Выбрать главу

chyba wszyscy.

Vincent schylił głowę i próbował podnieść do ust widelec, ale ręka drżała mu tak, że nie

był w stanie trafić. Skoro chcą kogoś witać z takimi honorami, znaczy, że jest ważniejszy niż

inni. A to z kolei musi oznaczać, że i bardziej okrutny. W filmach zawsze tak jest.

Ukradkiem spojrzał na leżące na środku sali ciało Edwarda. Nawet nie raczyli go usunąć,

ściągnąć jakoś na bok albo co. Właściwie to co on im w ogóle zrobił? Zginął tylko dlatego, że

jego przodkowie podbili kiedyś Egipt? Z każdą chwilą strach coraz bardziej ustępował miejsca

wściekłości. Mocniej zacisnął rękę na widelcu i wyprostował się.

Zauważył, że właściciel hotelu ruszył właśnie kolejny raz wzdłuż stołów, przyglądając się

wszystkim po kolei. Pewnie, by lepiej zdać raport swojemu szefowi - przemknęło

Monakijczykowi przez głowę, choć powód nie miał znaczenia. Tak właśnie działa Opatrzność,

stwarza okazje.

A jeśli udałoby się go trafić w szyję, tak jak to zrobił Steven Seagal w jednym ze swych

filmów, to może wybuchnie zamieszanie i zdołają uciec albo… Ważne tylko, by spróbować,

zanim przyjdzie ten tajemniczy ktoś. Wtedy będzie już za późno.

Cicho zaszurał krzesłem, odsuwając się lekko i sprężając do skoku. Tylko pięć kroków,

cztery… W nerwach uniósł się lekko na krześle. Trzy, dwa… Bezwiednie uniósł rękę z

widelcem. I w tym samym niemal momencie poczuł potworny ból. Coś uderzyło go w tył

głowy. Osunął się, wpadając twarzą w miskę krewetek. Usłyszał jeszcze pełen podniecenia

krzyk stojącego przy drzwiach strażnika. Potem zapadł w ciemność.

* * *

Jak zwykle archanioł Michał przybył ostatni. Na dodatek w naprawdę parszywym humorze.

- Co się znowu stało, do cholery? - zapytał, lądując na najwyższej gałęzi rozłożystego dębu.

Czekali tam już na niego Gabriel i Rafael. - I co tu robią te wszystkie anioły?

Ręką wskazał na korony pozostałych drzew pełne smętnych, ubranych na biało

skrzydlatych. Tylko kilku z nich, siedzących bezpośrednio nad zamaskowanymi snajperami,

wyglądało na pracujących. Reszta z mniej lub bardziej żałosnymi minami gapiła się w niebo lub

na archaniołów.

Gabriel rozłożył ręce.

- To tylko stróże uwięzionych w tym budynku zakładników - wyjaśnił. - Podczas ataku

czuwali nad ojcami, bo jak pamiętasz, wspólnie uznaliśmy, że tam ryzyko jest większe.

- Ale dlaczego są tu, a nie w środku? - Michał podrapał się pod lewym okiem. Tatuaż w

kształcie płomienia sparzył mu opuszki palców. - Przecież tam może się coś…

- Już się wydarzyło - wszedł mu w zdanie Gabriel. - Nie żyje jeden z zakładników. Jego

dusza jednak nie wyleciała na zewnątrz, co jest niepokojące. A cały problem z tymi stróżami

polega na tym, że choćby nie wiem jak chcieli, nie są w stanie tam wlecieć.

- A to niby dlaczego? Piórka pętakom zamokły?!

Boży posłaniec uspokajająco położył rękę na jego ramieniu.

- Jak się dobrze zastanowisz - powiedział ze smutnym uśmiechem - odpowiedź sama

przyjdzie. Pomyśl, mamy tu Egipcjan, sporą grupę pierworodnych i dom, do którego nie mogą

wejść aniołowie. Co to daje?

Michał wiedział. Tatuaż na jego twarzy zapłonął jeszcze mocniej, a zaciśnięte w pięści

dłonie pobielały. Tylko jedna rzecz na ziemi może powstrzymać anioła - zakaz z ust Pana. A On

raz tylko, niepewny zachowań wodza zastępów, posłużył się swą mocą w tym celu. I co

najgorsze, nigdy nie anulując tego polecenia, zostawił wrogom furtkę.

- Krew baranka?

Gabriel potwierdził.

- Na wszystkich drzwiach na zewnątrz, bracie. Na wszyściuteńkich.

