Nawet się zawstydziła, że przez cały dzień tak dobrze się czuła. Po wyjeździe gości zapanował błogi spokój. Mogła pogadać z osóbką wiercącą się w jej brzuchu, odpocząć, poczytać książkę. Powędrowała nawet do sklepu, żeby kupić trochę smakołyków, w tym sporą torebkę słodyczy. Sapała, podchodząc na Galärbacken. Teraz miała wyrzuty sumienia. Położna podkreślała, że cukier w ciąży jest szczególnie niezdrowy, a w większych ilościach może nawet prowadzić do uzależnienia się dziecka od słodyczy. Wprawdzie później dodała pod nosem, że dotyczy to osób spożywających naprawdę duże ilości cukru, ale i tak jej słowa wciąż dźwięczały Erice w uszach. Patrząc na przyklejoną do lodówki długą listę rzeczy, których w ciąży absolutnie jeść nie wolno, odnosiła wrażenie, że wydanie na świat zdrowego dziecka jest zadaniem wręcz niewykonalnym. Jednych ryb nie wolno jeść w ogóle, inne wolno, ale najwyżej raz w tygodniu, inne zasady dotyczą ryb morskich, inne słodkowodnych… Nie mówiąc już o serach. Erika uwielbiała sery wszelkich rodzajów i zapamiętała, które są w jej stanie dozwolone, a które nie. Na liście niedozwolonych znalazły się ku jej wielkiemu żalowi sery pleśniowe. Mogła sobie tylko wyobrażać rozkosze jedzenia serów i picia czerwonego wina. Zafunduje je sobie, kiedy tylko przestanie karmić piersią.
Erika była tak pogrążona w myślach o jedzeniu, że nie usłyszała, jak Patrik wszedł do domu. Na jego widok omal nie wyskoczyła ze skóry. Uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili.
– Ale mnie przestraszyłeś!
– Przepraszam, nie chciałem. Myślałem, że słyszałaś, jak wszedłem.
Usiadł obok niej na kanapie w salonie. Przeraziła się, kiedy mu się przyjrzała.
– Patriku, jesteś zupełnie szary. Co się stało? – Nagle uderzyła ją ta myśclass="underline" – Znaleźliście ją? – Serce jej się ścisnęło.
Patrik potrząsnął głową.
– Nie.
Milczał. Erika spokojnie czekała. Dopiero po dłuższej chwili mógł mówić dalej.
– Nie, nie znaleźliśmy jej. W dodatku cofnęliśmy się o kilka kroków, przynajmniej tak mi się zdaje.
Nagle pochylił się i ukrył twarz w dłoniach. Erika przysunęła się bliżej, objęła go i przytuliła policzek do jego ramienia. Raczej się domyśliła, niż usłyszała, że płacze.
– Ona ma dopiero siedemnaście lat! Wyobrażasz sobie? Siedemnaście lat! Tymczasem jakiś psychol uważa, że może jej zrobić, co mu się podoba. Kto wie, jak cierpi, a my w tym czasie biegamy w kółko jak gromada niekompetentnych idiotów bez pojęcia! Jak mogliśmy uwierzyć, że damy sobie z tym radę? Przecież na co dzień zajmujemy się kradzieżami rowerów i innymi takimi. Co za dureń pozwolił nam – mnie! – prowadzić to cholerne śledztwo! – Patrik rozłożył ręce.
– Nikt nie poradziłby sobie lepiej, Patriku! Wiesz, co by było, gdyby przysłali ekipę z Göteborga czy nie wiadomo skąd? Przecież oni nie mają zielonego pojęcia o miejscowych stosunkach, ludziach i sprawach. Byłoby jeszcze gorzej. Zresztą nie jesteście sami tak do końca, chociaż domyślam się, że tak czujesz. Nie zapominaj, że z Uddevalli przysłali ci paru ludzi. Pomagali wam, między innymi w poszukiwaniach. Sam dopiero co mówiłeś, że świetnie wam się układa współpraca. Nie pamiętasz?
Erika mówiła jak do dziecka. Prosto i jasno, i chyba go przekonała, bo wyraźnie się uspokoił.
– Może masz rację – przyznał niechętnie. – Zrobiliśmy, co się dało. Niestety bez skutku, a tymczasem czas leci. Ja siedzę w domu, a ona może w tej chwili umiera.
Znów panika w głosie. Erika ścisnęła go za ramiona.
– Ćśśśśś, nie możesz dopuszczać do siebie takich myśli. – Zaostrzyła ton: – Nie wolno ci się załamywać. Musisz myśleć trzeźwo i robić, co się da. Dla niej i jej rodziców.
