Zdjęcie było zaskakująco dobre. Martin ocenił, że twarz miała przyjemną, chociaż nieco pospolitą. Brązowe oczy, brązowe włosy, nieco dłuższe niż do ramion. Metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, normalnej budowy ciała – cokolwiek by to miało znaczyć.
Poza tym w plecaku nie było nic ciekawego. Kilka zmian bielizny, kilka sfatygowanych książek w kieszonkowych wydaniach, przybory toaletowe, papierki po słodyczach. I absolutnie nic osobistego. Zdziwiło go to. Powinna chyba mieć ze sobą jakieś zdjęcia – rodziny albo chłopaka, albo chociaż notes z telefonami. Fakt, obok ciała znaleźli torebkę. Liese potwierdziła, że Tanja miała czerwoną torebkę. Zapewne rzeczy osobiste trzymała właśnie w niej. Ale torebka była pusta. Napad rabunkowy? Może morderca zatrzymał jej rzeczy na pamiątkę?
Martin oglądał kiedyś na Discovery program o seryjnych mordercach, dla których zatrzymanie rzeczy ofiar było nieodłączną częścią rytuału.
Wziął się w garść. Na razie nic nie wskazuje na seryjnego mordercę. Lepiej porzucić ten pomysł, bo utknie na dobre.
Zaczął zapisywać w punktach, co ma zrobić. Przede wszystkim skontaktować się z niemiecką policją. Przymierzał się już do tego, ale przeszkodził mu Tord Pedersen. Następnie szczegółowo przepytać Liese, a na koniec zabrać Göstę na kemping i trochę się rozejrzeć. Sprawdzić, czy Tanja rozmawiała tam z kimś. Chociaż będzie lepiej, jeśli Göstę wyśle tam Patrik. To on jest uprawniony do wydawania takich poleceń. Martin nie. Tak się składa, że sprawy posuwają się znacznie szybciej, kiedy przestrzega się procedur.
Ponownie wybrał numer niemieckiej policji i tym razem udało mu się uzyskać połączenie. Nie można powiedzieć, że rozmawiał swobodnie, ale odkładając słuchawkę, był prawie pewien, że udało mu się przekazać najważniejsze informacje. Obiecali zadzwonić, gdy zdobędą więcej danych. Przynajmniej tak zrozumiał. Jeśli kontaktów z kolegami z Niemiec będzie więcej, trzeba będzie zatrudnić tłumacza.
Uzyskanie informacji z zagranicy może zabrać mnóstwo czasu. Martin pomyślał, że chciałby mieć w pracy takie łącze internetowe, jakie miał w domu. Tymczasem z uwagi na niebezpieczeństwo ataku hakerów w komisariacie nie było nawet nędznego modemu. Zanotował w pamięci, żeby w domu poszukać Tanji Schmidt w niemieckiej książce telefonicznej, jeśli oczywiście jest w sieci. Z drugiej strony, o ile sobie dobrze przypominał, Schmidt jest jednym z najczęstszych niemieckich nazwisk, więc szanse miał niewielkie.
Musiał czekać na informacje z Niemiec, a tymczasem mógł przystąpić do kolejnego punktu. Najpierw zadzwonił na komórkę Liese. Chciał się upewnić, czy jeszcze jest we Fjällbace. Nie musiała wprawdzie zostać, ale obiecała, że wstrzyma się kilka dni z wyjazdem, żeby mogli z nią porozmawiać.
Dla niej ta podróż z pewnością straciła wszelki urok. Z zeznań, jakie złożyła przed Patrikiem, wynikało, że zdążyły się z Tanją prawdziwie zaprzyjaźnić. Teraz Liese siedzi samotnie w namiocie na kempingu w Sälvik, bo jej przypadkowa towarzyszka została zamordowana. A może i jej coś grozi? Takiego scenariusza Martin nie brał dotąd pod uwagę. Trzeba o tym pogadać z Patrikiem, gdy wróci na komisariat. Mogło przecież być tak, że morderca zobaczył dziewczyny na kempingu i z jakiegoś powodu zwrócił uwagę na obie. Ale jak by się to miało do szczątków Mony i Siv? Od razu się poprawił: Mony i prawdopodobnie Siv. „Nie należy uznawać za pewnik czegoś, co jest tylko prawie pewne”, powiedział przy jakiejś okazji jeden z wykładowców w szkole policyjnej, i Martin starał się przestrzegać tej zasady.
Zastanowił się i stwierdził, że nie wierzy, żeby Liese coś groziło. Można po raz kolejny przyjąć, że tak jest, ale najprawdopodobniej została zamieszana w tę sprawę przypadkiem, po prostu pechowo wybrała towarzyszkę podróży.
