Выбрать главу

– Muszę powiedzieć, że to jakieś szalone rojenia. Mój stryj był niewinny. Te wasze insynuacje wpędziły go do grobu, a ponieważ go nie ma, próbujecie dopaść kogoś innego z naszej rodziny. Powiedzcie mi, jaki cierń tkwi w waszych sercach, że macie taką potrzebę niszczenia tego, co stworzył kto inny? Tak was kole w oczy nasza wiara i radość, jaka z niej płynie?

Jacob już nie mówił, tylko wygłaszał kazanie. Martin domyślał się, że musi być cenionym kaznodzieją, bo czarował swoim miękkim, raz wznoszącym się, raz opadającym głosem.

– Wykonujemy swoje obowiązki – odpowiedział lakonicznie Patrik.

Z trudem się opanowywał, by nie okazać niesmaku wobec nabożnych bzdur, jak je nazywał. Musiał jednak przyznać, że w sposobie mówienia Jacoba było coś frapującego. Osoba o słabszym charakterze łatwo mogłaby ulec, pójść za jego głosem i przesłaniem.

– A więc twierdzi pan, że Tanji Schmidt nie było w Västergärden?

Jacob rozłożył ręce.

– Przysięgam, nigdy nie widziałem tej dziewczyny. Coś jeszcze?

Martinowi przyszło na myśl to, co powiedział Pedersen: że Johannes nie popełnił samobójstwa. Dla Jacoba byłby to zapewne silny wstrząs. Ale Patrik słusznie zdecydował, że na razie mu nie powiedzą. Ledwie zdążyliby wyjść z pokoju, a już rozdzwoniłyby się telefony u wszystkich Hultów.

– Nie, to wszystko. Możliwe, że jeszcze wrócimy.

– Wcale mnie to nie zdziwi.

Głos Jacoba stracił kaznodziejski ton, znów brzmiał łagodnie i spokojnie. Martin właśnie miał nacisnąć klamkę, gdy drzwi otworzyły się bezgłośnie. Stał w nich Kennedy. Widocznie czekał i podsłuchiwał. Nie było co do tego wątpliwości. Jego wzrok zionął ogniem. Martin wzdrygnął się na widok tej nienawiści. Widocznie Jacob nauczył go zasady oko za oko, zapominając o miłości bliźniego, którego trzeba kochać jak siebie samego.

Atmosfera przy stole była ciężka. Zresztą od śmierci Johannesa nigdy nie bywało wesoło.

– Kiedy to się wreszcie skończy! – Solveig przycisnęła rękę do piersi. – Bez przerwy lądujemy w jakimś gównie. Wszyscy myślą, że tylko czekamy, żeby nam dokopali! – Zaczęła jęczeć: – Co teraz ludzie powiedzą, kiedy dowiedzą się, że policja rozkopała jego grób?! Kiedy znaleźli tę dziewczynę, myślałam, że wreszcie się skończy to obgadywanie, ale teraz wszystko zacznie się od nowa.

– Niech sobie gadają! Co nas to obchodzi?

Robert wywrócił popielniczkę, gwałtownie gasząc papierosa. Solveig szybko zabrała albumy.

– Uważaj! Dziurę mi wypalisz.

– Nie mogę już patrzeć na te twoje albumy! Całymi dniami gapisz się w te zdjęcia! Nie rozumiesz, że to dawne czasy?! Całe wieki, a ty nic, tylko wzdychasz i miętosisz te fotografie. Ojca nie ma, a ty już nie jesteś żadną misską. Zresztą spójrz na siebie!

Robert chwycił albumy i cisnął o ziemię. Solveig z krzykiem rzuciła się zbierać rozrzucone po podłodze zdjęcia. Rozwścieczyło go to jeszcze bardziej. Nie zwracając uwagi na jej błagalne spojrzenia, chwycił garść fotografii i zaczął je drzeć na kawałeczki.

– Robert, zostaw. Proszę cię! – Jej otwarte usta wyglądały jak rana.

– Jesteś tłustą, starą babą. Jeszcze to do ciebie nie dotarło? A ojciec się powiesił. Pora, żebyś to wreszcie zrozumiała.

Johan, który obserwował tę scenę w odrętwieniu, wstał i mocno złapał Roberta za rękę. Wyjął kawałki zdjęć z zaciśniętej dłoni, zmuszając go, żeby słuchał:

– W tej chwili się uspokój. O to im chodzi, rozumiesz? Żebyśmy się pożarli między sobą, żeby nasza rodzina się rozpadła. Ale niedoczekanie ich, słyszysz?! Będziemy się trzymać razem. Pomóż mamie pozbierać albumy.

Cała złość uszła z Roberta jak z przekłutego balonu. Przetarł dłonią oczy i z przerażeniem spojrzał na nieporządek, którego narobił, i matkę leżącą na podłodze jak jedno wielkie nieszczęście. Przebierała palcami wśród kawałków fotografii i szlochała rozdzierająco. Robert ukląkł i objął ją. Czule odgarnął jej z czoła kosmyk tłustych włosów, a potem pomógł wstać.

