Edward ze smutkiem pokręcił głową.
- Był podobno taki pomysł, żeby każdy z nas miał partnerkę - wyjaśnił. - Miało to dodawać
powagi całości imprezy. Ale siłą rzeczy koncepcja upadła, gdy ktoś w końcu przypomniał
sobie, że większość owych dziewczyn musiałaby miast damami do towarzystwa zostać
niańkami. Więc bawić się będziemy w swoim gronie. No i w gronie ochroniarzy. Widziałeś, ilu
ich tu jest?
- Nie dało się nie zauważyć - przyznał Vincent.
- Portier nazywa ich pingwinami, ale moim zdaniem to kretyńska nazwa, bo cała ta banda
pochodzi z Egiptu. Podobno są najlepsi.
Monakijczyk skrzywił usta w złośliwym uśmiechu.
- Albo najtańsi. I ciekaw jestem, z kim Hiszpan będzie tańczył.
Kolejny raz roześmiali się niemal równocześnie. W cień odeszły wszelkie animozje i
rozmowa trwała jeszcze przez dwie godziny. Aż do momentu, gdy ktoś z obsługi przypomniał
im uprzejmie, że wkrótce rozpocznie się bankiet.
* * *
Sala bankietowa wyglądała należycie. Ściany, wyłożone białym marmurem, specjalnie na
tę okazję obwieszono ogromnymi, jedwabnymi flagami z herbem każdego z gości, a otoczony
kolumnadą podest dla orkiestry ozdobiono laurem i złotymi nićmi. Pod sufitem skrzyły się
kryształowe żyrandole, a na ułożonej na podłodze mozaice czarno-srebrny torreador
tryumfował nad czerwono-złotym bykiem. Ustawione w podkowę stoły uginały się pod
półmiskami owoców i drobnych przekąsek. W kilku miejscach ustawiono też rzeźbione w
lodzie syreny, które mimo gorąca ani myślały topnieć.
Wzdłuż ścian stali ochroniarze. Prawie setka.
Największy zachwyt wzbudziły jednak wwiezione z chwilą rozpoczęcia zabawy posągi ze
stiuku. Przedstawiały każdego z książąt w pozach charakterystycznych dla greckich bogów.
Dzięki temu nawet wizerunki niemowlaków wyglądały dostojnie i groźnie.
Oczywiście sami najmłodsi, uspokajani właśnie przez niańki, nie potrafili docenić
artystycznego kunsztu, ale starsi nie mogli się powstrzymać, by nie dotknąć swych
nieruchomych sobowtórów. I nazachwycać się wspaniale oddanymi liniami mięśni i dyskretnie
pozbawionymi pryszczy twarzami.
Właściciel hotelu, dystyngowany Egipcjanin w średnim wieku, powitał wszystkich i życzył
im miłej zabawy, zapewniając przy okazji, że tak on, jak i cała obsługa, są do całkowitej
dyspozycji książąt. Potem wyszedł, a do sali wkroczyła trzydziestoosobowa orkiestra. Ustawili
się i niemal z miejsca zaczęli grać “Yesterday”.
Edward zbliżył się do Vincenta i szturchnął go dyskretnie.
- Zauważyłeś coś dziwnego? - zapytał.
Monakijczyk wzruszył ramionami.
- Oprócz Beatlesów na trąbki i skrzypce?
- Nie ma okien - wyjaśnił angielski książę. - W całej sali nie ma ani jednego okna. Sala
bankietowa bez okien?
- Pewnie zasłonili.
- Czym? - Edward nie był przekonany. - Tymi flagami? Może na długość by wystarczyły,
ale na szerokość… Są za wąskie.
W drzwiach pojawili się ostatni spóźnialscy. Jedyna prócz opiekunek dziewczyna, która
umiała już sama chodzić - dwunastoletnia księżniczka Liechtensteinu, i przyszły król Portugalii,
rok od niej młodszy Xavier. Według plotek, w zeszłym roku zaręczyli się w tajemnicy przed
rodzicami, a teraz wyglądali już jak chodząca parodia starego małżeństwa. Zaszczycili ukłonem
wszystkich zebranych i chwytając się za ręce, wkroczyli dumnie do sali.
W ślad za nimi wszedł właściciel hotelu. Uśmiechał się szeroko. Stanął przy orkiestrze i z
ukrytego za kolumną statywu wyjął bezprzewodowy mikrofon. Przyciskając go do piersi,
czekał ostatniego taktu.
