- Nie przeszkadzaj nam teraz, Gloinie.
Pokurcz posłusznie zniknął za drzwiami. Bóg przełożył młot za głowę i oparł na
ramionach.
- Wiesz, że jest sposób, prawda? - zapytał. - Pamiętasz o sekretnych drzwiach w twej
komnacie i…
- Zamilcz! - niemal wrzasnął Odyn.
Bóg burzy westchnął.
- Więc o to chodzi - stwierdził. - Do niedawna myślałem, że masz plan, potem, że w
rozpaczy zapomniałeś. Ale ty pamiętasz. Tylko, ojcze… stchórzyłeś!
- Kazałem ci zamilknąć!
- Bo cóż mi zrobisz? - szydził dalej Thor. - Nie masz odwagi, by zrobić to, czego nikt z nas,
ani ja, ani ta pochowana po komnatach hołota, zrobić nie możemy. Nie masz odwagi, by
uratować Walhallę.
Odyn poderwał się i złapał stojącą obok tronu włócznię. Jego syn ani drgnął, tylko kilka
maleńkich niebieskich błyskawic prześliznęło mu się po zbroi, a spoczywający na ramionach
młot zamruczał cichutko. Zabrzmiało to jak odległy grzmot. Władca Asów usiadł i zakrył twarz.
- Nie wiesz, jak to jest - odezwał się cicho. - Gdy ostatni raz oddałem się Drzewu… To było
coś potwornego. Ale wtedy wiedziałem, że mam szansę na powrót. A teraz… Ja nie wrócę.
Trudno to pojąć komuś, nad kim do tej pory wisiał tylko odległy Ragnarok.
Thor podszedł do tronu. Przez chwilę patrzył na Odyna z góry, po czym przyklęknął.
Złożył młot pod stopy ojca i oddał mu pokłon.
- Wybacz mą zuchwałość - wyszeptał. - Oczywiście zrobisz jak uważasz. Tyle tylko, że
Drzewo to nasza jedyna szansa, a jeśli… jeśli…
Brama zatrzeszczała, posypały się pierwsze drzazgi.
Odyn powoli podniósł się z tronu i zdjął hełm. Pusty oczodół, do tej pory ukryty za
metalową przesłoną, nadał jego pooranej bliznami twarzy nowy, bardziej przerażający wyraz.
Wyraz kogoś, kto nie ma już nic do stracenia.
- Potrzebuję kilku chwil przygotowań. Musisz mi dać czas, Thorze - powiedział, podając
hełm synowi. Ten przyjął go i od razu założył, nie bacząc na ograniczającą widzenie przesłonę.
- Ile tylko zdołam - odparł bóg piorunów. Wstał i otrzepał kolana. Podniósł młot. - Cały
czas naszego świata. Cały mój czas.
* * *
Poły namiotu wodza uniosły się i do środka wkroczył kolejny oficer, ostatni spośród
wezwanych. Zasalutował archaniołowi i skinął siedzącym przy stole towarzyszom. Stojących
za wodzem dwóch mrocznych, sześcioskrzydłych postaci odzianych w czarne togi wolał nie
dostrzegać, zresztą zgodnie z przyjętym zwyczajem.
Udał też, że nie zauważa przewróconej makiety, choć jakieś wewnętrzne przekonanie
kazało mu dotąd myśleć, że skutki trzęsienia ziemi ominą ten namiot. W jego głowie powstała
nagle niepokojąca myśl, że skoro mylił się w tej kwestii…
- Usiądź tutaj, Mazariaszu - polecił archanioł, ustępując mu miejsca.
Oficer posłusznie usiadł przy stole, czując się wyróżniony tym zaszczytem, ale już po
chwili zaklął w duchu na chropowatość i wąskość wskazanego pieńka. Znał długość odpraw -
czekała go nieprzyjemna godzina.
Wódz złożył ręce na piersi, otulił się skrzydłami, po czym skrzywił usta w pozornie
złośliwym, a tak naprawdę starannie wyćwiczonym uśmiechu.
- Pewnie dotarła już do was, podłe plotkary, wieść o niekompetencji Nathaniela - rzucił z
przekąsem. - Wiem, że zwłaszcza Treazar lubuje się w podobnych historiach.
Wskazał głową na postawnego anioła o twarzy pucułowatego dziecka, który zawstydzony
wzruszył ramionami. Pozostali ryknęli śmiechem.
- Nie wiem jednak, czy dotarła do was wiadomość, że wasz szanowny przyjaciel próbował
tłumaczyć się ową rzekomo zabójczą dla nas bronią…
Pomruki śmiechu urwały się nagle. Archanioł westchnął.
