Robert znalazł go w szopie. Bracia dobrze się znali. Wiedział, że Johan zawsze idzie do szopy, kiedy musi coś przemyśleć. Robert zobaczył, że dom jest pusty, i poszedł prosto do szopy. Znalazł brata siedzącego na ziemi, obejmującego podciągnięte kolana.
Różnili się tak bardzo, że Robertowi chwilami trudno było uwierzyć, że naprawdę są braćmi. Był dumny, że przez całe życie nawet przez chwilę nie zastanawiał się ani nad sobą, ani nad konsekwencjami swego postępowania. Działał, a potem było, co miało być. Kto przeżyje, ten zobaczy – tak brzmiało jego motto. Nie ma co się zastanawiać nad czymś, na co się nie ma wpływu. Życie potoczy się tak albo siak, taki jest porządek rzeczy.
Johan był zbyt dociekliwy, żeby mu to wyszło na zdrowie. Robert miewał przebłyski wyrzutów sumienia, że młodszego brata sprowadza na manowce, ale może tak trzeba. Inaczej Johana czekałby zawód. Obaj byli przecież synami Johannesa Hulta. Nad ich rodziną zawisła jakaś klątwa. Nie ma szans, aby któremuś z nich się powiodło, więc po co próbować?
Robert nawet na mękach nie przyznałby się, że kocha brata najbardziej na świecie. Zakłuło go w sercu, gdy w panującym w szopie półmroku zobaczył jego sylwetkę. Myślami wydawał się być bardzo daleko, wokół niego unosiło się przygnębienie. Melancholia nie opuszczała go czasem przez wiele tygodni. Wtedy szukał ciemnych miejsc. Robert przez całe lato nie widział go w tym stanie, ale gdy wszedł do szopy, poczuł to niemal fizycznie.
– Johan?
Brak odpowiedzi. Robert ostrożnie wszedł w mrok. Przykucnął obok brata i chwycił go za ramię.
– Znowu tu siedzisz.
Brat kiwnął głową. Odwrócił twarz do Roberta. Robert zdumiał się, Johan jest zapuchnięty od płaczu. Tego jeszcze nie było. Zaniepokoił się.
– Johan, co się dzieje? Co się stało?
– Tata…
Dalsze słowa utonęły w szlochu. Robert musiał się wysilać, żeby rozumieć.
– Co tata?
Johan odetchnął głębiej, żeby się uspokoić, a potem powiedział:
– Wreszcie ludzie zrozumieją, że tata nie był winien zaginięcia tych dwóch dziewczyn. Rozumiesz? Wreszcie do nich dotrze, że to nie on!
– Co ty bredzisz? – Szarpnął brata. Na chwilę serce mu zamarło.
– Matka była w sklepie, słyszała, że znaleźli zwłoki jakiejś dziewczyny i jeszcze szczątki tamtych, zaginionych. Kapujesz? Dziewczyna została zamordowana teraz. Przecież nikt nie może powiedzieć, że to nasz stary.
Johan zaśmiał się, ale w jego śmiechu zabrzmiał ton histerii. Robert nadal nic nie rozumiał. Marzył, że usłyszy te słowa, odkąd znalazł ojca w szopie z pętlą na szyi.
– Zgrywasz się? Bo jeśli tak, to tak ci dołożę, że się nie pozbierasz.
Zacisnął pięści, a Johan nadal zanosił się histerycznym śmiechem. Z jego oczu płynęły łzy. Robert domyślił się w końcu, że to łzy radości. Johan odwrócił się i przytulił Roberta z taką siłą, że ten prawie nie mógł oddychać. Kiedy do Roberta dotarło, że brat mówi prawdę, objął go równie mocno.
Wreszcie ojciec zostanie zrehabilitowany. Wreszcie oni i matka będą mogli chodzić między ludźmi z podniesionymi głowami. Nikt nie będzie ich obgadywał ani wytykał palcem, myśląc, że tego nie widzą. Pożałują, plotkarze jedni. Przez dwadzieścia cztery lata wygadywali na ich rodzinę ile wlezie, a teraz niech się wstydzą.
– Gdzie matka?
Robert wysunął się z objęć brata i spojrzał na niego pytająco. Johan zaczął chichotać bez opamiętania. Między jednym a drugim atakiem bezskutecznie usiłował coś powiedzieć.
– Uspokój się i mów wyraźnie. Pytam, gdzie matka.
– U stryja Gabriela.
Robert spochmurniał.
– A co ona robi u tego starucha?
