– Sądzisz, że ona też coś ukrywa? – zapytał Gösta.
– Nie wiem – powtórzył Patrik. – Ale widziałeś wyraz jej twarzy, kiedy się dowiedziała, że Jacob został skreślony z listy podejrzanych? Była zdziwiona.
– Obyś się nie mylił – odparł Gösta i wyraźnie zmęczony gestem potarł twarz. – Strasznie długi ten dzień.
– Poczekajmy, aż skończą. Potem pojedziemy do domu coś zjeść i się przespać. Do niczego nie będziemy się nadawać, jak będziemy tak gonić.
Usiedli i czekali.
Solveig zdawało się, że coś usłyszała, ale było cicho, więc wzruszyła ramionami i wróciła do swoich albumów. Ostatnie burzliwe dni były bardzo wyczerpujące. Prawdziwy odpoczynek dawało jej tylko oglądanie tych wymiętoszonych zdjęć. Przynajmniej te fotografie się nie zmieniały, z biegiem lat tylko nieco wyblakły, pożółkły.
Spojrzała na kuchenny zegar. Synowie wprawdzie wychodzili i wracali, kiedy chcieli, ale obiecali, że wrócą wieczorem na kolację. Robert obiecał przynieść pizzę od Kapitana Falcka. Solveig poczuła ssanie w żołądku. Chwilę później usłyszała kroki na żwirze. Wstała z trudem, by podać szklanki i sztućce. Talerzy nie potrzebowali, jedli prosto z pudełka.
– Gdzie Johan? – Robert postawił pizze na blacie i rozejrzał się.
– Myślałam, że wiesz. Nie widziałam go od kilku godzin – odparła Solveig.
– Pewnie jest w szopie. Pójdę po niego.
– Powiedz mu, żeby się pospieszył, bo nie będę na niego czekać – zawołała Solveig, chciwie otwierając kartony w poszukiwaniu swojej pizzy.
– Johan? – krzyknął Robert, idąc do szopy. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Nie szkodzi, to nic nie znaczy. Czasem Johan siedział w szopie i zachowywał się, jakby był głuchy i ślepy. – Johan? – zawołał głośniej, ale w ciszy usłyszał tylko własny głos.
Ze złością otworzył drzwi szopy, gotów zwymyślać brata, że znów pogrąża się w marzeniach. Szybko mu przeszło.
– Johan!
Brat leżał na ziemi z głową w czerwonej plamie. Robert w jednej sekundzie pojął, że to krew. Johan się nie ruszał.
– Johan! – głos Roberta wezbrał szlochem. Upadł na kolana obok skatowanego Johana i bezradnie przesunął po nim rękami. Chciał pomóc, ale nie wiedział jak. Bał się, że jeszcze pogorszy jego stan. Johan jęknął cicho. Robert zerwał się i pobiegł do domu.
– Matka, matka!
Solveig otworzyła drzwi i zmrużyła oczy. Chyba zaczęła jeść, miała już zatłuszczone palce i usta. Rozzłościła się, że jej przeszkadza.
– Czego się drzesz? – Zobaczyła plamy na ubraniu Roberta i wiedziała, że to nie farba. – Co się stało? Coś z Johanem?
Pobiegła do szopy tak prędko, jak jej pozwalała tusza. Robert przytrzymał ją przed wejściem.
– Nie wchodź. Żyje, ale ktoś mu spuścił straszny łomot! Źle z nim, trzeba wezwać pogotowie!
– Kto? – zaszlochała Solveig i bezwładnie padła Robertowi w ramiona. Odsunął ją ze złością i zmusił, żeby stała o własnych siłach.
– Teraz to nieważne. Trzeba wezwać pomoc. Idź do domu i zadzwoń, ja wracam do niego. Zadzwoń też do przychodni, przecież pogotowie będzie jechać aż z Uddevalli.
Wydawał rozkazy jak generał. Solveig posłuchała bez sprzeciwu. Wróciła biegiem do domu. Robert pospieszył do brata, wiedząc, że wkrótce nadejdzie pomoc.
Kiedy przyjechał Jacobsson, nie wracali nawet myślą do poprzedniego spotkania. Robertowi ulżyło, że jest ktoś, kto wie, co robić, i w napięciu czekał na diagnozę.
– Musi jak najprędzej trafić do szpitala. Rozumiem, że pogotowie już tu jedzie?
– Tak – odpowiedział słabym głosem Robert.