Wbrew wcześniejszym obawom Martin postanowił jednak skłonić Göstę do pracy i poszedł do jego pokoju.
– Gösta, mogę ci przerwać?
Gösta, nadal w siódmym niebie po swoim wyczynie, trzymał przy uchu słuchawkę, ale na widok Martina odłożył ją zmieszany.
– Tak?
– Patrik prosił, żebyśmy pojechali na kemping do Sälvik. Ja mam pogadać z koleżanką ofiary, a ty byś trochę popytał ludzi.
Dla zachowania pozorów Gösta mruknął coś pod nosem, ale nie zaprotestował. Wziął marynarkę i ruszył za Martinem do samochodu.
Ulewa przeszła w mżawkę, powietrze było przejrzyste, świeże. Wielotygodniowy żar i kurz spłynęły z deszczem, wszystko wydawało się znacznie czystsze niż zwykle.
– Trzeba mieć nadzieję, że ten deszcz to jednorazowy wybryk natury. Inaczej nici z golfa – powiedział ponuro Gösta, sadowiąc się w samochodzie. Martin pomyślał, że tylko on jeden jest niezadowolony, że upał zrobił sobie przerwę.
– Według mnie jest bardzo przyjemnie. O mało mnie nie wykończył ten żar. Pomyśl też o dziewczynie Patrika. Tej musi być ciężko chodzić w taki upał w zaawansowanej ciąży. Ja bym nie dał rady.
Martin nawijał, nie zważając na Göstę, który zazwyczaj milczał, jeśli rozmowa nie dotyczyła golfa. Martin wiedział o golfie tylko tyle, że piłka jest okrągła i biała, a graczy można zazwyczaj poznać po kraciastych spodniach jak u klowna. Tak więc nastawił się na to, że będzie wygłaszać monolog. Dlatego w pierwszej chwili nie zarejestrował cichej uwagi Gösty:
– Nasz chłopak urodził się na początku sierpnia. Wtedy też lato było upalne.
– Ty masz syna? Nie wiedziałem.
Martin szukał w pamięci, usiłując sobie przypomnieć, co wie o rodzinie Gösty. Jego żona umarła kilka lat wcześniej, ale nigdy nie było mowy o dziecku. Ze zdziwieniem spojrzał na siedzącego obok kolegę. Wpatrywał się w swoje oparte na kolanach ręce i – zapewne nieświadomie – kręcił złotą obrączką, którą nadal nosił na palcu. Jakby nie dosłyszał pytania, mówił dalej:
– Majbritt przytyła w ciąży trzydzieści kilo. Była gruba jak beczka i nie miała siły się ruszać w ten upał. Pod koniec tylko przesiadywała w cieniu i sapała. Nosiłem jej wodę całymi dzbankami, bez przerwy chciało jej się pić. Pragnienie miała jak wielbłąd.
Zaśmiał się sam do siebie. Była w tym śmiechu czułość i Martin zdał sobie sprawę, że Gösta nie mówi do niego, lecz błądzi wśród wspomnień.
– Dzieciak urodził się zdrowiusieńki. Fajny, pulchny. Mówili, że podobny do mnie. A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. – Gösta kręcił obrączką coraz szybciej. – Byłem u nich w szpitalu, kiedy nagle przestał oddychać. Zrobiło się straszne zamieszanie. Ze wszystkich stron nadbiegli ludzie, zabrali go. Potem zobaczyliśmy go już w trumience. Miał piękny pogrzeb. Później jakoś nie staraliśmy się już o dziecko, bo a nuż znów coś pójdzie nie tak. Tego byśmy nie znieśli. Więc uznaliśmy, że wystarczymy sobie sami.
Gösta drgnął jak obudzony z transu. Spojrzał z wyrzutem na Martina, jakby ten był winien, że się zagalopował.
– Więcej nie będziemy o tym rozmawiać, zrozumiano? I proszę nie powtarzać tego przy kawie. Od tamtej pory minęło czterdzieści lat, nikt nie musi o tym wiedzieć.
Martin kiwnął głową. Nie mógł się jednak powstrzymać i poklepał Göstę po ramieniu. Stary coś mruknął, a Martin poczuł, że połączyła ich cienka nić porozumienia, choć dotychczas się wzajemnie lekceważyli. Gösta zapewne nie był wzorem policjanta, ale nie oznaczało to, że nie miał doświadczenia, z którego Martin mógłby skorzystać.
Gdy dojechali do kempingu, obaj poczuli ulgę. Cisza, jaka zapada po bolesnych zwierzeniach, bywa trudna do udźwignięcia. Właśnie taka cisza panowała od pięciu minut.