- Niestety, tym razem pogłoski były prawdziwe. Przeszukaliśmy wszystkie zwłoki i
dotarliśmy do tego.
Pokazał im trzymany w dłoni wisiorek. Było to oprawione w złoto oko.
- Oto i oko Odyna - wyjaśnił. - Dzięki niemu mógł on dzielić się ze swymi poddanymi
własną mocą. Rzecz jasna, moc ta nie była tak wielka, by zaszkodzić mocniejszym aniołom jak
wy, ale wystarczająca, by siać ferment wśród naszych żołnierzy. Ale teraz zdobyliśmy oko
Odyna i…
- A co, jeśli wydłubie sobie i drugie? - wyrwał się Mazariasz. - Wydłubie, oprawi i ofiaruje
na przykład olbrzymom? Przecież i bez tego giganty są niezwykle groźnym przeciwnikiem. A
mając takie oko…
Jedna ze stojących za Michałem mrocznych postaci postąpiła krok do przodu i zdjęła
kaptur. Naraz wszyscy ujrzeli przepiękną twarz archanioła Gabriela - boskiego posłańca i anioła
śmierci. Poświata, jaka od niej biła, przy czarnym stroju milczącego dotąd wojownika,
przywodziła na myśl rozżarzony do białości metal świecący wśród węgli. Tylko archanioł
Michał wytrzymał ten widok doskonałego piękna i grozy. Uśmiechnął się z wyższością do
swych podkomendnych.
- Nie ma potrzeby, by martwić się drugim okiem Odyna - zapewnił swym melodyjnym
głosem Gabriel. - Ani żadną inną częścią jego ciała. By coś mogło stać się artefaktem, musi
najpierw być sławione w legendzie. Jak to oko na przykład. A na zbudowanie legendy wokół
drugiego oka nie mają już czasu.
Michał powiódł wzrokiem po zebranych. Nie wyglądali na przekonanych do końca, ale
wystarczająco, by spełniać rozkazy. A byli wszak o krok od zwycięstwa.
- To wszystko, co chciałem wam dziś powiedzieć. - Uśmiechnął się, widząc zdziwienie na
twarzach swych oficerów.
- Możecie odejść - zezwolił, rozkładając skrzydła.
Aniołowie posłusznie wstali z pieńków i opuścili namiot. Michał odczekał jeszcze chwilę,
po czym odwrócił się do Gabriela i drugiej mrocznej postaci.
- Znakomicie się spisaliście - pochwalił. - Przyznam, że nie wpadłbym na to.
Gabriel wzruszył ramionami.
- Cała zasługa należy się naszej informatorce - stwierdził. - To ona przekazuje nam takie
genialne pomysły, prawda Rafaelu?
Mroczna postać skinęła głową, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
- Rafael cały czas jest z nią w kontakcie - wyjaśnił Gabriel. - Zbudował drogę do jej
umysłu.
- Dokonał tego? - zdziwił się Michał.
- Tak, bracie - odpowiedział mu śmiech posłańca śmierci. - A wiesz, co ona robi w tej
chwili? Właśnie…
Do namiotu wpadł strażnik wraz ze skrwawionym żołnierzem.
- Ważne wieści z pola bitwy, panie - wyskrzeczał wojownik. - Brama Walhalli ustąpiła.
- Doskonale! - zawołał Michał, poprawiając miecz.
Żołnierz pokręcił głową.
- Nie do końca, panie. Bo tak naprawdę to nam nie robi żadnej różnicy.
* * *
Na ławie stał kielich. Stał tam pełen, od kiedy pierwsze spośród anielskich oddziałów
przysłoniły niebo swymi skrzydłami, i znajdujący się w nim miód nie smakował już tak jak w
chwili, gdy został nalany. Po jego powierzchni pływały drobinki kurzu i kilka małych
robaczków, musiał więc smakować podle. Mimo to Odyn wypił kielich do dna i nawet się nie
skrzywił. Widok leżących obok lin i tej przeklętej pętli, która już za chwilę zaciśnie się na jego
szyi, odbierając resztki oddechu, nadawał trunkowi dodatkowego posmaku. Zgniłej słodyczy
życia.
Sięgnął po nóż i rozciął rzemienie przy napierśniku. Zdjął go powoli, by położyć obok
sznurów. Podobnie uczynił z resztą zbroi.
Po chwili był już nagi. Rzucił przelotne spojrzenie ku zwierciadłu i widok wcale go nie