Выбрать главу

Jakub Ćwiek

Kłamca

2005

iMN

Aniołom, tym prawdziwym,

najbliższym… codziennym

PROLOG

ANIOŁ STRÓŻ

Chicago

Przypadkowe wersy na otwartej na chybił trafił stronie Pisma. Tak zwykł przemawiać Bóg.

Ale Boga już nie ma - skarcił się w myślach - a ja i tak nie mam wyboru.

Raz jeszcze pochylił głowę nad Księgą i przeczytał wylosowane słowa z Ewangelii:

- Wy macie diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on

zabójcą i w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie

mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa.

Podniósł wzrok i dostrzegł w lusterku zdumione spojrzenie kierowcy.

- Proszę zatrzymać przy tamtej knajpce - polecił.

- Przy “Afrodycie”? - Taksiarz uśmiechnął się obleśnie. - Tam Biblia na niewiele się

przyda.

- Mam umówione spotkanie. - Pasażer usiłował powiedzieć to naturalnie, jednak drwiące

spojrzenie kierowcy sprawiło, że zaczerwienił się niczym mały chłopiec.

Umówione spotkanie z Kłamcą - dodał w myślach.

* * *

Taksówka zatrzymała się. Szczupły siwy czterdziestolatek o budzącej sympatię,

pucułowatej twarzy, podał kierowcy dziesięciodolarowy banknot. Po chwili wahania dołożył

jeszcze jeden i burknął ciche do widzenia. Wysiadł pospiesznie, czując na sobie pełne drwiny

spojrzenie taksówkarza.

Wyciągnął paczkę papierosów i przetrząsnął kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki.

Zaciekawione miny mijających go przechodniów uzmysłowiły mu, że za bardzo rzuca się w

oczy. Schował więc papierosy i przetarł rękawem spocone czoło. Rozejrzał się dokładnie, po

czym ruszył w stronę wejścia.

Nigdy wcześniej nie był w takim lokalu. Tuż za drzwiami siedziało na stołkach dwóch

barczystych ochroniarzy, którzy nakazali mu zostawić płaszcz w szatni. Nie oponował, choć

twarz szatniarza poznaczona śladami rozlicznych wstydliwych chorób raczej nie wzbudzała

zaufania. Siląc się na naturalny uśmiech, wziął numerek i wszedł na główną salę.

W szerokim na całą ścianę lustrze nad barem dostrzegł swoje odbicie i stwierdził, że z całą

pewnością nie pasuje do tego migającego niezliczoną liczbą neonów wnętrza. Poczynając od

wystroju, a kończąc na kołyszących się na parkiecie parach, wszystko było jakieś…

wyzywające. Śliczna, skąpo ubrana dziewczyna mrugnęła do niego, przechodząc obok.

Obejrzał się za nią i zderzył z przechodzącym kelnerem. Przeprosił grzecznie, ale tamten zbył

go pogardliwym prychnięciem.

Mężczyzna uciekł więc z przejścia i oparty o ścianę próbował wypatrzyć tego, z którym

miał się spotkać. Nie dostał żadnych wskazówek w stylu goździka w klapie czy Biblii w lewej

kieszeni marynarki. Szukał kogoś niezwykłego. Po chwili uśmiechnął się i ruszył w najbardziej

zaciemniony róg sali.

- Przepraszam - zapytał niepewnie, podchodząc do stolika. - Czy mam przyjemność z

panem Lionelem Smithem?

Ten odłożył gazetę i uniósł głowę.

- Tak się nazywam - potwierdził. - Ale nie masz przyjemności. Spóźniłeś się.

- Przepraszam, ale…

Smith przyłożył palec do ust i wskazał miejsce naprzeciwko siebie. Mężczyzna usiadł.

Przez chwilę przyglądał się towarzyszowi. Nie tak go sobie wyobrażał. Oczekiwał… Sam nie

wiedział kogo, ale na pewno nie długowłosego blondyna, który wyglądał na ledwie dwadzieścia

pięć lat, a i to tylko z powodu dodającej powagi starannie przystrzyżonej brody. Ubrany w

dobrze skrojony czarny garnitur sprawiał wrażenie świetnie zapowiadającego się prawnika lub

maklera.

- No? - ponaglił go młody elegant.

Mężczyzna odchrząknął.

- Nazywam się Kwiryniusz - powiedział. - I jestem aniołem stróżem.

Twarz Smitha rozciągnęła się w uśmiechu.