Michał zaklął i wzleciał w powietrze. Przez chwilę miotał się, latając to w jedną, to w

drugą stronę, potem zawisł w miejscu i wziął kilka głębokich oddechów.

Gdy wrócił do towarzyszy, wzrok skierował od razu w stronę milczącego Rafaela.

- A ty co? - zapytał, cedząc słowa. - Masz może jakiś pomysł, czy zamierzasz tak milczeć

do usranej Apokalipsy?

Rafael przesłał tajemniczy uśmiech Gabrielowi, a ten po chwili odpowiedział mu tym

samym. Zrozumiawszy wszystko, zwrócił się do Michała:

- Kazał mi przekazać, że nie tylko do Apokalipsy. Ale i o wiele dłużej, o czym dobrze

powinieneś wiedzieć. Przypomniał mi również, że nie poinformowałem cię, iż podjęliśmy

pewne kroki. A właściwie jeden. Wezwaliśmy Kłamcę. Jest już w mieście. Od rana.

Wódz zastępów pokręcił głową.

- Nie wiem, czy nie jest jeszcze za wcześnie, by go ładować w problem na taką skalę -

powiedział. - To nie to samo, co strzelanie do kandydatów na samobójców.

Gabriel kolejny raz spojrzał na Rafaela. Patron lekarzy i dróg przytaknął, po czym rozłożył

ręce.

- O co mu chodzi? - nie zrozumiał Michał.

- Mówi, że werbowanie Kłamcy to był twój pomysł i żebyś teraz nie marudził. I ja się z

nim zgadzam całkowicie. Powiem nawet więcej, nie tylko powinniśmy dać mu szansę, ale

nawet musimy. Nie mamy innego wyjścia.

* * *

Przebudzenie Vincenta nie należało do najprzyjemniejszych. Najpierw poczuł ból

zaczajony w wielkim guzie z tyłu głowy. Zaraz potem, z chwilą gdy chłopiec postanowił

otworzyć oczy, pojawiło się przerażenie. Nic nie widział.

W jednej chwili przypomniał mu się oglądany kiedyś program ostrzegający przed urazami

mózgu. Wspominano tam między innymi o ślepocie jako dość częstym skutku ubocznym. Coś

tam na coś uciska, coś się blokuje. Nie pamiętał tych wszystkich szczegółów, ale jednego był

pewien - oberwał w tył głowy i oślepł. Miał tylko nadzieję, że nie na zawsze.

Spróbował się poruszyć i dopiero więzy na rękach i nogach podpowiedziały mu inne

rozwiązanie wzrokowego problemu. Skrępowali go, a oczy zasłonili opaską. Chciał odetchnąć z

ulgą i wtedy zorientował się, że został również zakneblowany.

Tymczasem na sali był już ów tajemniczy, tak wyczekiwany gość. Dało się to usłyszeć w

tonie głosu właściciela hotelu. Nie był już tak dumny i pewny siebie jak na początku balu.

- Ja myślałem - mówił wręcz płaczliwie - że skoro symbol, to jeden w tę czy w tę…

Naprawdę nie wiedziałem, panie. A to był Anglik, jeden z tych podłych oprawców, których

przodkowie gnębili nasz lud, i właśnie dlatego pomyślałem, że…

Vincent, opanowawszy lęk, z dziką satysfakcją wsłuchiwał się w tłumaczenie Egipcjanina.

Teraz się doigrasz, skurwielu - myślał - i dobrze ci tak. Nie trzeba było strzelać do Edwarda.

Płaczliwy głos właściciela zmienił się nagle w krzyk bólu. Chłopiec usłyszał głośne

warknięcie, po czym coś chrupnęło i nastała cisza. Gdy przebrzmiała, jakiś ciężar,

najprawdopodobniej ciało właściciela, runął z hałasem na ziemię, a jego zabójca kilka razy

mlasnął i wycharczał parę zdań. Uczynił to z niewyobrażalnym wysiłkiem, zupełnie jak… pies -

stworzenie mądre, ale o gardle nieprzystosowanym do mówienia, tylko do warczenia i

szczekania. Z całej wypowiedzi Vincent zrozumiał tylko dwa niedające się połączyć ze sobą

słowa: radio i jabłka.

* * *

Michała denerwował już sam wygląd Lokiego. Kłamca, choć był w Hiszpanii od niecałych

dwunastu godzin, zdążył się już dostosować do nowych warunków. Przede wszystkim miał

doskonale brązową skórę, co w połączeniu z niemal białymi włosami i brodą dawało niezwykle