zbroi. Zdjęła z siebie wszystko i naga zagłębiła się w tataraki. Nie ufała już ścieżkom ani
drogom, a skrzydlaci przecież nie popłyną. Dotrze do Walhalli, tam umrze. Nigdzie indziej.
Obok niej drgnęła nagle mała łodyżka, a chwilę później w tym samym miejscu wynurzyła
się ociekająca wodą głowa. W zębach trzymała nóż.
* * *
Cherubin Nathaniel zeskoczył z konia i odpowiadając niedbałym gestem na saluty
wartowników, ruszył w głąb obozu. Szedł pewnym krokiem z niewielkim tobołkiem w garści,
mijając brudne, obszarpane namioty przepełnione rannymi. Leżeli cicho na połamanych
pryczach otuleni we własne skrzydła uwalane w błocie i krwi. Zażywali spokojnego snu po
ciężkiej, wyczerpującej walce.
Ci, którzy mieli więcej szczęścia, chronili swoje zabandażowane głowy czy ręce i oddawali
się ćwiczeniom, by następnym razem nie ulec wcześniej niż inni. Nathaniel podziwiał ich
zawziętość. Szczęk mieczy milkł tylko na chwilę potrzebną, by oddać hołd mijającemu ich
oficerowi, po czym znowu przybierał na sile wzbogacony świstem nierównych oddechów.
Rumor, jaki rozległ się przy wartowni, świadczył wyraźnie, że reszta oddziału Nathaniela
dotarła już do obozu. Cherubin uśmiechnął się. Nie ma to jak dobre wrażenie - pomyślał,
skręcając w prawo, w szeroką dróżkę między namiotem narad a jadalnią oficerów. Przed nim
wznosił się już namiot wodza.
Nathaniel stanął przed wejściem i przywoławszy strażnika, wyrecytował formułę wejścia
zawierającą dyskretnie zawoalowane hasło i status odbytej misji. Wartownik zniknął na chwilę
we wnętrzu namiotu, po czym pojawił się ponownie, wpuszczając oficera do środka. Cherubin
poprawił pancerz i wszedł.
Wnętrze namiotu było surowe jak wojna i tak jak ona pozbawione wygód. Na lewo stał
pusty stojak na zbroje, a tuż obok wojskowa prycza. Wyglądała jak robiona na miarę dla
olbrzyma. Obok niej na stołku ktoś pozostawił w nieładzie gliniane naczynia z resztkami
posiłku.
W centrum znajdował się stół otoczony tuzinem nieociosanych pieńków, a po lewej na
podwyższonej ławie rozłożona była wielka makieta pola bitwy. Nad nią właśnie pochylał się
wódz.
Stał tyłem do wejścia, a trzy pary jego gigantycznych skrzydeł poruszały się delikatnie
jakby muskane wiatrem. Pomiędzy nimi wisiał zamocowany wzdłuż kręgosłupa potężny miecz.
Oficer odchrząknął.
- Melduje się cherubin Nathaniel, archaniele - wyrecytował. - Z pierwszego…
Wódz wzniósł rękę, zmuszając go do zamilknięcia.
- Wiem, kim jesteś - odparł. Wziął z makiety niewielką figurkę i przestawił ją odrobinę
dalej. - Gdyby było inaczej, nie wszedłbyś tu.
Cherubin zdusił w sobie przekleństwo. Jego dobre samopoczucie odpłynęło w jednej
chwili, nadal miał jednak do zdania raport. Całkiem dobry raport. Godny pochwały. Może nie
wszystko jeszcze stracone…
- Archaniele Michale! Oto głowa Walkirii. - Z dumą rozwinął tobołek i pokazał jego
zawartość. - Pragnę zameldować, że misja została wykonana. Przy minimalnych stratach…
- Co?!
Wódz odwrócił się tak gwałtownie, że przewrócił skrzydłami makietę. Ława runęła z
hukiem, niewielkie figurki rozsypały się po klepisku, wbijając swe maleńkie mieczyki w
ziemię, a miniaturowa Walhalla pękła na dwoje.
Do środka wpadli dwaj wartownicy, ale widząc, że dowódca nie jest zagrożony, wycofali
się pospiesznie. Archanioł ruszył powoli w stronę cherubina, a jego pięści na przemian
zaciskały się i rozluźniały.
- Chcesz mi powiedzieć, że mamy straty?!
Nathaniel bezwiednie zrobił krok do tyłu.
- Doprawdy minimalne, panie, my… - Zamilkł, nie mogąc dodać już ani słowa.
