– Więc mówisz, że dokładnie ustaliliście pokrewieństwo. – Patrik kiwnął głową Martinowi, co miało oznaczać, że stara się mu przekazać, o czym mowa. – Ale nadal nie rozumiem, jak to się ma. To niemożliwe. On nie żyje. Musi być jakieś inne wyjaśnienie… No nie, ty jesteś ekspertem. Posłuchaj, zastanów się. Musi być inne wyjaśnienie.
Widać było, że czeka w napięciu, podczas gdy ten ktoś po drugiej stronie głęboko się zastanawia. Martin wyszeptał:
– Co się dzieje?
Patrik podniósł palec, uciszając go. Wreszcie chyba coś mają.
– To nie jest takie znowu naciągane. Powiedziałbym, że nawet całkiem możliwe.
Twarz mu pojaśniała. Uczucie wielkiej ulgi rozeszło się falą po całym ciele. Tymczasem Martin o mało nie wyskoczył ze skóry z ciekawości.
– Dzięki! Bardzo dziękuję! – Patrik zatrzasnął klapkę telefonu i spojrzał na Martina z tym samym jasnym wyrazem twarzy.
– Wiem, kto więzi Jenny Möller. Nie uwierzysz, jak ci powiem.
Operacja się skończyła. Przewieźli Johana na salę pooperacyjną. Nadal był pogrążony w śpiączce i naszpikowany różnymi rurkami. Robert siedział przy łóżku i trzymał brata za rękę. Solveig niechętnie wyszła na chwilę do toalety i został z nim sam na sam. Lindy nie wpuścili. Nie pozwalali, żeby w pokoju było zbyt wiele osób.
Gruba rurka tkwiąca w ustach Johana biegła do aparatu wydającego syczący odgłos. Robert musiał się pilnować, żeby nie oddychać w tym samym rytmie co respirator, jakby chciał pomóc Johanowi. Cokolwiek, byle się pozbyć paraliżującej bezsilności.
Kciukiem pogłaskał dłoń Johana. Przyszło mu do głowy, żeby spojrzeć na nią i sprawdzić linię życia, ale nic z tego nie wyszło, bo nie wiedział, która z trzech wyraźnych linii jest linią życia. Miał dwie linie długie i jedną krótką. Robert pomyślał, że lepiej, żeby tą krótką była linia serca.
Bez Johana świat stałby się przepaścią bez dna. Zdawał sobie sprawę, że na osobach postronnych sprawiał wrażenie silniejszego od brata, ale prawda jest taka, że bez Johana byłby nikim. Johan miał w sobie łagodność, której Robert potrzebował, by zachować resztki człowieczeństwa utraconego wtedy, gdy znalazł ojca. Bez Johana zostałaby mu sama skorupa.
Siedząc przy łóżku brata, obiecywał sobie, że jeśli Johan wyzdrowieje, wszystko będzie inaczej. Nigdy już nie będzie kradł, znajdzie pracę, ustatkuje się. Obiecał sobie nawet, że się ostrzyże.
Ostatnią obietnicę złożył z obawą, lecz ku jego wielkiemu zdziwieniu właśnie ona zadziałała. Ledwie wyczuwalne drżenie Johana, lekki ruch palca, jakby chciał odwzajemnić głaskanie. Niby niewiele, ale tego właśnie trzeba było Robertowi. Już się nie mógł doczekać powrotu Solveig. Nie mógł się doczekać, kiedy jej powie, że Johan będzie zdrowy.
– Martin, dzwoni jakiś facet. Coś wie o pobiciu Johana Hulta. – Annika wystawiła głowę przez drzwi i zatrzymała go.
– Nie mam teraz czasu.
– Mam mu powiedzieć, żeby zadzwonił później? – zdziwiła się.
– Nie, już idę. – Martin wbiegł do pokoju Anniki i wziął słuchawkę. Przez chwilę uważnie słuchał. Zadał kilka pytań, a potem odłożył słuchawkę i wybiegł.
– Annika, musimy jechać. Ja i Patrik. Postaraj się złapać Göstę i poproś go, żeby zaraz zadzwonił do mnie na komórkę. Właśnie, gdzie jest Ernst?
– Poszli z Göstą na lunch, zadzwonię do nich.
– Dobrze.
Martin wybiegł. Chwilę potem wpadł Patrik.
– Dodzwoniłaś się do Uddevalli?
Annika uniosła kciuk.
– Załatwione, już są w drodze.
– Super! – Miał już iść, ale zatrzymał się. – Słuchaj, nie musisz się już zajmować tą listą dzieci bez ojców.
