Archanioł uśmiechnął się i odgarnął włosy z czoła.
- Oj, Loki, Loki - westchnął. - I co ja mam z tobą zrobić?
Kłamca uśmiechnął się szelmowsko.
W budynku, kilka pięter wyżej, pewna kobieta ocknęła się i po raz pierwszy od wielu lat jej
usta zaczęły szeptać modlitwę.
JAK BYŁO NA POCZĄTKU…
MŁOT, WĄŻ I SKAŁA
Gdzieś
Poza czasem
Wyłoniła się z mgły. Jej koń z majestatem godnym królewskiego rumaka przestąpił szarą
granicę światów i wkroczył na szeroką drogę. Rosnący po obu stronach traktu gęsty las
przywitał przybyłą cichym westchnieniem i błyskiem kropel na liściach skąpanych w
księżycowej poświacie. Uśmiechnęła się. Nareszcie w domu…
Z białej chmury wyjechali kolejni jeźdźcy. Po czterech, ze zwieszonymi głowami, jakby
pogrążeni w płytkiej drzemce. W przeciwieństwie do swej dumnej, odzianej w świetlistą zbroję
i skrzydlaty hełm przewodniczki nie prezentowali się imponująco. Na ich powyginanych
zbrojach dawno już przekwitły rdzawe kwiaty wzrastające zwykle tam, gdzie pancerz okazuje
się zbyt słaby. Popękane puklerze pełne były zamocowanych w pośpiechu klamer, a miecze i
topory szczerb. Niektórzy z jeźdźców nie mieli twarzy, tylko mięsiste papki, z których
wyzierały opuchnięte, przekrwione oczy, bądź też niemal nagie czaszki ze strzępami skóry i
poszarpanymi mięśniami. Byli wśród nich i tacy, którym miecz lub topór odrąbał żuchwę, i
teraz pozbawione oparcia języki zwisały niczym u zmęczonych biegiem psów.
Wbrew wszystkiemu jednak wojownicy żyli. Jakimś cudem zrosły się rozłupane niegdyś
głowy, a jedyną pamiątką po śmiertelnych ciosach były wgłębienia ciągnące się od czoła po
kark. Na powrót wepchnęli w oczodoły wyłupione oczy i teraz spoglądały na świat z niemal
identyczną jak niegdyś ostrością, a zasklepione tętnice poderżniętych gardeł na nowo tłoczyły
krew. Bez cienia wątpliwości dano im drugą szansę.
Po dłuższej chwili, podczas której dało się słyszeć jedynie miarowy stukot kopyt na ubitym
trakcie, ostatnia z blisko dwudziestu czwórek wjechała na drogę. Ci wojownicy wyglądali na
bardziej wyczerpanych niż kompani, ale to dlatego tylko, że krew wokół ich jeszcze nie tak
dawno śmiertelnych ran wciąż mieniła się szkarłatem i nie przestała tworzyć swych wąskich,
zakrzepłych ścieżek. Ich oczy, wciąż pełne zdumienia, bezwiednie wpatrywały się w plecy
jadących przed nimi, jakby w nich szukając odpowiedzi na rodzące się pytania: w jaki sposób?
dlaczego ja? czy tak będzie wyglądać wieczność?
Zdążyli ujechać kilka kroków, gdy od drzew po obu stronach drogi oderwały się cztery
skrzydlate postaci odziane w barwy lasu. Jedna z tych istot uniosła do góry zaciśniętą pięść.
Lewą ręką wyciągnęła z przymocowanego do nogawki pokrowca długi nóż o czarnym,
matowym ostrzu. Poczekała, aż pozostałe zrobią to samo i chwyciwszy ostrze w zęby, wolną na
chwilę dłonią wykonała kilka gestów. Towarzysze potwierdzili skinieniami głowy. Cały czas
wzniesiona prawa pięść opadła gwałtownie.
Księżyc skrył się za chmurami. Nikt nie dostrzegł, jak sfrunęli kilka stóp nad ziemię i
łapiąc mocny powietrzny prąd, pognali za kolumną. Wyhamowali w ostatniej chwili, by nie
zdradzić się nienaturalnym powiewem, po czym wzlecieli ponownie dzięki delikatnemu drganiu
skrzydeł, tym razem jedynie na wysokość siodeł.
Pięść dowódcy ponownie powędrowała w górę i zaraz opadła. Nim ofiary zdążyły się
odwrócić, skrzydlaci siedzieli już na koniach tuż za jeźdźcami.