Patrik milczał. Widać było, że słucha. Wreszcie powiedział:
– Jej rodzice dzwonili dziś trzy razy. Wczoraj cztery. Myślisz, że zwątpili?
– Nie sądzę – odparła Erika. – Myślę, że są przekonani, że robicie, co do was należy. W tej chwili twoim obowiązkiem jest zebrać siły do pracy. Nic nie zyskasz, jeśli będziesz gonić resztkami sił.
Patrik się uśmiechnął. Jakby usłyszał echo tego, co wcześniej powiedział Göście. Przynajmniej od czasu do czasu wie, co mówi.
Postanowił posłuchać jej rady. Nie czuł smaku jedzenia, ale zjadł wszystko, co postawiła na stole, a potem zasnął płytkim snem. Śniło mu się, że goni jasnowłosą dziewczynę. Chwilami była tak blisko, że mógł jej dotknąć. Wyciągał rękę, żeby ją pochwycić, a ona śmiała się wyzywająco i wymykała. Budzik obudził go zlanego potem i bardzo zmęczonego.
Erika przez większą część nocy rozmyślała o Annie. W ciągu dnia twardo postanowiła, że nie zrobi pierwszego kroku, ale nad ranem była już absolutnie przekonana, że musi zadzwonić do Anny, kiedy się tylko rozwidni. Tam jest coś nie w porządku. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Zapach szpitala budził w niej lęk. Było coś ostatecznego w sterylnej woni, bezbarwnych ścianach i smutnych obrazach porozwieszanych rzekomo dla ozdoby. Po nieprzespanej nocy miała wrażenie, że wszyscy wokół poruszają się w zwolnionym tempie, a szelest białych fartuchów wydawał jej się głośniejszy od gwaru rozmów. Spodziewała się, że jej świat w każdej chwili może runąć. Życie Johana zawisło na jednej cieniutkiej nitce. Lekarz poinformował ją o tym nad ranem i zaczęła już opłakiwać syna. Co miała robić? Całe życie przeciekło jej przez palce i odpłynęło z wiatrem. Nie udało jej się zatrzymać niczego, na czym jej zależało. Johannes, życie w Västergärden, przyszłość synów – wszystko to wyblakło, rozpłynęło się i zepchnęło ją do jej własnego świata.
Dłużej nie mogła uciekać przed rzeczywistością. Natarła na nią obrazami, dźwiękami, zapachami i świadomością, że kroją Johana.
Z Bogiem dawno zerwała, ale teraz modliła się gorąco, ze wszystkich sił. Powtarzała słowa zapamiętane z dzieciństwa, składała obietnice, których nigdy nie byłaby w stanie dotrzymać, w nadziei, że wystarczy dobra wola, aby Johan przeżył. Robert siedział obok. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nie otrząsnął się z szoku, choć minęła cała noc. Solveig chciałaby wyciągnąć do niego rękę, dotknąć, pocieszyć, być matką, ale upłynęło tyle lat, zmarnowała swoją szansę. Siedzieli obok siebie jak dwoje obcych sobie ludzi, których łączy tylko miłość do Johana i świadomość, że on jest z nich najlepszy.
Na końcu korytarza pojawiła się znajoma postać. Linda szła wzdłuż ściany, niepewna, jakie powitanie ją czeka. Ale ciosy, które spadły na Johana, utemperowały ich, nie chcieli się awanturować. W milczeniu usiadła obok Roberta. Dopiero po chwili ośmieliła się zapytać:
– Co z nim? Tata mi mówił, że rano do niego dzwoniłaś.
– Tak, pomyślałam, że powinien wiedzieć – odparła Solveig, patrząc przed siebie. – W końcu płynie w was ta sama krew. Chciałam tylko, żeby wiedział… – Umilkła, jakby na chwilę zniknęła, a Linda kiwała głową. – Jeszcze go operują. Nic nie wiadomo, poza tym… że może umrzeć.
– Kto to zrobił? – wtrąciła Linda, żeby nie pozwolić ciotce milczeć.
– Nie wiadomo – odpowiedział Robert. – Ale zapłaci za to, skurwysyn.
Walnął ręką w oparcie krzesła i oprzytomniał. Solveig milczała.
– A ty co tu robisz? – zapytał Robert. Dotarła do niego niezwykłość sytuacji: kuzynka, z którą się nie spotykali, nagle przychodzi do szpitala.
– Ja… my… ja… – jąkała się Linda, nie wiedząc, jak nazwać to, co ją łączyło z Johanem. Zdziwiła się, że Robert o niczym nie wie. Wprawdzie Johan mówił jej, że brat nic o nich nie wie, ale myślała, że coś jednak powiedział. Fakt, że Johan trzymał to w tajemnicy, dowodził, że było dla niego ważne. Zawstydziła się, kiedy to do niej dotarło.