– Nie widziałaś przypadkiem Jacoba wczoraj wieczorem? – zapytał Lindę.
– Nie – odpowiedziała zdumiona. – Nocowałam w domu. Domyślam się, że był u siebie, w Västergärden. A dlaczego pan pyta?
– Wygląda na to, że nie wrócił wczoraj do domu, więc pomyślałem, że może go widziałaś.
– Nie, nie widziałam. Proszę zapytać moich rodziców.
– Już pytaliśmy, też go nie widzieli. Nie wiesz, dokąd mógł pojechać?
Linda zaniepokoiła się.
– Nie mam pojęcia. – Uderzyła ją pewna myśl. – A może pojechał do Bullaren i tam zanocował? Nigdy tego nie robił, ale.
Patrik uderzył się pięścią w udo. Głupiec. Że też nie pomyślał o ośrodku w Bullaren. Przeprosił i poszedł zadzwonić do Martina. Trzeba tam pojechać i sprawdzić.
Wrócił do poczekalni. Nastrój wyraźnie się zmienił. Linda zadzwoniła z komórki do domu i teraz patrzyła na Patrika z typową dla nastolatki natarczywością.
– Co się dzieje? Tata powiedział, że Marita was zawiadomiła o zaginięciu Jacoba, że byli u nich dwaj policjanci i zadawali mnóstwo pytań. Tata okropnie się niepokoi.
– Na razie nie ma powodu do niepokoju – Patrik powtarzał jak mantrę to, co wcześniej powiedzieli Gösta i Martin. – Twój brat prawdopodobnie zaszył się gdzieś na parę dni, żeby mieć spokój, ale takie sprawy zawsze traktujemy poważnie.
Linda patrzyła na niego podejrzliwie, ale już nie drążyła. A potem cicho dodała:
– Tata powiedział mi o Johannesie. Kiedy pan im to powie? – Ruchem głowy wskazała Roberta i Solveig.
Patrik jak urzeczony obserwował falowanie jej jasnych włosów. Uprzytomnił sobie, ile ma lat, i przestraszył się, że robi się z niego stary lubieżnik. Odpowiedział tak samo cicho:
– Trzeba z tym poczekać. To niedobry moment, ze względu na Johana.
– Myli się pan – odparła spokojnie Linda. – Właśnie teraz potrzebują dobrych wiadomości. Niech mi pan wierzy. Znam Johana i wiem, że to, iż Johannes nie popełnił samobójstwa, uznają za dobrą wiadomość. Jeśli im pan zaraz nie powie, ja to zrobię.
Uparta dziewczyna. Może ma rację. I tak długo zwlekał. Przecież mają prawo wiedzieć.
Kiwnął głową i odchrząknął.
– Wiem, że mieliście sporo pretensji o ekshumację Johannesa.
Robert zerwał się z krzesła.
– Czy pan zwariował, czy co? Teraz pan będzie to wyciągał? Uważa pan, że nie mamy dość zmartwień?
– Siadaj! – wrzasnęła Linda. – Wiem, co on chce wam powiedzieć, i wierzcie mi, to dla was bardzo ważna wiadomość.
Robert zdziwił się, że ta mała mu rozkazuje, ale usiadł. Solveig i Robert patrzyli na Patrika złym wzrokiem. Pamiętali, jak się czuli upokorzeni ekshumacją.
– Zleciliśmy wykonanie sekcji… zwłok i wyszło na jaw coś interesującego.
– Interesującego – prychnęła Solveig. – Ładne mi określenie.
– Przepraszam, ale nie da się tego powiedzieć delikatnie. Johannes nie popełnił samobójstwa. Został zamordowany.
Solveig złapała powietrze. Robert zesztywniał.
– Człowieku, co ty mówisz? – Solveig złapała Roberta za rękę.
– To, co powiedziałem. Johannes został zamordowany, nie odebrał sobie życia.
Z oczu Solveig, już i tak czerwonych od płaczu, popłynęły łzy. Jej wielkim ciałem zatrząsł szloch. Linda z triumfem spojrzała na Patrika. Solveig płakała ze szczęścia.
– Wiedziałam – mówiła – że on nie mógł tego zrobić. Jeszcze ci ludzie, którzy mówili, że się zabił, bo zamordował te dziewczyny. Będą teraz mieli za swoje. Ten, kto je zamordował, później na pewno zabił mojego Johannesa. Na kolanach będą przepraszać. Tyle lat żyliśmy.
– Mamo, przestań – powiedział ze złością Robert, jakby jeszcze do niego nie dotarło, co Patrik powiedział. Potrzebował czasu.
– Jak chcecie złapać mordercę Johannesa? – zapytała z ożywieniem Solveig.