Doskonałe wyszkolenie latających wojowników dało o sobie znać. Skrzydła błyskawicznie
zawinęły się, otaczając wrogów i krępując im ruchy. Lewe dłonie powędrowały na ich usta,
tłumiąc rodzący się krzyk, a prawe, uzbrojone w noże, gładko rozpłatały gardła. Zanim krew
wskrzeszeńców zdążyła dotknąć ziemi, napastnicy, opanowawszy konie, skręcali już w las, by
moment później zniknąć w gęstwinach.
Chwilę potem od drzew oderwali się kolejni skrzydlaci.
* * *
Koń jadącej na czele Walkirii nie był zwykłym zwierzęciem. Rzadko który rumak jest w
stanie szybować pod niebem i mienić się przy tym niezwykłym blaskiem niczym spadająca
gwiazda. I pomimo że zdolność ta zamierała, gdy tak jak w tej chwili wkraczał na mityczne
ziemie, zawsze pozostawała w nim odrobina magii. Objawiała się przede wszystkim niezwykle
wyczulonymi zmysłami i ogromnym zapałem do walki.
Gdy pierwszy oddział skrzydlatych postaci runął z nieba, rumak Walkirii przystanął na
moment. Jego pani, zmęczona łowami, zlekceważyła jednak ostrzeżenie. Uderzyła piętami w
boki konia i wplótłszy palce w grzywę, wyszeptała zaklęcie. Wierzchowiec ruszył zgodnie z jej
wolą. Parę kroków dalej stanął jednak ponownie. Zastrzygł uszami i parsknął.
Tym razem wojowniczka zareagowała. Odwróciła się, by spojrzeć na swój oddział, sięgnęła
do pasa po róg i uniósłszy go do ust, zadęła krótko.
Wskrzeszeńcy unieśli głowy.
- Przekażcie tylnej straży, by byli ostrożni - zawołała Walkiria.
Kilka głów odwróciło się.
Przez chwilę słychać było szepty i pełne zdumienia okrzyki.
- Pani! - zabrzmiał pierwszy skierowany do niej. - Nie ma tyl…
Rzucony z głębi lasu nóż ze świstem przeszył powietrze i zagłębiając się w gardle, stłumił
resztę meldunku. Drzewa zaszumiały, jakby tysiące ptaków wzbiło się nagle do lotu, a księżyc
w jednej chwili zniknął zasłonięty chmarą unoszących się nad drogą istot. Spomiędzy konarów
wyleciały dziesiątki strzał.
Walkiria spięła konia i jednocześnie znów sięgnęła po róg. Gnała przed siebie, dmąc ile sił
w płucach, nawet nie zauważając grotów, które odbijały się od otaczającej ją niewidzialnej aury.
Jednak na wzywanie odsieczy było już za późno. Dźwięk rogu bogini mieszał się z
wrzaskami tracących swą drugą szansę wskrzeszeńców, z głośnym szumem dziesiątek par
skrzydeł i z hukiem, jaki wypełniał jej głowę.
Tuż przed nią pojawiła się nagle ściana ognia. Szkolony do podobnych sztuczek rumak
nawet nie zwolnił, przeskoczył przez płomienie i gnał dalej przed siebie, wciąż nabierając
prędkości.
Odgłosy walki cichły powoli, gdy Walkiria dotarła do zakrętu. Przed sobą widziała wielkie
jezioro, a że siedząc w siodle znajdowała się nad linią tataraków, mogła dostrzec płonące
daleko na przeciwnym brzegu lasy, spomiędzy których wyłaniała się oblegana teraz ze
wszystkich stron Walhalla.
To po to mnie wezwali - pomyślała, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. - To Ragnarok.
W tej samej niemal chwili koń zbyt ostro wszedł w zakręt. Szarpnęła go za grzywę, ale
było już za późno. Zachwiała się i z impetem runęła na ziemię. Na szczęście trafiła na
rozmiękczoną wodą skarpę, przez co upadek nie był szczególnie bolesny. Wojowniczka
potoczyła się do wody.
Przez chwilę leżała w bezruchu, nasłuchując, czy nie najeżdża pościg, po czym z wysiłkiem
podniosła się na kolana. Na ścieżce dostrzegła jakiś błyszczący przedmiot, w którym, gdy
odgarnęła z czoła włosy i przyjrzała się uważniej, rozpoznała swój hełm.
Nie poszła po niego, tak jak i nie wstała, by zobaczyć, jak radzą sobie jej wojownicy
(Pewnie już sobie nie radzą - pomyślała). Zamiast tego wydobyła sztylet, by poprzecinać paski