– Przepraszam, mamo, przepraszam. Pomogę ci zrobić porządek w albumach. Nic się nie da zrobić z podartymi zdjęciami, ale najlepsze i tak zostały. Spójrz tutaj, jaka byłaś kiedyś piękna.

Trzymał przed nią zdjęcie. Solveig w skąpym kostiumie kąpielowym, przepasana szarfą z napisem „Miss maja 1967”. Rzeczywiście, była piękna. Jej płacz przeszedł w urywany szloch. Wzięła od niego zdjęcie i uśmiechnęła się.

– Prawda, jaka byłam piękna?

– Tak, mamo, byłaś najpiękniejszą dziewczyną, jaką w życiu widziałem!

– Naprawdę?

Uśmiechnęła się kokieteryjnie i pogłaskała go po głowie. Robert pomógł jej usiąść na krześle.

– Naprawdę. Słowo honoru.

Pozbierali wszystko. Solveig, szczęśliwa, siedziała nad albumami. Johan skinął na Roberta. Wyszli na dwór. Usiedli na schodkach przed domem i zapalili papierosy.

– Robert, kurde, nie wymiękaj, teraz nie wolno.

Robert szurał nogą po żwirze. Nie odzywał się. Cóż tu mówić?

Johan zaciągnął się głęboko i powoli, delektując się, wypuścił dym ustami.

– Nie możemy tańczyć tak, jak nam zagrają. Mówiłem poważnie. Musimy trzymać się razem.

Robert nadal milczał. Wstydził się. Wyżłobił stopą spory dołek. Wrzucił niedopałek i zasypał piaskiem. Niepotrzebnie, bo dookoła walało się pełno niedopałków. Po chwili spojrzał na Johana.

– Słuchaj, a ta dziewczyna, co ją widziałeś w Västergärden… – Zawahał się. – Mówiłeś prawdę?

Johan zaciągnął się, a potem rzucił na ziemię niedopałek i wstał, nie patrząc na brata.

– Pewnie, że tak.

Wszedł do domu. Robert został na dworze. Po raz pierwszy w życiu poczuł, że między nim a bratem powstaje przepaść. Przeraziło go to tak, że o mało nie narobił w spodnie.

Popołudnie minęło na pozór spokojnie. Patrik tkwił przy telefonie i czekał na szczegółowe wyniki sekcji zwłok Johannesa. Bał się działać pochopnie. Nie mógł sobie znaleźć miejsca i postanowił dla zabicia czasu pogadać z Anniką.

– Jak wam idzie? – Annika jak zwykle patrzyła na niego znad okularów.

– Nie najlepiej w tym upale. – W tym momencie uzmysłowił sobie, że czuje miły powiew. Na biurku Anniki stał spory wentylator. Z rozkoszą przymknął powieki. – Dlaczego o tym nie pomyślałem? Przecież kupiłem wentylator Erice. Mogłem kupić sobie drugi, do pracy. Jutro kupię. To będzie pierwsze, co zrobię.

– Właśnie, Erika. Jak ona się czuje? Musi jej być ciężko w taki upał.

– Ciężko. Zanim jej kupiłem wentylator, padała na twarz. W dodatku źle sypia, łapią ją kurcze w łydkach, nie może leżeć na brzuchu, wiesz, jak jest.

– Nie mogłabym tego powiedzieć – odparła Annika.

Patrik przestraszył się, bo zdał sobie sprawę, co powiedział. Annika i jej mąż nie mieli dzieci. Nigdy nie pytał dlaczego. Może nie mogli, a w takim razie nieźle chlapnął. Annika dostrzegła jego zakłopotanie.

– Nie martw się. To nasza świadoma decyzja. Jakoś nie pragnęliśmy dziecka. Wystarczy nam przyjemność rozpieszczania piesków.

Patrikowi ulżyło.

– Przestraszyłem się, że strzeliłem gafę. Tak czy inaczej, obojgu jest nam teraz trudno, ale jej oczywiście trudniej. Chcielibyśmy to już mieć za sobą. W dodatku ostatnio ciągle nas najeżdżają.

– Najeżdżają? – Annika pytająco uniosła brew.

– Krewni i znajomi, którzy uważają, że lipiec we Fjällbace to fantastyczny pomysł.

– I chcieliby skorzystać z okazji, żeby pobyć z wami, prawda? – z ironią zauważyła Annika. – Oj tak, znam to. Z początku mieliśmy ten sam problem z letnim domkiem. W końcu nam się znudziło i pogoniliśmy darmozjadów. Od tamtej pory się nie odzywają, ale człowiek przekonuje się, że wcale mu ich nie brak. Prawdziwi przyjaciele są gotowi zjawić się nawet w listopadzie. Pozostałych można mieć albo nie mieć. To bez znaczenia.