Właściwie był całkiem zadowolony. Lekarze dali mu najwyżej pół roku życia. Przynajmniej może je przeżyć w całkowitym spokoju. Tęsknił za Maritą i dziećmi, ale odwiedzali go co tydzień, a cały pozostały czas spędzał na modlitwie. Już wybaczył Bogu, że go w decydującej chwili opuścił. Przecież nawet Jezus na krzyżu pytał Boga, czemu go opuścił. Skoro Jezus wybaczył, Jacob również może to uczynić.
Przeważnie przesiadywał w szpitalnym ogrodzie. Wiedział, że inni więźniowie go unikają. Wszyscy byli przestępcami, większość skazano za morderstwa, ale z jakiegoś powodu uznali, że jest groźny. Nic nie rozumieli. Zabicie dziewczyn nie sprawiło mu przyjemności. Nie zrobił tego dla siebie, lecz dlatego że to był jego obowiązek. Ephraim wyjaśnił mu, że podobnie jak Johannes jest wyjątkowy, że jest wybrańcem. Miał obowiązek zrobić użytek z tego dziedzictwa, nie poddawać się chorobie, która próbowała pozbawić go życia.
Nie zamierzał się poddać. Nie wolno mu. W ostatnim czasie doszedł do wniosku, że wybrali z Johannesem niewłaściwą drogę. Usiłowali znaleźć sposób, by odzyskać dar, ale może nie o to chodziło. Należało szukać go w sobie. Modlitwa i cisza pomagały mu się skupić. Stopniowo coraz łatwiej mu było medytować. Coraz bardziej się zbliżał do boskiego celu. Rozpierała go energia, oczekiwanie wypełniało całe ciało. Wkrótce zbierze owoce swej nowej wiedzy. W takich chwilach jeszcze bardziej żałował niepotrzebnych śmierci, ale przecież toczy się wojna między dobrem a złem, a dziewczyny były jej koniecznymi ofiarami.
Siedział na parkowej ławce, grzejąc się w popołudniowym słońcu. Dzisiejsza modlitwa była szczególnie silnym przeżyciem. Jaśniał jak słońce. Spojrzał na swoją dłoń i ujrzał bijący od niej blask.
Na sąsiedniej ławce leżał martwy gołąb. Sztywny, brudny, na oczach miał bielmo śmierci. Przyroda zaczęła obracać go w proch. Wpatrywał się w ptaka w napięciu. Oto znak.
Wstał i przykucnął obok gołębia. Przyglądał mu się z czułością. Odczuwał żar w dłoni, jakby płonęła. Z drżeniem wycelował palcem wskazującym prawej ręki w ptaka i dotknął nastroszonych piór. Nic. Poczuł ogromne rozczarowanie, ale trwał tam, dokąd zaprowadziły go modlitwy. Po chwili ciało gołębia drgnęło, poruszył sztywnymi łapkami. Potem wszystko działo się bardzo szybko: skrzydła zalśniły, bielmo zsunęło się z oczu, gołąb stanął na łapkach, machnął skrzydłami i wzbił się w niebo. Jacob uśmiechnął się z satysfakcją.
W jednym z okien wychodzących na ogród stali, obserwując Jacoba, doktor Stig Holbrand oraz Fredrik Nydin, stażysta na obowiązkowej praktyce na oddziale psychiatrycznym.
– To Jacob Hult. Szczególny przypadek. Torturował dwie dziewczyny i próbował je potem uzdrawiać. Obie zmarły na skutek obrażeń. Został skazany za morderstwo. Badanie psychiatryczne wykazało, że jest chory. W dodatku ma guza mózgu, nieoperacyjnego.
– Ile mu zostało? – zapytał stażysta. Dostrzegał tragizm sytuacji, a jednocześnie zaciekawił go ten przypadek.
– Około sześciu miesięcy. Twierdzi, że sam się uzdrowi, i większość czasu spędza na medytacji. Daliśmy mu spokój, w końcu nikogo nie krzywdzi.
– Co on teraz robi?
– Chwilami dziwnie się zachowuje. – Doktor Holbrand zmrużył i osłonił ręką oczy. – Zdaje się, że wyrzuca w górę gołębia. Dobrze, że nieżywego – dodał sucho.
Przeszli do następnego pacjenta.