Выбрать главу

– My… spotykaliśmy się z Johanem – powiedziała w końcu, nie odrywając wzroku od swoich wypielęgnowanych paznokci.

– Jak to spotykaliście się? – Robert spojrzał na nią zdumiony. W końcu do niego dotarło, o czym mówi. – Aha, to znaczy… Okej… – zaśmiał się. – No proszę. Jaki spryciarz z mojego brata. – Śmiech uwiązł mu w gardle, przypomniał sobie, dlaczego jest w szpitalu, i posmutniał.

Mijały godziny. Siedzieli obok siebie w milczeniu w ponurej poczekalni. Słysząc kroki, rozglądali się niespokojnie za białym fartuchem. Czekali na wyrok. Modlili się wszyscy troje, choć każde z osobna.

Kiedy Solveig zadzwoniła do niego wczesnym rankiem, zdziwił się, ale bardzo im współczuł. Od tak dawna byli skłóceni, że wzajemna wrogość stała się ich drugą naturą, ale na wieść, co się stało z Johanem, puścił w niepamięć dawne urazy. Johan był synem jego brata, bliskim krewnym, i tylko to się liczyło. Jego wizyta w szpitalu byłaby dość nienaturalna, byłaby raczej obłudnym gestem, ale z ulgą przyjął zapowiedź Lindy, że ona pojedzie. Zgodził się nawet zapłacić za taksówkę aż do Uddevalli, chociaż zwykle uważał, że jeżdżenie taksówkami to szczyt rozrzutności.

Siedział przy biurku i nie mógł się zdecydować. Miał wrażenie, że świat stanął na głowie. Z dnia na dzień było coraz gorzej. To wrażenie nasiliło się w ciągu ostatniej doby. Przesłuchanie Jacoba w komisariacie, rewizja w Västergärden, pobranie krwi od całej rodziny, teraz jeszcze sprawa z Johanem, który w szpitalu walczy o życie. Bezpieczne życie, jakie sobie zapewnił, poświęcając temu wszystkie siły, było bliskie rozpadnięcia się na jego oczach.

Spojrzał na swoje odbicie w wiszącym naprzeciw lustrze. Czuł się tak, jakby po raz pierwszy widział własną twarz. I w pewnym sensie tak właśnie było. W ostatnich dniach bardzo się postarzał. W jego spojrzeniu nie było życia, zmartwienia wyżłobiły bruzdy na jego twarzy, włosy, zwykle starannie uczesane, miał zmierzwione i zmatowiałe. Musiał przyznać, że jest sobą rozczarowany. Dotychczas uważał się za człowieka, który potrafi zmierzyć się z wyzwaniami, jakie stawia przed nim życie, za kogoś, na kim inni w ciężkich chwilach mogą się oprzeć. Ale z nich dwojga to Laine okazała się silniejsza. Może zawsze o tym wiedział. Ona zresztą też, chociaż pozwoliła mu żyć złudzeniem, bo dzięki temu był szczęśliwy. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Poczuł przypływ miłości. Nareszcie znalazła ujście, chociaż kryła się głęboko pod pokładami lekceważenia. Może z tego nieszczęścia wyniknie jeszcze coś dobrego.

Nagle usłyszał pukanie do drzwi.

– Proszę.

Laine ostrożnie weszła do pokoju. Gabriel znów zwrócił uwagę na przemianę, która się w niej dokonała. Znikła nerwowość, zaciskanie rąk. Wyprostowała się, przez co wydawała się nieco wyższa.

– Dzień dobry, kochanie. Dobrze spałaś?

Skinęła głową i usiadła na jednym z dwóch foteli dla gości. Gabriel przyjrzał jej się badawczo. Sińce pod oczami mówiły co innego, chociaż rzeczywiście spała przeszło dwanaście godzin. Wczoraj, kiedy wróciła z Jacobem z komisariatu, nie zdążył z nią porozmawiać. Wymamrotała, że jest zmęczona, i poszła spać. Gabriel wyczuł, że coś się dzieje. Weszła i ani razu na niego nie spojrzała. Wpatrywała się w swoje pantofle. Niepokoił się coraz bardziej. Postanowił najpierw opowiedzieć jej o Johanie. Zdziwiła się, wyraziła współczucie, ale odniósł wrażenie, że niezupełnie to do niej dotarło. Zajmowała ją jakaś inna bardzo ważna sprawa i nie potrafiła skupić się na niczym innym. Zapaliły mu się wszystkie lampki ostrzegawcze.

– Czy coś się stało w komisariacie? Wczoraj wieczorem rozmawiałem z Maritą, powiedziała mi, że wypuścili Jacoba, policja chyba nie ma… – Nie wiedział, co powiedzieć. W głowie miał galopadę myśli i odrzucał kolejne wyjaśnienia, jakie przychodziły mu do głowy.