Poszedł. Cały komisariat roznosiła energia, wyczuwalna niemal fizycznie. Patrik w kilku słowach wyjaśnił, co się dzieje. Na myśl, że wreszcie się to skończy, Annikę przeszył dreszcz. Cenna była każda minuta. Pomachała Patrikowi i Martinowi, gdy wychodząc z komisariatu, mijali jej okienko.
– Powodzenia! – zawołała, chociaż wątpiła, żeby ją usłyszeli. Od razu wybrała numer Gösty.
– Niech to diabli wezmą. Spójrz, Gösta, my tu siedzimy, a tam rządzą żółtodzioby. – Ernst zszedł na ulubiony temat. Według Gösty było to już męczące. Nawet jeśli miał żal do Martina, to głównie dlatego że zwrócił mu uwagę, chociaż jest od niego o połowę młodszy. Później pomyślał, że nie stało się przecież nic strasznego.
Gösta i Ernst pojechali na lunch do restauracji Telegrafen w Grebbestad. W Tanum wybór był niewielki i szybko mógł się znudzić, a Grebbestad było tylko o dziesięć minut jazdy dalej.
Nagle zadzwoniła leżąca na stole komórka Gösty. Wyświetlił się numer centrali komisariatu.
– Nie odbieraj. Masz prawo w ciszy i spokoju zjeść obiad. – Ernst wyciągnął rękę, żeby wyłączyć telefon, ale wzrok Gösty go powstrzymał.
W restauracji było pełno gości. Niektórzy rzucali im gniewne spojrzenia. Nie podobało im się, że Gösta rozmawia przez telefon na sali. Gösta odpowiedział takim samym spojrzeniem. Specjalnie mówił nawet głośniej niż zwykle. Skończył, położył na stole banknot, wstał i kazał Ernstowi zrobić to samo.
– Mamy robotę.
– Nie może poczekać? Jeszcze nie piłem kawy.
– Wypijesz później, w komisariacie. Musimy zatrzymać jednego faceta.
Po raz drugi tego dnia Gösta jechał do Bullaren. Tym razem sam prowadził. Powtórzył Ernstowi, co powiedziała Annika, i gdy po półgodzinie znaleźli się na miejscu, przy drodze, w pewnej odległości od ośrodka rzeczywiście czekał na nich nastolatek.
Zatrzymali się i wysiedli.
– Jesteś Lelle, tak? – upewnił się Gösta.
Chłopak skinął głową. Był potężny, miał gruby kark i ogromne łapska. Urodzony bramkarz, pomyślał Gösta. Albo narzędzie do bicia, jak się okazało. To narzędzie nie było jednak pozbawione sumienia.
– Dzwoniłeś do nas. Mów – powiedział Gösta.
– Będzie dla ciebie lepiej, jak powiesz od razu – powiedział wojowniczo Ernst.
Gösta posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Niepotrzebnie się tak pręży.
– Mówiłem już tej babie z komisariatu. Wczoraj wieczorem zrobiliśmy z Kennedym coś głupiego.
Coś głupiego, no, no, pomyślał Gösta. Facet lubi niedopowiedzenia.
– Naprawdę? – czekał na dalszy ciąg.
– Trochę zbiliśmy tego gościa, co jest krewnym Jacoba.
– Johana Hulta?
– Chyba tak się nazywa. – Zaczął się zaklinać piskliwym głosem: – Przysięgam, nie wiedziałem, że Kennedy tak mu dołoży. Mówił, że z nim pogada i trochę nastraszy. Nic poważnego.
– Ale wyszło inaczej – Gösta starał się mówić po ojcowsku, ale nie najlepiej mu szło.
– Właśnie, całkiem odjechał. Najpierw gadał, że z tego Jacoba to ekstragość, a Johan nakłamał i w coś go wkopał. Kennedy chciał, żeby Johan to wycofał, ale on nie chciał. Wtedy mu odpaliło i spuścił mu łomot.
Musiał przerwać i zaczerpnąć tchu. Do tej pory Göście wydawało się, że nadąża, ale teraz nie był już taki pewien. Że też te dzisiejsze dzieciaki nie potrafią mówić po ludzku!
– A ty co w tym czasie robiłeś? Plewiłeś ogródek? – spytał szyderczo Ernst. Gösta spojrzał na niego ostrzegawczo.
– Trzymałem go – odpowiedział cicho Lelle. – Trzymałem go za ręce, żeby nie mógł oddać. Skąd miałem wiedzieć, że Kennedy’emu tak odbije. – Wodził wzrokiem od Gösty do Ernsta. – Co teraz będzie? Nie będę mógł zostać w ośrodku, co? Pójdę do więzienia?