– Cóż, macie do czynienia z bardzo niesympatycznym sprawcą. Ustalenie przyczyny śmierci było stosunkowo proste. Została uduszona, natomiast to, co wyrabiał z nią przed śmiercią, jest bardzo osobliwe.
Pedersen zrobił przerwę, chyba po to, by założyć okulary.
– Tak? – Martin nie umiał ukryć zniecierpliwienia.
– Niech no spojrzę… Prześlę to również faksem… Hmmm – przebiegał wzrokiem tekst, a Martinowi ręka aż się spociła od zaciskania na słuchawce.
– O, już mam. Czternaście złamań w różnych miejscach. Do wszystkich doszło przed śmiercią, sądząc po różnym stopniu zrośnięcia.
– Chcesz powiedzieć, że…
– Chcę powiedzieć, że ktoś przez mniej więcej tydzień łamał jej ręce, nogi i palce u rąk i nóg.
– Zrobił to za jednym razem czy co jakiś czas? Da się to stwierdzić?
– Jak już powiedziałem, stopień zrośnięcia się tych złamań jest różny, zatem w mojej ocenie musiały powstawać w ciągu całego tygodnia. Zapisałem też, w jakiej kolejności najprawdopodobniej zostały zadane. Dołączyłem to do materiałów, które przesłałem faksem. Oprócz tego miała trochę powierzchownych ran ciętych o różnym stopniu zagojenia.
– Obrzydliwe. – Martin nie potrafił się powstrzymać od komentarza.
– Jestem gotów zgodzić się z tą opinią – odparł sucho Pedersen. – Cierpienia, jakie jej zadano, musiały być straszne.
Przez chwilę kontemplowali w milczeniu okrucieństwo ludzkiej natury. Potem Martin pytał dalej:
– Czy znaleźliście na ciele jakieś ślady, które mogą nam się przydać?
– Tak, spermę. Znajdźcie tylko podejrzanego, a badanie DNA pozwoli udowodnić mu winę. Oczywiście sprawdzimy elektroniczną bazę danych, ale rzadko udaje się tam coś znaleźć, bo jest za mała. Można tylko pomarzyć o dniu, w którym da się w niej odszukać DNA każdego obywatela. Wtedy wszystko stanie się prostsze.
– Pomarzyć można, czemu nie. Ale to mało realne ze względu na ograniczenie wolności jednostki i tak dalej.
– Jeżeli tego, co zrobiono tej kobiecie, nie można nazwać ograniczeniem wolności jednostki, nie wiem, co by to miało być…
Rzeczowy zazwyczaj Tord Pedersen wdał się w rozważania filozoficzne. Martin uznał, że musiał się bardzo przejąć losem kobiety. Medyk sądowy, jeśli chce sypiać w nocy, raczej nie pozwala sobie na takie rzeczy.
– Możesz oszacować, kiedy zmarła?
– Tak, mam wyniki badań przeprowadzonych na miejscu przez techników. Po uzupełnieniu o własne spostrzeżenia mogę podać dość dokładny czas.
– Słucham.
– Według mnie zmarła między osiemnastą a dwudziestą trzecią w wieczór poprzedzający znalezienie zwłok w wąwozie.
– Nic bliżej? – Martin był rozczarowany.
– Zgodnie ze szwedzkim zwyczajem w takich przypadkach nie podaje się przedziału krótszego niż pięć godzin, więc tyle ci mogę powiedzieć. Z drugiej strony prawdopodobieństwo, że tak właśnie było, wynosi aż dziewięćdziesiąt pięć procent, czyli bardzo dużo. Mogę za to potwierdzić, co zapewne podejrzewaliście, mianowicie że Wąwóz Królewski nie był miejscem zbrodni. Została zamordowana gdzie indziej i przeleżała tam kilka godzin po śmierci, co widać po plamach opadowych.
– Zawsze coś – powiedział Martin. – A szkielety? Udało się coś ustalić? Dotarła do ciebie informacja o podejrzeniach Patrika?
– Tak, dotarła. Ale jeszcze z nimi nie skończyliśmy. Identyfikacja na podstawie uzębienia nie jest łatwa, są trudności ze znalezieniem kart pacjentów z lat siedemdziesiątych. Pracujemy nad tym. Damy znać, jak się dowiemy więcej. Na razie mogę powiedzieć tyle, że to kości kobiet, wiek też by się zgadzał. Badanie kości miednicy jednej z nich wskazuje, że rodziła, co również zgadza się z tymi danymi. A najciekawsze, że oba szkielety mają podobne złamania jak denatka. Między nami mówiąc, pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że u wszystkich trzech ofiar są niemal identyczne.