– Nic się nie stało. Jacob został oczyszczony z podejrzeń – odpowiedziała Laine.

– Co ty mówisz! Wspaniale! – Rozjaśnił się. – Co… Jak do tego doszło…?

Wciąż ten sam posępny wyraz twarzy. Laine nadal unikała jego wzroku.

– Zanim do tego przejdziemy, jest coś, o czym powinieneś wiedzieć. – Zawahała się. – Johannes, on…

Gabriel niecierpliwie poruszył się na krześle.

– Co z tym Johannesem? Znowu coś z tą nieszczęsną ekshumacją?

– Można tak powiedzieć. – Znów umilkła.

Gabriel miał ochotę nią potrząsnąć, żeby wreszcie wykrztusiła, co chce powiedzieć. W końcu zaczerpnęła tchu i wyrzuciła z siebie taki potok słów, że ledwo mógł za nią nadążyć.

– Sekcja zwłok Johannesa wykazała, że nie popełnił samobójstwa. Został zamordowany.

Gabrielowi pióro wypadło z ręki. Spadło na biurko. Patrzył na Laine, jakby straciła rozum.

Mówiła dalej:

– Wiem, że to brzmi jak absurd, ale są tego pewni. Ktoś zamordował Johannesa.

– A wiedzą kto? – Tylko to przyszło mu do głowy.

– Oczywiście, że nie – syknęła Laine. – Dopiero to odkryli, a po tylu latach. – Rozłożyła ręce.

– To rzeczywiście coś nowego. Ale opowiedz mi jeszcze o Jacobie. Przeprosili go? – zapytał szorstko.

– Już powiedziałam, nie jest o nic podejrzany. Doszli do tego, co i tak wiedzieliśmy – prychnęła Laine.

– Naturalnie, to żadne zaskoczenie. Dla mnie to była tylko kwestia czasu. Ale jak…?

– Dzięki badaniu krwi. Porównali jego krew z jakimiś śladami, które zostawił sprawca, i nie stwierdzili zgodności.

– Sam mógłbym im to powiedzieć. Chyba nawet powiedziałem! – oznajmił z emfazą Gabriel. Czuł wielką ulgę. – Laine, musimy to uczcić szampanem. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego jesteś taka ponura.

Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.

– Bo zbadali również twoją krew.

– Przecież w moim przypadku też nie mogło być zgodności – powiedział ze śmiechem.

– Oczywiście. Ale… nie było też zgodności z krwią Jacoba.

– Co to znaczy, że nie było zgodności? W jakim sensie?

– Stwierdzili, że nie jesteś ojcem Jacoba.

Zaległa cisza jak po wybuchu bomby. Gabriel zerknął w lustro i sam siebie nie poznał. Patrzył na niego obcy człowiek, z otwartymi ustami i wybałuszonymi oczami. Odwrócił wzrok.

Twarz Laine była rozświetlona. Wyglądała, jakby zrzuciła z ramion wielki ciężar. Zrozumiał, że jej ulżyło. Musiało jej być ciężko dźwigać tę tajemnicę przez tyle lat. Poczuł, że narasta w nim gniew.

– Co ty mówisz?! – wrzasnął.

Laine drgnęła.

– To prawda, nie jesteś ojcem Jacoba.

– To kto nim jest?

Milczenie. Powoli do niego docierało, co się dzieje. Opadł na oparcie i wyszeptał:

– Johannes.

Laine nie musiała potwierdzać. Nagle wszystko stało się dla niego jasne. Przeklął własną głupotę. Że też się nie domyślił. Te ukradkowe spojrzenia, wrażenie, że gdy go nie ma w domu, ktoś tam bywa, zatrważające chwilami podobieństwo Jacoba do Johannesa.

– Dlaczego…?

– Dlaczego miałam romans z Johannesem, tak? – W jej głosie usłyszał zimny, metaliczny ton. – Dlatego że był wszystkim tym, czym ty nie byłeś. Dla ciebie byłam planem B, żoną wybraną z praktycznych względów. Miałam znać swoje miejsce i dbać, żebyś mógł układać sobie życie tak, jak chciałeś, bez zgrzytów. Żeby wszystko było zorganizowane, logiczne, racjonalne – bez życia! A Johannes robił tylko to, na co miał ochotę. – Teraz mówiła miękko: – Kochał, kiedy chciał, nienawidził, kiedy chciał, żył, jak chciał… Był jak żywioł. On mnie naprawdę widział, widział, a nie mijał w drodze na kolejne spotkanie w interesach. Każde zetknięcie się z nim było jak śmierć i ponowne narodziny.