, był prosty – księstwo Fiiland i rządzące nim w rzeczywistości miasto nie będą czynić wstrętów meekhańskim kupcom, nie tylko ze strachu przed Imperium, lecz także dlatego, że dwie trzecie złota zostającego w Ponkee-Laa pochodziło z handlu z Meekhanem. Z kolei cesarstwo, zadowolone z takiej współpracy, nie wyśle armii, by odzyskała Utracone Prowincje, jak nazywano teren Wolnych Księstw i samego Fiilandu.
Układ ten, pragmatyczny niczym małżeństwo z rozsądku, świetnie spisywał się przez przeszło dwadzieścia ostatnich lat, a tu nagle, w kilka zaledwie miesięcy, wszystko posypało się przez – jak wielu naiwnie sądziło – demona religijnego fanatyzmu. A z fanatykami, zwłaszcza z Kultu Pana Bitew, nie da się rozmawiać rozsądnie.
Jednak szybkość, z jaką kapłani Reagwyra umocnili swoją władzę w Ponkee-Laa, wskazywała na to, że dostali wsparcie. Może było to złoto płynące z wrogiego Meekhanowi państwa, może ingerencja jakichś potężnych magów – choć wizja sojuszu między kapłanami a czarodziejami wydawała się mało prawdopodobna – a może nawet dłoń Nieśmiertelnego, rozstawiającego swoje pionki na planszy. Ta ostatnia możliwość wzbudziła w nim prawdziwą grozę, więc osobiście uaktywnił wszystkich agentów, których Nora umieściła wśród imperialnych kapłanów Świątyni Reagwyra. Ta część Kultu Pana Bitew, która została wcielona do oficjalnego panteonu i podporządkowana Wielkiej Matce, miała znacznie łagodniejszą formę niż jego pozostałości, znajdujące się poza Meekhanem, lecz i tak cały czas tkwiła na specjalnej liście Szczurzej Nory. Niewielu Świątyniom Wywiad Wewnętrzny poświęcał aż taką uwagę.
I nic.
Brakowało najmniejszego dowodu na to, by Reagwyr osobiście próbował sterować swoimi kapłanami w Ponkee-Laa. Jego Królestwo pozostało krainą odległą i zamkniętą, a nawet jeśli modły wiernych przekraczały jego bramy, to odpowiedzi na nie były jak zwykle bardzo enigmatyczne. Gdyby miało się okazać, że to jednak Pan Bitew stał za wydarzeniami w Ponkee-Laa, to elegancja i delikatność, z jaką to robił, zawstydziłaby nawet takiego starego wyjadacza, jak Trzeci Szczur Imperium.
Nie cios bojowym toporem, lecz delikatne muśnięcie sztychem szabli, pocałunek zatrutego sztyletu, garota pieszcząca gardło ciemną nocą.
To działanie było zupełnie niepodobne do Reagwyra.
A potem, nagle, z dnia na dzień, zamieszki wygasły. Jakby ktoś przykrył kaganek szklanicą. Ostatnie raporty mówiły o rozbieraniu barykad i fali represji, szykowanych przeciw co bardziej fanatycznym wyznawcom Pana Bitew. Istniała szansa, że jeśli matriarchiści, a zwłaszcza kapłani Wielkiej Matki, dobrze to rozegrają, uda im się zająć dominującą pozycję wśród religii Ponkee-Laa. Nora zaczęła już nawet dyskretnie wspierać tamtejszą hierarchię.
Stare powiedzenie mówiło – tam, gdzie są świątynie Pani, tam jest Meekhan.
Wszystko zdawało się układać wprost świetnie, tylko nadal nie wiedzieli, co tak naprawdę stało się w tym cholernym portowym mieście. A niewiedza – dla Gentrella osobiście – była jak to swędzące miejsce między łopatkami, w które trudno się podrapać. Doprowadzała go do szału.
Te myśli tłukły mu się po głowie, gdy sługa zaprowadził go pod zielone drzwi, skłonił się grzecznie i bez słowa, nawet bez mrugnięcia okiem, oddalił się. Sukinsyn.
Sala Paradna, zgodnie z nazwą, imponowała wielkością, choć niekoniecznie wystrojem. Jeden stół z kilkoma krzesłami wokół i dwie niewielkie szafki podpierające ściany stanowiły całe jej wyposażenie, lecz uwzględniając, co leżało teraz na podłodze, nikt nie powinien się temu dziwić. W sumie była to zwykła, choć duża komnata z rzędem okien na jednej ścianie i serią obrazów o tematyce militarnej na pozostałych. Bitwa pod Gonwer, obrona brodu na Yiis, generał gep-Hewos spinający konia i wskazujący mieczem lukę w szykach Czarnego Legionu Reagwyra. Genno Laskolnyk prowadzący decydującą szarżę w ostatnim dniu Bitwy o Meekhan. Szczur nadal uważał, że jakiś wróg generała musiał przekupić malarza, bo na obrazie Laskolnyk miał minę, jakby cierpiał na ciężki przypadek zatwardzenia.