- Dziękujemy bardzo naszej wspaniałej orkiestrze - powiedział, gdy przebrzmiały oklaski. -
To był naprawdę cudowny kawałek. Zanim jednak, szanowna publiczności, usłyszymy kolejny
szlagier w arcyciekawej aranżacji, obsługa hotelu przygotowała dla was małe przedstawienie.
Kilku agentów ochrony wystąpiło z szeregów i wyciągnęło na środek sali posągi książąt i
księżniczek. Ustawili je w dwóch szeregach frontem do zebranych. Vincent zauważył, że
stojąca za figurami orkiestra pospiesznie zabiera instrumenty i staje przy ścianach.
Właściciel hotelu cofnął się do drzwi i z niegasnącym uśmiechem dokonał prezentacji.
- Szanowni goście, oto przed wami grupa teatralna “Sfinks” w przedstawieniu pod tytułem
“Najczarniejszy scenariusz”. Proszę o uwagę.
Ochroniarze zasłonili stiukowych książąt i księżniczki. Nawet Edward, choć całkiem
wysoki, niewiele widział. Tylko że lufy krótkich karabinów powędrowały w górę.
- Ognia! - wrzasnął właściciel i salę wypełnił huk. Wszyscy goście odruchowo przykucnęli,
łapiąc się za uszy.
Gdy strzały ucichły, z posągów pozostały jedynie sterty różnokształtnych kamieni.
Ochroniarze opuścili broń i odwrócili się przodem do przerażonej publiczności. Właściciel
zaklaskał.
- Czyż to nie było wspaniałe? - zapytał pierwszych podnoszących się. - Cóż za wyczucie
chwili, szanowni państwo, cóż za wirtuozeria w operowaniu dźwiękiem. No i ten efekt
końcowy.
Wskazał ręką na pozostałości rzeźb i pokręcił głową z uznaniem.
- Cóż o tym sądzicie? - powiódł wzrokiem po dziecięcych twarzach. Jego spojrzenie
zatrzymało się na Edwardzie. - Cóż o tym myśli mój ulubiony książę?
Anglik hardo uniósł głowę.
- Myślę, że to polityczna prowokacja - wycedził przez zęby. - I nie zamierzam odpowiadać
na nią w ża…
Właściciel aż pisnął z radości.
- Jakże się cieszę - powiedział głośno, odkładając mikrofon. - Następca brytyjskiego tronu
też postanowił wziąć udział w naszej improwizacji.
Błyskawicznym ruchem wydobył broń z zamocowanej pod pachą kabury i wycelował
prosto w głowę księcia.
- Na to też nie zamierzasz odpowiadać w żaden sposób? - wyszeptał.
Edward milczał. Stał dumnie wyprostowany, ogniskując spojrzenie nieco powyżej głowy
hotelarza. Ten wzruszył ramionami.
- No skoro tak… - westchnął. I strzelił.
Kula przeszła na wylot przez książęcą głowę i trafiła w stojącą za nim niańkę. Dziewczyna,
łapiąc się za rozoraną rękę, wrzasnęła ile sił w płucach i upadła na ziemię. Stojący najbliżej niej
ochroniarz brutalnie podniósł ją za zdrowe ramię. Spojrzał na właściciela hotelu z niemym
pytaniem w oczach.
- Zostaw, niech sobie żyje - polecił tamten, podchodząc do ciała księcia. Z całej siły kopnął
zwłoki. - To za te wszystkie lata okupowania Egiptu, królewski pomiocie. I za egipskie trupy na
dnie waszego kanału.
Na sali zapanowała absolutna cisza. Niańki najmłodszych zatykały swoim podopiecznym
usta tak gorliwie, że omal ich nie dusiły. Starsi również, choć wielu zbierało się na płacz, nie
wydawali z siebie żadnych dźwięków. Prócz głębokich oddechów, rzecz jasna. Każdy łapał
powietrze, tak jakby chciał zrobić sobie zapas na później.
Na polecenie właściciela, orkiestra wróciła na swoje miejsce i zaczęła grać “Wonderful
Life”.
* * *
Gdy około dwudziestej trzeciej Stevenson dotarł na miejsce, wszędzie roiło się już od
miejscowej policji. Na uboczu stało kilka wozów antyterrorystów, a polankę zajmowały dwa
helikoptery. Wszystko hiszpańskie.
Scotland Yard znowu pierwszy - pomyślał z uśmiechem Stevenson.
Zatrzymał samochód i przejrzał się w lusterku. Z dwudniowym zarostem, podkrążonymi