Michał zatrzymał się krok od niego. Jego poznaczona bliznami twarz wyrażała teraz
niczym niehamowaną wściekłość. Wytatuowany wokół lewego oka płomień zaczął mienić się
czerwienią i żółcią, a zaciśnięte zęby ze świstem przepuszczały powietrze.
- Dostałeś dwie setki doborowych wojowników - wycedził - i cudowne miejsce na
zasadzkę. Przeciwnik nieomal żaden, A TY MI MÓWISZ O STRATACH?!
Nathaniel zrobił maleńki kroczek do tyłu i z przerażeniem odkrył, że oto właśnie dotarł do
ścianki namiotu. Wbił skrzydła w płótno.
- Oni mieli tę broń, panie - spróbował obrony raz jeszcze, prawie szeptem. - Tę, która…
Archanioł wziął głęboki oddech, po czym cofnął się o krok. Stał przez chwilę w milczeniu,
jakby coś rozważając.
- Zostaniesz odprowadzony pod strażą do swojego namiotu - powiedział wreszcie już
niemal spokojnym głosem. - Nie wolno ci go opuścić do czasu, gdy postanowię, co z tobą
zrobić. Zgłoś się do wartowników i powiedz im, co rozkazałem. A teraz zabierz sobie ten wraży
czerep i precz!
Pętak - myślał, patrząc na wychodzącego cherubina. - Otaczają mnie tchórze i pętaki. Ileż
to odpraw poświęcił, by zdyskredytować mit o owej zabójczej broni, ową plotkę, która
nieopatrznie wyrwała się z ust strażników olbrzyma Aegira i rozlazła po jego armii niczym
szarańcza po polach Egiptu. Przeklęci! Jednym zdaniem zrobili więcej, niż wszystkie Alfy,
Karły i Walkirie swymi mieczami czy toporami.
Przez chwilę przyglądał się leżącym na ziemi figurkom, po czym podniósł jedną z nich.
Był to dobrze zbudowany wojownik o kruczoczarnej brodzie i opasce na oku. Na jego zbroi
widniał emblemat wielkiego drzewa ze zwisającą z gałęzi szubienicą.
- Nie przejmuj się, Odynie - wyszeptał archanioł Michał, uśmiechając się krzywo. Płomień
na jego twarzy znów rozgorzał. - To nie opóźni naszego spotkania.
* * *
Niemal w tym samym momencie, gdy Michał przemówił do trzymanej w dłoni figurki,
siedzącego na tronie Odyna przeszył dreszcz.
Chwilę później zatrzęsło się wszystko.
Kufle z czaszek zagrzechotały na stołach, a z glinianych mis powypadały piszczelowe
łyżki. Ogołocone z broni stojaki runęły na rozciągnięte na podłodze zwierzęce skóry.
Stojący na środku sali bóg piorunów Thor położył na ziemi swój młot i stanąwszy w
rozkroku, rozłożył ręce. Nawet on nie bez trudu utrzymał równowagę.
Wstrząsy ustały równie szybko, jak się rozpoczęły. Znów słychać było tylko dobiegające
zza murów odgłosy bitwy, anielskie ryki tryumfu, gdy padały kolejne fortyfikacje, no i
oczywiście równomierne uderzenia tarana we wrota Walhalli.
Bóg piorunów ponownie sięgnął po młot, podrzucił go, złapał lewą ręką i zakręcił młynka
nad głową. Odyn skrzywił się z niesmakiem.
- Mogę wiedzieć, czemu ci tak wesoło, synu?
Thor wzruszył potężnymi ramionami.
- Trudno powiedzieć - odparł. - To chyba przez te wstrząsy. Przypomniały mi o starych
czasach. Przez to wszystko niemal zapomniałem, że on tam jeszcze siedzi.
Odyn spojrzał na wiszące pod sufitem jezioro, dar morskiego olbrzyma Aegira. Tego
samego, który wymyślił, że ze skrzydlatymi można się układać. Biedny głupiec!
- Za to ja cały czas pamiętam o Kłamcy - rzucił smutno władca Walhalli. - I czasem mam
ochotę zejść tam i zakończyć jego podły żywot.
Pan grzmotów spojrzał na niego z wyrzutem.
- Nie możesz! On przecież…
- …ma być przyczynkiem końca, wiem - ojciec wszedł mu w zdanie. - Tyle tylko, że oto
właśnie nadszedł koniec, nie widzisz?!
Zza drzwi od strony komnat wyłoniła się głowa karła. Thor machnął ręką.