archanioła, z każdą jednak chwilą tracił siły, a uścisk wodza zastępów nie zelżał ani na moment.
Wręcz przeciwnie.
Gdy było już po wszystkim, Michał odrzucił ścierwo na bok. Płonący tatuaż na jego twarzy
przygasł.
- Na czym to stanęliśmy? - zapytał przykutego do skały mężczyznę.
Więzień oblizał nerwowo spieczone wargi. Z rany na jego czole pociekł zielonożółty śluz.
- Przedstawiłem ci się jako Loki, mąż Sygin, i obiecałem, że nigdy z tobą nie zadrę. Czy to
dobra odpowiedź?
Twarz archanioła wykrzywił uśmiech. Zamachnął się i uderzył mieczem w splecioną z żył
linę krępującą prawą rękę Lokiego. Podobnie uczynił z resztą więzów.
Uwolniony niepewnie poruszył najpierw dłonią, później ramieniem, stopą… Zaskoczony
sprawnością zastałych mięśni, szarpnął się, wybił, zrobił w powietrzu salto i po chwili stał już
pewnie na własnych nogach. Podbiegł do ściany jaskini, dotknął jej, przykucnął. Każdemu
ruchowi towarzyszyła ogromna, nietłumiona radość. Dopiero gdy przypadkowo przejechał ręką
po twarzy, skrzywił się z niesmakiem. Spojrzał na swego wybawcę.
- Nie wygląda to dobrze, co? - zapytał.
Michał wzruszył ramionami.
- Wyżyjesz.
Loki przykucnął z twarzą ukrytą w dłoniach. Wyglądał, jakby płakał. Trwało to dłuższą
chwilę i wódz zamierzał już podejść i klepnąć go w ramię, gdy nagle tamten wstał, odsłaniając
twarz. Na jego obliczu nie było śladu blizn ani nawet drobnych krost. Za to okryła je równo
przystrzyżona blond broda, zaś nos, do tej pory bulwiasty, zmienił się w prosty i wąski,
charakterystyczny dla ludów północy.
Na oczach archanioła odrastały przerzedzone włosy niedawnego więźnia, a osiągnąwszy
odpowiednią długość, same zaplotły się w warkocz. Ponadto na nagim dotąd ciele Loki miał już
skórzane spodnie i białą płócienną koszulę.
Rozłożył ręce niczym akrobata po udanym występie.
- A jak teraz? - zapytał.
Michał ponownie wzruszył ramionami.
- Jak dla mnie, nie widać różnicy. A teraz chodźmy, twoja żona pewnie już na nas czeka.
Brodaty blondyn posłusznie ruszył ku wyjściu.
- Właśnie się zastanawiałem - rzucił naraz lekkim tonem - dlaczego nie przyszła po mnie.
- Mówiła coś o jakichś więzach wzmocnionych klątwą i czymś, co jest potrzebne, by… Ej,
gdzie biegniesz?!
Ale Loki już go nie słyszał. Biegiem dopadł wrót i klnąc straszliwie, pognał schodami ku
górze.
* * *
- Jak to się stało, Gabrielu? - zapytał Michał, gdy tylko udało mu się dopchać do odzianego
w czerń towarzysza. Nie było to łatwe. Zaaferowany tłum aniołów na nic nie zwracał uwagi.
Nawet na swego wodza.
- Nie było mnie przy tym - odparł czarnowłosy posłaniec śmierci - ale według świadków,
podbiegła do młota Thora i chciała go podnieść. I wtedy nastąpiło wyładowanie. Rozniosło w
pył przeszło dwa tuziny naszych, a ona tylko upadła. Nawet nie jest martwa.
Michał odepchnął zasłaniającego mu widok anioła i przyjrzał się leżącej na ziemi Sygin.
Była nieprzytomna. Tuż przy niej kucnął Loki, trzymając w dłoniach jej dłoń. Nie płakał, ale
widać było, że cierpi.
Wódz zastępów pokręcił głową.
- Wydobrzeje? - ponownie zwrócił się do Gabriela.
- Kto wie, miała wiele szczęścia. Jest żywa i w jednym, nietlącym się kawałku. Może ktoś
nad nią czuwa.
Z wnętrza Walhalli oddział aniołów wyprowadził grupę mieszkańców zamku. Na ich czele
szły dwa stwory w zbrojach pałacowych strażników. Pomimo iż jeden z nich był olbrzymem, a
drugi karłem, łączyło je zadziwiające podobieństwo. Zupełnie jakby takie same głowy
zamocowano na skrajnie różnych ciałach.
Dostrzegłszy w tłumie wodza, prowadzący więźniów zatrzymali się.