– Przynieś mu z domu jakiś koc.
Robert domyślił się, że chodzi raczej o to, żeby go czymś zająć, a nie o to, żeby przykryć Johana, ale chętnie posłuchał. Przecisnął się koło stojącej w drzwiach Solveig. Wstrząsał nią cichy płacz. Nie miał siły jej pocieszać. Skupił się na tym, żeby samemu się nie załamać. Matka musi sobie jakoś radzić. Usłyszał sygnał karetki. Jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy na widok błękitnego światła koguta.
Laine rozmawiała z Jacobem pół godziny. Patrik najchętniej przycisnąłby ucho do ściany. Musiał wykazać cierpliwość i tylko jego podrygująca noga świadczyła o tym, jak bardzo jest zdenerwowany. Rozeszli się z Göstą do swoich pokoi, ale nie mógł się na niczym skupić. Myślał o tym, że bardzo chciałby wiedzieć, na jakie rozwiązanie tej szarady liczy, ale dał za wygraną. Miał nadzieję, że Laine uderzy we właściwą strunę i Jacob się wygada. Chyba że będzie dokładnie odwrotnie. Kto wie. Z jednej strony może to być dla niego niebezpieczne, ale z drugiej odniósłby pewne korzyści. Efektem takich rozważań są działania, w których potem czasami trudno dopatrzyć się logiki.
Złościło go, że na wyniki badania krwi musi czekać do rana. Wolałby całą noc szukać śladów Jenny, gdyby tylko wiedział, że istnieją. Jedynym tropem była krew i chyba się przeliczył, myśląc, że DNA Jacoba okaże się zgodne z próbką spermy. Teraz, gdy ta teoria runęła, miał przed sobą pustą kartkę i świadomość, że musi zacząć od początku. Dziewczyna jest gdzieś przetrzymywana, a oni wiedzą jeszcze mniej niż na początku. Jedyny jak dotąd konkretny rezultat: być może rozbili rodzinę i odkryli morderstwo sprzed dwudziestu czterech lat. Poza tym – nic.
Po raz setny spojrzał na zegarek i zaczął wystukiwać ołówkiem na biurku solo na perkusję. Może Jacob zdradzi matce jakieś szczegóły, które za jednym zamachem doprowadzą do rozstrzygnięcia. Może.
Kwadrans później było już wiadomo, że przegrali tę bitwę. Usłyszał, że drzwi pokoju przesłuchań się otwierają, zerwał się i wyszedł im naprzeciw. Ujrzał zacięte twarze i wyzywające, kamienne spojrzenia. Wiedział już, że jeśli Jacob coś ukrywa, z pewnością nie ujawni tego dobrowolnie.
– Mówiliście, że mogę zabrać ze sobą syna – powiedziała lodowatym tonem Laine.
– Tak – odpowiedział Patrik. Nie miał już nic do dodania.
Teraz zrobi to, co zamierzał. Pojedzie do domu, zje coś i się prześpi, żeby rano ze zdwojoną energią zabrać się do pracy.
10
Lato 1979
Martwiła się o matkę, przecież jest chora. Jak ojciec poradzi sobie z opieką nad nią? Strach przed samotnością w ciemności zaczął kruszyć nadzieję, że wkrótce ją odnajdą. Bez miękkiego dotyku tamtej dziewczyny ciemności były jeszcze straszniejsze.
Męczył ją również zaduch. Słodkawy, mdlący zapach śmierci wypierający inne wonie, nawet ekskrementów i wymiocin. Z głodu wielokrotnie wymiotowała żółcią. Zapragnęła umrzeć i przeraziło ją to. Zatęskniła za śmiercią uwodzicielsko szepczącą jej do ucha, że wtedy skończą się wszystkie jej cierpienia.
Stale nasłuchiwała kroków. Odgłosu podnoszonej klapy. Odsuwanych desek, potem znów kroków na schodach. Wiedziała, że następny raz będzie ostatnim. Jej ciało nie zniesie więcej bólu, podda się zwodniczemu urokowi śmierci.
Jak na zamówienie dobiegł ją dźwięk, którego tak bardzo się bała. Z żalem w sercu zaczęła przygotowywać się na śmierć.
Cudownie, że Patrik wrócił wczoraj do domu nieco wcześniej. Wziąwszy pod uwagę okoliczności, nie liczyła na to. Oczekiwała dziecka i umiała się wczuć w położenie innych rodziców. Bardzo jej było żal rodziców Jenny Möller.