Patrik tłumaczył z zakłopotaniem:
– To nie będzie takie proste. Tyle lat minęło, nie ma dowodów, żadnych tropów. Zrobimy co się da, tylko tyle mogę obiecać.
Solveig prychnęła.
– Już to widzę. Jeśli będziecie się starać tak, jak staraliście się wrobić Johannesa, to nie będzie problemu. Domagam się od policji przeprosin!
Pogroziła Patrikowi palcem. Pomyślał, że pora się wycofać, zanim sprawy przybiorą niepożądany obrót.
Spojrzał na Lindę. Dyskretnie kiwnęła ręką, żeby już poszedł. Poprosił jeszcze:
– Obiecaj, że zadzwonisz, gdyby Jacob się odezwał. Chociaż myślę, że masz rację. Na pewno jest w Bullaren.
Kiwnęła głową. Widać było, że jest zaniepokojona.
Wjeżdżali na parking przed komisariatem, gdy zadzwonił Patrik. Martin zawrócił i znów wyjechał na drogę, tym razem w kierunku Bullaren. Po przyjemnym porannym chłodzie nic nie zostało. Słupek termometru piął się do góry i Martin musiał podkręcić nawiew. Gösta szarpał się z kołnierzykiem letniej koszuli.
– Żeby już raz skończył się ten cholerny upał.
– Na polu golfowym pewnie byś tak nie narzekał – zaśmiał się Martin.
– To zupełnie co innego – odparł kwaśno Gösta. Uważał, że golf i religia to dwie dziedziny, z których nie da się żartować. Przez chwilę myślał, że wolałby znów pracować z Ernstem. Wprawdzie wyjazdy z Martinem przynosiły lepsze efekty, ale musiał przyznać, że nieróbstwo Lundgrena odpowiada mu bardziej, niż przypuszczał. Wprawdzie Ernst ma swoje wady, ale z drugiej strony nigdy nie protestował, kiedy Gösta wymykał się na parę godzin, żeby zaliczyć kilka dołków.
Nagle oczyma wyobraźni ujrzał Jenny Möller i poczuł wyrzuty sumienia. Robi się z niego zgryźliwy stary dziad, przeraźliwie podobny do ojca, i jeśli tak dalej pójdzie, skończy jak on, samotnie, mamrocząc o wyimaginowanych krzywdach, które spotykają go w domu starców. Tyle że bez dzieci, które od czasu do czasu z poczucia obowiązku zaglądałyby do niego.
– Myślisz, że on tam jest? – zapytał, żeby odpędzić nieprzyjemne myśli.
Martin odparł po chwili:
– Nie, bardzo bym się zdziwił. Ale zawsze lepiej sprawdzić.
Wjechali na podwórko. Podobnie jak poprzednio nie mogli się nadziwić idylli, jaka się przed nimi roztoczyła. Ośrodek stał w blasku słońca, czerwień budynku pięknie kontrastowała z błękitem rozpościerającego się za nim jeziora. Młodzi ludzie biegali zajęci rozmaitymi sprawami. Martinowi przeleciały przez myśl słowa: okazały, zdrowy, pożyteczny, czysty, szwedzki, choć wszystkie razem budziły niemiłe skojarzenia. Doświadczenie podpowiadało mu, że jeśli coś sprawia zbyt dobre wrażenie, prawdopodobnie wcale takie nie jest.
– Coś jakby Hitlerjugend, nie? – powiedział Gösta. Nazwał rzecz po imieniu.
– Może i tak, chociaż to za mocne porównanie. Lepiej uważać z takimi uwagami – sucho skomentował Martin.
– Przepraszam – powiedział urażony Gösta. – Nie wiedziałem, że jesteś z policji językowej. Zresztą gdyby to był obóz narodowców, nie przyjęliby kogoś takiego jak Kennedy.
Martin puścił jego słowa mimo uszu i ruszył do drzwi wejściowych. Otworzyła jedna z wychowawczyń.
– Słucham, o co chodzi?
Niechęć Jacoba do policji okazała się zaraźliwa.
– Szukamy Jacoba. – Martin przejął dowodzenie, bo Gösta nadal się boczył.
– Tu go nie ma. Szukajcie go w domu.
– Jest pani pewna, że go nie ma? Chcielibyśmy się sami przekonać.
Wpuściła ich niechętnie.
– Kennedy, znowu policja. Chcą obejrzeć biuro Jacoba.
– Sami trafimy – powiedział Martin.
Kobieta nie zwracała na niego uwagi. Kennedy szybkim krokiem zmierzał w ich stronę. Martin był ciekaw, czy chłopak na stałe pełni rolę przewodnika, czy po prostu lubi wskazywać drogę.