Nic oprócz brązowo-czarnej przyschniętej mazi po jednej stronie młota. To niesamowite, jak niektóre rzeczy potrafią przetrwać. Przetrwać i przylgnąć.
Z powrotem zagarnąłem ziemię, całość przykryłem mchem. Włożyłem kilof do czarnego plastikowego worka. Położyłem go w samochodzie na podłodze, pod siedzenie pasażera, i odjechałem.
Dwie godziny później patrzyłem, jak worek tonie w czarnym i mulistym bajorze leśnym niedaleko Skara.
Słońce zaczęło zachodzić, komary bzyczały wokół mojej głowy, mimo to stałem jeszcze przez dłuższą chwilę, próbując zobaczyć otwór, który kilof przebił w tafli wody.
Gdy nie mogłem już nic dostrzec, wzruszyłem ramionami i ruszyłem w drogę powrotną do Göteborga.
Parę dni później leżeliśmy nago po tym, jak się kochaliśmy, Ewa i ja. Okno było szeroko otwarte. Była to jedna z tych letnich nocy, które w Szwecji zdarzają się trzy, cztery razy do roku, z ogrodu sąsiadów słychać było muzykę.
– Ta książka, którą piszesz… – powiedziała Ewa, gładząc mnie delikatnie po brzuchu. – Jak ci właściwie idzie?
– A, jakoś – odpowiedziałem. – Do przodu.
Leżała przez chwilę, nic nie mówiąc.
– Zawsze mnie nurtowała jedna sprawa.
– Tak? – powiedziałem. – Jaka?
– Właściwie to który z was zabił Berrę? Ty czy Edmund? To musiał być przecież któryś z was.
Obróciłem się na bok i przywarłem twarzą do jej piersi.
– Masz rację – odparłem. – To musiał być jeden z nas.
Potem powiedziałem kto.
– Co? – powiedziała Ewa. – Nie słyszę, co mówisz. Nie mów tak prosto w moje ciało.
Głęboko wciągnąłem nozdrzami jej zapach i w tej samej chwili w mojej głowie pojawił się obłok.
To niesamowite, jak niektóre obłoki potrafią przetrwać.
Håkan Nesser