Martin ze zdumienia upuścił długopis na podłogę. Ładna sprawa im spadła na głowę! Sadystyczny morderca, który czeka dwadzieścia cztery lata, by popełnić kolejną okrutną zbrodnię. Wolał nawet nie myśleć o innej możliwości. Że morderca nie czekał dwudziestu czterech lat, tylko policja nie znalazła pozostałych ofiar.
– I też miały rany cięte?
– Trudno stwierdzić, ponieważ nie mamy materiału organicznego, ale owszem, na kościach są zadrapania, które mogą wskazywać, że ofiarom zrobiono to samo.
– A przyczyna śmierci w ich przypadku?
– Ta sama co u tej Niemki. Wgniecenia kości w obrębie szyi są takie jak po uduszeniu.
Martin cały czas szybko notował.
– Masz dla mnie jeszcze coś ciekawego?
– Nic ponadto, że szkielety były prawdopodobnie zakopane, na kościach są resztki ziemi. Może jej badanie przyniesie coś jeszcze. Nie jest jeszcze gotowe, więc musicie uzbroić się w cierpliwość. Na zwłokach Tanji Schmidt i kocu, na którym leżały, też było trochę ziemi. Porównamy ją z próbkami ze szkieletów. – Pedersen zrobił krótką pauzę. – Czy śledztwo prowadzi Mellberg?
W jego głosie dał się słyszeć niepokój. Martin uśmiechnął się ironicznie, ale zaraz go uspokoił:
– Nie, Patrik. Inna rzecz, komu przypadną zaszczyty, jeśli uporamy się z tą sprawą.
Roześmiali się obaj, chociaż Martinowi nie było za bardzo do śmiechu.
Zakończywszy rozmowę z Pedersenem, poszedł wyjąć kartki z faksu. Kiedy chwilę później zjawił się Patrik, Martin miał wszystko w małym palcu. Patrik wysłuchał jego sprawozdania. Był tak samo przybity jak on. Zanosiło się na wyjątkowo zagmatwaną sprawę.
Anna wyciągnęła się na dziobie łódki i w bikini smażyła się w słońcu. Dzieci odbywały poobiednią drzemkę w kajucie, Gustav stał przy sterze. Za każdym razem, gdy dziób łódki uderzał o powierzchnię wody, słone kropelki rozpryskiwały się na jej ciele, dając przyjemną ochłodę. Wystarczyło zamknąć powieki, aby przez chwilę zapomnieć o zmartwieniach i wmawiać sobie, że to prawdziwe życie.
– Anna, telefon do ciebie.
Głos Gustava wyrwał ją ze stanu bliskiego medytacji.
– Kto to? – Osłoniła dłonią oczy, żeby spojrzeć na wymachującego komórką Gustava.
– Nie przedstawił się.
Od razu się domyśliła, kto dzwoni. Poczuła lęk i supeł w żołądku. Ostrożnie przesunęła się w kierunku Gustava.
– Anna, słucham.
– Co to za jeden? – warknął Lucas.
Anna zawahała się.
– Mówiłam ci. Wybieram się na żagle ze znajomym.
– Jeszcze będzie mi wmawiać, że to znajomy – rzucił. – Jak się nazywa?
– Nic ci do.
Przerwał jej:
– Anno, jak SIĘ NAZYWA?
Słuchała jego głosu i z każdą sekundą jej opór słabł. Odpowiedziała cicho:
– Gustav af Klint.
– No, no. Proszę, jak wytwornie – powiedział szyderczo, ściszając głos. Zabrzmiała w nim groźba. – Jak śmiesz zabierać moje dzieci na wakacje z innym mężczyzną?
– Jesteśmy po rozwodzie, Lucas – odpowiedziała Anna, zakrywając ręką oczy.
– Wiesz bardzo dobrze, że to niczego nie zmienia. Jesteś matką moich dzieci, a to oznacza, że jesteśmy ze sobą związani na zawsze. Ty i moje dzieci.
– To dlaczego próbujesz mi je odebrać?
– Bo masz chwiejny charakter. Nigdy nie umiałaś nad sobą panować i szczerze mówiąc, nie wierzę, żebyś mogła się zajmować moimi dziećmi tak, jak na to zasługują. Wystarczy spojrzeć, jak żyjecie. Ty całymi dniami jesteś w pracy, a one siedzą w przedszkolu. Uważasz, że tak jest dla nich dobrze?