– Chyba mówi mu prawdę. Nigdy nie widziałem matki tak wściekłej jak wtedy, kiedy wróciła do domu i powtarzała, co słyszała. Powiedziała, że idzie do dworu powiedzieć Gabrielowi, co z niego za jeden. Stryj przynajmniej poczuje, że żyje. Szkoda, że jej nie widziałeś. Powiem ci, włos jej się zjeżył. Mało brakowało, a puściłaby dym uszami.
Obraz matki ze zjeżonym włosem i dymem buchającym uszami również Roberta przyprawił o chichot. Od kiedy pamiętał, matka była człapiącym, mamroczącym cieniem człowieka. Trudno było ją sobie wyobrazić jako szalejącą furię.
– Chciałbym zobaczyć minę Gabriela, kiedy do niego wparowała. I ciotki Laine.
Johan bezbłędnie naśladował ciotkę. Załamywał ręce i mówił z zatroskaną miną:
– Ależ Solveig, moja kochana, nie powinnaś używać takich słów.
Obaj leżeli na ziemi i aż się zwijali ze śmiechu.
– Ty, myślisz czasem o naszym starym?
Spoważnieli. Robert milczał przez chwilę.
– No pewnie. Chociaż trudno mi go sobie wyobrazić inaczej niż tak, jak go wtedy zobaczyłem. Ciesz się, że go nie widziałeś. A ty? Myślisz o nim?
– Nawet często, chociaż mam wrażenie, jakbym oglądał film. Rozumiesz, co mam na myśli? Pamiętam, że zawsze był wesoły, żartował, tańczył, podrzucał mnie. Ale to tak, jakbym patrzył z zewnątrz, jakbym oglądał film.
– Wiem, o co ci chodzi.
Leżeli obok siebie, wpatrując się w dach, o który bębnił deszcz.
Johan powiedział cicho:
– Przecież on nas kochał, prawda?
Robert odpowiedział tak samo cicho:
– No pewnie, że kochał, oczywiście.
Erika usłyszała, jak Patrik potrząsa przed drzwiami parasolem. Z pewnym trudem podniosła się z kanapy, aby go powitać.
– Cześć?
Zabrzmiało to jak pytanie. Patrik rozejrzał się. Zapewne nie oczekiwał takiego spokoju i ciszy. Erika pomyślała, że może powinna się na niego gniewać, że przez cały dzień do niej nie dzwonił, ale za bardzo się ucieszyła, żeby się boczyć. Wiedziała przecież, że w każdej chwili może zadzwonić na jego komórkę, i nie wątpiła, że w ciągu dnia myślał o niej tysiące razy. Byli siebie pewni, i ta pewność napawała ją spokojem.
– Gdzie Conny i pozostali złoczyńcy? – wyszeptał niepewnie Patrik. Nie wiedział, czy są jeszcze, czy już ich nie ma.
– Britcie spadła na głowę micha kiełbasy z makaronem i potem nie mieli jakoś ochoty zostawać dłużej. Niewdzięcznicy.
Erika rozkoszowała się zdumieniem Patrika.
– Po prostu wysiadłam. Są granice. Prawdopodobnie część rodziny nie zaprosi nas do siebie przez najbliższe sto lat, ale nie ubolewam nad tym szczególnie. A ty?
– Boże uchowaj. – Patrik przewrócił oczami. – Naprawdę to zrobiłaś? Wywaliłaś jej na głowę półmisek z jedzeniem?
– Słowo honoru. Moje dobre wychowanie ulotniło się, wyleciało przez okno. Na pewno nie pójdę do nieba.
– Mmm… a po co ci to, sama jesteś jak niebo…
Ugryzł ją lekko w szyję, tam, gdzie miała łaskotki.
Odepchnęła go ze śmiechem.
– Zrobię sobie gorącej czekolady, a ty mi opowiesz o Wielkim Zwarciu. – Patrik chwycił ją za rękę i poprowadził do kuchni, a potem posadził na krześle.
– Wyglądasz na zmęczonego – powiedziała. – Jak ci idzie?
Patrik westchnął. Mieszał mleko i sypał do niego czekoladę w proszku.
– Jakoś, nieszczególnie. Całe szczęście, że ekipa techniczna zdążyła sprawdzić miejsce zbrodni przed tą ulewą. Gdybyśmy je znaleźli dziś, a nie przedwczoraj, nic by nie zostało. Dzięki za materiały, które wyszukałaś. Bardzo się przydały.
Patrik usiadł naprzeciw Eriki. Czekał, aż czekolada się zagrzeje.
– A ty? Jak się czujecie? U dzidziusia wszystko w porządku?