- Wspaniale. A ja jestem schrystianizowanym nordyckim bogiem. - Sięgnął do stojącego na

stoliku kubeczka z wykałaczkami. - Skoro mamy za sobą te śmieszne oczywistości, może

przeszlibyśmy do rzeczy. Połowę twojego czasu pochłonęło spóźnienie.

Anioł nerwowo poskubał się po czubku nosa. Jeszcze mógł zrezygnować.

- Przychodzę - wydukał po chwili - bo potrzebuję pańskiej pomocy, panie Smith.

- Wystarczy Loki. - Wykałaczka powędrowała do ust i znalazła przytułek w prawym

kąciku. - I nie mów mi rzeczy, o których już wiem. Nikt z waszej uskrzydlonej gromadki nie

zadaje się ze mną, jeśli nie musi… Możesz odpuścić sobie również historię o dwóch twoich

poprzednich podopiecznych. Znam relacje z ich wypadków w najdrobniejszych szczegółach.

- Nie moja wina - żachnął się Kwiryniusz - że przydzielali mi samych ateistów. Bez wiary i

modlitwy mam związane ręce.

Loki wzruszył ramionami.

- Nie interesują mnie techniczno-teologiczne niuanse. Tak samo jak nie wnikam, gdzie teraz

kryje się twój aktualny klient. Nie moja sprawa. Krótko, czego chcesz i jak płacisz?

- Potrzebuję, byś nawrócił moją obecną podopieczną - odparł anioł. - A płacę tym.

Rozejrzał się niepewnie i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Podał Lokiemu

niewielką, cienką kopertę. Ten zajrzał do środka i wyciągnął białe pióro. Przez chwilę gładził

je, sprawdzając autentyczność, po czym włożył z powrotem.

- Mało - zakomunikował.

Kwiryniusz zrobił zdziwioną minę.

- Jak to mało? To przecież anielskie pióro!

- Tak - odparł spokojnie Loki. - Anielskie jak cholera, ale tylko jedno. Z tego co wiem,

jesteś po drugim ostrzeżeniu i przy następnej porażce czekają cię chóry. A porażka to niemal

pewniak, jeśli ci nie pomogę, prawda? Dwa pióra albo zacznij już stroić harfę.

Anioł opuścił głowę zrezygnowany.

- Zgoda - bąknął w końcu.

Loki uśmiechnął się. Wstał.

- W takim razie jutro idę się rozejrzeć. Będę w kontakcie.

* * *

Susan pchnęła drzwi i pewnym krokiem weszła do redakcji. Jej mina nie wróżyła nic

dobrego. Minęła kilka boksów, po czym zatrzymała się przy zdecydowanie najbrudniejszym.

Na ściance wisiała tabliczka JACK RAYAN - AKTUALNOŚCI. Zastukała we framugę.

- Jack?

Mężczyzna przy lepiącym się od brudu biurku oderwał wzrok od monitora. Zmierzył

dziewczynę wzrokiem.

- Witaj Susan - powiedział, nie kryjąc rozbawienia. - Ślicznie wyglądasz. Nie wiedziałem,

że masz przebity pępek.

- Pieprz się - warknęła, zasłaniając odkryty brzuch torebką. Sięgnęła do niej i wydobyła

zrolowaną gazetę. - Dlaczego nic o tym nie wiem?

Rzuciła rulon na biurko. Jack nawet bez rozwijania rozpoznał najnowszy numer ich pisma.

MICHAEL LEVINSON NA WOLNOŚCI! - krzyczały litery na pół tabloidu.

- Jak to nie wiesz? - zapytał z niewinnym uśmiechem. - Przecież piszą o tym w gazecie.

Dziewczyną aż zatrzęsło.

- Nie rozumiesz, idioto? - wrzasnęła. - To przecież ja go wsadziłam. Ja i mój artykuł!

Stojący niedaleko czarnoskóry sprzątacz w pomarańczowym uniformie zbliżył się do nich,

nie przestając szurać mopem po podłodze. Nikt nie zwrócił na niego uwagi.

Jack wstał i wyciągnął przed siebie ręce, próbując uspokoić dziennikarkę.

- Nie powiedzieliśmy ci, bo wczoraj nie mogliśmy się do ciebie dodzwonić, a sprawa

wyszła niespodziewanie - wyjaśnił. - Wypuścili go ze względu na zły stan zdrowia. Ale jest pod