Выбрать главу

Ernst wrócił na komisariat i na miękkich nogach szedł do pokoju Hedströma. Kiedy Patrik zadzwonił do niego na komórkę i twardym tonem polecił stawić się natychmiast, Ernst pomyślał, że szykuje się coś niedobrego. Szukał w pamięci, na czym mogli go przyłapać, ale było tego trochę za dużo, żeby zgadywać. Był mistrzem chodzenia na skróty, a z fuszerowania uczynił prawdziwą sztukę.

– Siadaj.

Potulnie wykonał polecenie, robiąc naburmuszoną minę, która miała go osłonić przed nadchodzącą burzą.

– Co się stało, że ci nagle tak pilno? Właśnie coś załatwiałem. Tak się przypadkiem złożyło, że odpowiadasz za śledztwo, ale to cię nie upoważnia do ściągania mnie na gwałt i zmuszania do rzucania wszystkiego.

Najlepszą obroną jest atak, ale w tym wypadku, sądząc po chmurnej minie Patrika, nie była to właściwa strategia.

– Przyjąłeś tydzień temu zgłoszenie o zaginięciu niemieckiej turystki?

Kurwa. Całkiem zapomniał. Ta mała blondynka zjawiła się, gdy akurat zaczynała się przerwa na lunch, więc pozbył się jej jak najszybciej, żeby iść coś zjeść. Przecież z tych zgłoszeń o zaginionych koleżankach nigdy nic nie wynika, bo albo padły nawalone w jakimś rowie, albo poszły z przypadkowo spotkanym facetem. Niech to szlag, beknie za to, nie ma cudów. Że też nie powiązał tej sprawy ze znalezionymi wczoraj zwłokami. Łatwo się mądrzyć po fakcie. Teraz trzeba minimalizować szkody.

– Tak, chyba tak.

– Chyba! – Łagodny na co dzień głos Patrika zagrzmiał tubalnie. – Albo przyjąłeś, albo nie przyjąłeś, trzeciej możliwości nie ma. A jeśli przyjąłeś… to pytam, gdzie jest to zgłoszenie. – Patrik był tak wściekły, że aż się zacinał. – Zdajesz sobie sprawę, ile czasu przez to straciliśmy?

– Przyznaję, pechowo się złożyło, ale skąd miałem wiedzieć.

– Nie masz wiedzieć, masz wykonywać swoje obowiązki! Mam nadzieję, że to się nigdy nie powtórzy. Musimy nadrobić stracone cenne godziny.

– Może mógłbym coś… – Ernst mówił uniżenie, z pokornym wyrazem twarzy. Klął w duchu, że ten pętak odzywa się do niego w ten sposób, ale widać Hedström wkradł się w łaski Mellberga i nie ma sensu jeszcze pogarszać sytuacji.

– Już dość zrobiłeś. Ja i Martin zajmiemy się śledztwem, a ty bieżącymi sprawami. Jest zgłoszenie o włamaniu do willi w Skeppstad. Rozmawiałem już z Mellbergiem, możesz sam tam jechać.

Na znak, że rozmowa skończona, Patrik odwrócił się do Ernsta plecami i zaczął energicznie stukać w klawiaturę.

Ernst wyszedł wolnym krokiem. I o co taka afera, o jeden przeoczony raport. Przy okazji musi pogadać z Mellbergiem. Jak można powierzać śledztwo tak niezrównoważonemu facetowi? Oj tak, już on mu powie.

Siedzący naprzeciw pryszczaty chłopak mógł być modelowym przykładem totalnego zobojętnienia. Jego twarz wyrażała poczucie całkowitej beznadziei, wbitej mu do głowy dawno temu. Jacob znał te objawy i traktował jak osobiste wyzwanie. Był przekonany, że potrafi nadać życiu chłopaka nowy kierunek, ale na ile mu się to uda, będzie zależało od tego, czy sam chłopak tego zechce.

Gmina wyznaniowa Jacoba znała i ceniła jego działalność na rzecz młodzieży. Iluż zagubionych młodych ludzi trafiło do jego domu, który później opuszczali jako pożyteczni członkowie społeczności. Aspekt religijny został na użytek otoczenia nieco rozmyty, żeby łatwiej było uzyskać dofinansowanie od państwa. Zawsze znajdą się bezbożnicy krzyczący o sektach, gdy zetkną się z czymś, co kłóci się z ich wyobrażeniem o religii.