- Co z nimi, panie? - zapytał jeden z nich.
Michał raz jeszcze spojrzał na Lokiego i Sygin.
- Zadbaj o nią, Gabrielu - szepnął. - O niego również. Zasłużyła, byśmy dotrzymali
obietnicy.
Z całej siły wybił się w górę i tuż ponad anielskimi głowami rozłożył skrzydła. Zatrzepotał
nimi, łapiąc równowagę.
- Zabijcie wszystkich - rozkazał. - A zamek spalcie do fundamentów. Jego czas minął.
Po młocie Thora przebiegła niewielka błyskawica. Z obucha ześliznęła się na trzonek i
dotknąwszy ziemi, zniknęła w pyle.
* * *
Armia była gotowa do wymarszu. Gdzieniegdzie stały jeszcze, co prawda, rozbite namioty,
ale większość aniołów niecierpliwie wyczekiwała już tylko rozkazu opuszczenia obozu.
Gabriel i Michał stali na skalistym wzgórzu wpatrzeni w zgliszcza Walhalli. Płonęła ponad
tydzień jasnym, zielonkawym ogniem i zdawało się, że nigdy nie zgaśnie. Teraz była już tylko
kupką popiołu i stertą rozrzuconych w nieładzie kamieni.
- Mówisz, że kim jest? - zapytał Gabriel.
- Kłamcą - raz jeszcze powtórzył Michał. - Bogiem kłamstwa. A oprócz tego adoptowanym
synem Odyna i znakomitym kowalem. No i zapowiedzią ich wersji Apokalipsy. Jej sprawcą,
jeśli idzie o ścisłość.
Gabriel pokiwał głową.
- Słyszałem, co to Ragnarok. Mów dalej.
- Skazany za liczne przestępstwa - kontynuował swój wywód wódz zastępów - w tym za
zabicie boskiego syna Baldra, został przywiązany do skały wnętrznościami własnego syna i… A
właściwie to resztę już znasz.
- Znam, tylko nadal nie rozumiem, dlaczego mi o tym opowiadasz. I czemu on cię tak
interesuje.
Michał wzruszył ramionami.
- To proste. Miałem nadzieję, że pomożesz mi znaleźć coś, co mogłoby go przekonać, żeby
pracował dla nas. Teraz, kiedy już nie ma nawet cienia szansy, że jego żona się ocknie.
Anioł śmierci nie próbował nawet kryć zaskoczenia.
- A po co ci on? - zapytał. - Skoro tak bardzo chcesz dotrzymać obietnicy, to puść go wolno.
Sam jeden nie stanowi zagrożenia, a poza tym możemy go mieć na oku. Nie widzę sensu,
dlaczego ma się za nami ciągnąć.
Wódz przejechał ręką po tatuażu, jak zawsze gdy intensywnie się nad czymś zastanawiał.
- Nie o to chodzi. Myślałem raczej, że mógłby być powiewem świeżości w naszych
szeregach - wyjaśnił. - Od lat stosujemy te same metody, a naszych agentów da się wyczuć z
daleka. Potrzebujemy kogoś, kto będzie z nami, ale nie jednym z nas. Kogoś, kogo nie krępuje
Prawo. Kto może kłamać i oszukiwać dla dobra sprawy. Naszej sprawy.
Zaskoczenie na twarzy Gabriela ustąpiło miejsca oburzeniu.
- Jak możesz tak myśleć? Mamy przecież zasady!
Michał przykucnął i podniósł z ziemi patyk. Nabazgrał na piasku chrześcijańską rybę, a po
namyśle dorysował jej płetwę grzbietową jak u rekina. Przyglądał się jej przez chwilę, po czym
powiedział:
- I rzekł Pan: Któż z was jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień. - Podniósł głowę i jak
zwykle bez lęku spojrzał w oczy anioła śmierci. - Czy to nie ty aby przekonywałeś mnie do tej
historyjki o oku Odyna?
Gabriel chciał odpowiedzieć, ale wódz zastępów nie dał mu dojść do głosu.
- Trwa wojna, bracie, i jedyne, czego musimy pilnować, to tego, by jej nie przegrać -
stwierdził. Wstał i położył rękę na ramieniu towarzysza. - Wiem, jak ważne są zasady. Jeżeli
sami zaczniemy kłamać, nie będziemy różnili się niczym od Lucyfera i jego popleczników. Ale,
jak miałeś okazję się przekonać, czasem kłamstwo to jedyna droga. Dlatego właśnie
potrzebujemy Lokiego. I dlatego muszę znaleźć na niego sposób.
Urażony archanioł strącił rękę Michała, minął go i stanął na krawędzi skały. Na dole