Szacunek, jakim się cieszył, zawdzięczał głównie własnym zasługom, ale nie mógł zaprzeczyć, że częściowo wynikał z faktu, że był wnukiem Ephraima Hulta, Kaznodziei. Dziadek nie był wprawdzie członkiem tej samej wspólnoty religijnej, ale sława, jaką cieszył się na całym zachodnim wybrzeżu, odbijała się szerokim echem również w innych wspólnotach, niezależnych od oficjalnego Kościoła. Dla niego Kaznodzieja był pospolitym oszustem, tak samo jak dla innych duchownych wygłaszających niedzielne kazania do pustych ławek, ale tak zwane Wolne Kościoły nie przejmowały się tym.

Praca z młodzieżą nieprzystosowaną i uzależnioną wypełniała życie Jacoba od prawie dziesięciu lat, ale nie dawała już takiej satysfakcji jak na początku. Uczestniczył w tworzeniu ośrodka w Bullaren, ale praca nie wypełniała już pustki towarzyszącej całemu jego życiu. Miał w sobie jakiś defekt, a pościg za tym czymś przerażał go. Tak długo wierzył, że twardo stoi na ziemi, a teraz czuł, że ziemia ugina mu się pod stopami. Wpadał w trwogę na myśl o otwierającej się przed nim czeluści, która pochłonie go całego, duszę i ciało. Ileż to razy wymądrzał się, mówił, że wątpliwości są pierwszym narzędziem szatana. Nie mógł wówczas wiedzieć, że i jego dopadną.

Odwrócił się od chłopaka i spojrzał przez okno wychodzące na jezioro, ale widział jedynie własne odbicie w szybie. Mocny, zdrowy mężczyzna – stwierdził ironicznie. Ciemne włosy nosił krótko ostrzyżone. Marita strzygła go sama, i robiła to naprawdę dobrze. Wrażliwa twarz o delikatnie żłobionych, a przecież męskich rysach. Był przykładem człowieka średniej budowy, ani specjalnie szczupłym, ani tęgim. Ale jego największym atutem były oczy. Były intensywnie niebieskie i miały niezwykłą zdolność: spoglądały łagodnie i przenikliwie zarazem. Te oczy pomogły mu przekonać wiele osób do wkroczenia na właściwą drogę. Wiedział o tym i potrafił z tego korzystać.

Ale nie dziś. Dręczące go demony sprawiały, że z trudem koncentrował się na cudzych problemach. Lepiej mu się słuchało chłopaka, gdy nie musiał na niego patrzeć. Przestał się wpatrywać we własne odbicie w szybie, przeniósł wzrok na jezioro i ciągnący się dziesiątkami kilometrów las. Powietrze nad jeziorem drżało od gorąca. Tanio kupili to gospodarstwo, zapuszczone na skutek wieloletnich zaniedbań, i wszyscy się naharowali, żeby je doprowadzić do obecnego stanu. Nie mieli luksusów, ale było świeżo, czysto i przyjemnie. Przedstawiciel władz gminy zawsze mówił z podziwem o domu i pięknym otoczeniu, rozwodząc się nad jego korzystnym wpływem na biedną, nieprzystosowaną młodzież. Dotychczas nie było żadnych problemów z dotacjami, przez dziesięć lat działalności wszystko szło bardzo dobrze. Problem tkwił w jego umyśle, a może w duszy?

Być może stresy codziennego życia pchnęły go w złym kierunku, kiedy znalazł się na rozdrożu. Nie zawahał się przyjąć siostry pod swój dach. Któż, jeśli nie on, miałby jej pomóc złagodzić niepokój, uśmierzyć jej bunt? W tych psychologicznych zmaganiach siostra okazała się jednak silniejsza od niego, z każdym dniem coraz bardziej świadoma samej siebie. Jacob tymczasem cały czas był zirytowany, co z wolna nadwątlało jego najważniejsze zasady. Łapał się na tym, że chwilami zaciska pięści i myśli, że głupie dziewczynisko zasługuje na to, aby rodzina zwinęła swoje opiekuńcze skrzydła. Ale to by było nie po chrześcijańsku, więc poświęcał całe godziny na kontemplowanie własnej duszy i studiowanie Biblii w nadziei, że znajdzie siłę.

Nadal okazywał spokój i ufność. Wiedział, że ludzie chcą mieć w nim oparcie. Jeszcze nie był gotów zrezygnować ze swego wizerunku. Od kiedy pokonał wyniszczającą chorobę, walczył o to, by nie utracić kontroli nad własnym życiem. Ale wysiłek, jaki wkładał w zachowywanie pozorów, wyczerpał jego siły. Stał coraz bliżej przepaści. Co za ironia, że po tylu latach koło się zamknęło. Ta wiadomość sprawiła, że stało się to, co wydawało się niemożliwe. Zwątpił. Wprawdzie tylko na chwilę, ale i tak powstała rysa, maleńkie pęknięcie w mocnej tkance jego egzystencji. I to pęknięcie zaczęło się rozszerzać.