Выбрать главу

Lowell spojrzał zdumiony.

– Ale…

Longfellow się uśmiechnął.

– Szczęście w życiu często zapewnia nam nie udział w bitwach, mój drogi Lowell, lecz ich unikanie. Mistrzowski unik jest sam w sobie zwycięstwem.

– Spotkajmy się tutaj znowu wszyscy wieczorem – zaproponował Rey. – Przy odrobinie szczęścia będę miał dla panów dobre wieści. Zgoda?

Uczeni zgodzili się, odczuwając zarazem żal i wielką ulgę.

Tego popołudnia posterunkowy Rey w dalszym ciągu werbował policjantów. W przeszłości wielu z nich z rozmysłem go unikało, on jednak z daleka wiedział, z kim ma do czynienia. Rozpoznawał natychmiast, czy człowiek patrzył na niego po prostu jak na drugiego człowieka, a nie jak na „czarnucha". Wystarczało jedno spojrzenie w oczy.

Jeden z policjantów zwerbowanych przez Reya strzegł frontowej części ogrodu domu doktora Manninga. Gdy Mulat rozmawiał z posterunkowym, stojąc pod drzewem, z bocznego wejścia wyskoczył nagle Augustus Manning.

– Poddaj się! – ryknął skarbnik, wyciągając pistolet. Rey odwrócił się w jego stronę.

– Jesteśmy z policji, doktorze Manning.

– Zobaczyłem przez okno pana wojskowy mundur, oficerze. – Manning drżał na całym ciele, jak gdyby nadal znajdował się pod lodem. – Pomyślałem, że to znowu ten szaleniec…

– Nie musi się pan obawiać – zapewnił go Mulat.

– Pan… pan mnie ochroni? – zapytał Manning.

– Dopóki będzie trzeba – powiedział Rey – ten oto funkcjonariusz będzie strzegł pańskiego domu. Jest dobrze uzbrojony.

Policjant rozpiął płaszcz, aby pokazać rewolwer.

Manning wyraził aprobatę lekkim skinieniem głowy i z wahaniem wyciągnął ramię, pozwalając Mulatowi odprowadzić się do domu.

Następnie Rey odjechał powozem do Cambridge. Nie ujechał daleko, gdy na drodze zauważył dorożkę, która blokowała przejazd. Dwie postacie pochylały się nad kołem. Rey skręcił na pobocze i zeskoczył na ziemię. Skierował się w stronę pojazdu, aby dowiedzieć się, czy może pomóc w kłopocie. Kiedy jednak zbliżył się, obydwaj mężczyźni niespodziewanie powstali. Czarnoskóry policjant usłyszał hałasy za sobą, a gdy się odwrócił, ujrzał, że obok jego powozu zatrzymuje się inny zaprzęg. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn w rozwianych płaszczach. Prawie przez dwie minuty cała czwórka stała nieruchomo, obserwując go.

– Panowie detektywi – Rey przerwał w końcu ciszę. – Czym mogę panom służyć?

– Pomyśleliśmy, że warto by zamienić z tobą słówko na posterunku, Rey – odezwał się jeden z nich.

– Obawiam się – odparł Mulat – że nie mam w tej chwili czasu.

– Doszło do naszych uszu, s i r, że zajmuje się pan sprawą bez odpowiednich uprawnień – rzekł drugi i postąpił krok naprzód.

Rey milczał przez chwilę.

– Nie wydaje mi się, żeby to był pański rewir, detektywie Henshaw – odpowiedział w końcu.

Henshaw w zakłopotaniu pocierał o siebie dwa palce. Drugi detektyw zbliżył się do Mulata z groźną miną.

– Służę w policji stanowej – ostrzegł go Rey. – Atakując mnie, atakujesz stan Massachusetts.

Pięść detektywa wylądowała na brzuchu Reya. Po chwili drugi cios trafił policjanta w szczękę. Rey zgiął się wpół, kryjąc twarz w kołnierzu płaszcza. Krew buchnęła mu z ust, gdy mężczyźni wlekli go do swojego powozu.

Doktor Holmes siedział w wielkim skórzanym fotelu na biegunach, szykując się do wyjścia na umówione spotkanie u Longfellowa. Przyćmione światło padało na stół zza częściowo odsunictych zasłon. Wendell junior pędził po schodach na pierwsze piętro.

– Wendy, mój chłopcze! – zawołał za nim Holmes. – Dokąd tak gnasz?!

– Jak się masz, tato? – Junior zatrzymał się i wolno zawrócił. – Nie zauważyłem cię.

– Nie możesz usiąść na chwilę?

Junior usadowił się na oparciu zielonego fotela.

Doktor Holmes zapytał syna, jak mu idzie nauka. Junior odpowiadał niechętnie, obawiając się, że za chwilę nastąpią zwykłe utyskiwania na temat kierunku jego studiów, jednak nie doczekał się ich.

– Nigdy nie potrafiłem wniknąć w tę dziedzinę, choć próbowałem tego na studiach – przyznał Holmes. – Mam jednak nadzieję, że w drugim wydaniu znikną braki pierwszej edycji.

Spokojne tykanie zegara odmierzało sekundy ich milczenia.

– Nigdy się nie bałeś, Wendy? – spytał doktor po długiej chwili ciszy. – Znaczy… tam, na wojnie…

Junior zerknął na ojca spod ciemnych brwi i posłał mu ciepły uśmiech.

– To czyste szaleństwo, tato. Ogarnia każdego, gdy musi kogoś zabić lub samemu zginąć. W walce nie ma poezji.

Doktor przeprosił syna, mówiąc, że musi iść do pracy. Junior kiwnął głową i ruszył schodami na pierwsze piętro.

Holmes musiał już iść, by spotkać się z przyjaciółmi. Zdecydował się wziąć stary muszkiet dziadka, używany po raz ostatni podczas wojny o niepodległość. Była to jedyna broń, jaką pozwalał trzymać w domu. Przechowywał ją w suterenie jako pamiątkę historyczną.

Tramwaje konne nadal nie jeździły. Woźnice i konduktorzy usiłowali sami ciągnąć wagony, ale bezskutecznie. Miejskie przedsiębiorstwo komunikacyjne próbowało również zaprząc do tej pracy woły, lecz okazało się, że ich kopyta były zbyt delikatne na twarde nawierzchnie bostońskich ulic. Doktor ruszył więc pieszo krętymi uliczkami Beacon Hill. Minął się zaledwie o kilka chwil z Fieldsem, który zajechał pod jego dom powozem, chcąc go zabrać z sobą. Tymczasem doktor przeszedł mostem Zachodnim nad częściowo zamarzniętą rzeką Charles, a następnie minął Gallows Hill. Było tak zimno, że ludzie klepali się po twarzach i uszach i poruszali się biegiem, by się rozgrzać. Astma Holmesa sprawiła, że spacer wydawał mu się dwa razy dłuższy, niż był w istocie. Doktor minął Pierwszy Zbór, stary kościół w Cambridge, nad którym niegdyś pieczę sprawował wielebny Abiel Holmes. Wślizgnął się do pustej kaplicy i zajął miejsce w ławce. Ławy kościelne były proste, podłużne, z pulpitami na śpiewniki. W świątyni znajdowały się obecnie imponujące organy – na co wielebny Holmes nigdy by nie pozwolił.

Ojciec Holmesa stracił kościół, gdy w kongregacji doszło do rozłamu z członkami, którzy chcieli od czasu do czasu zapraszać do wygłaszania kazań pastorów unitariańskich. Wielebny odmówił i wraz z niewielką grupką wiernych przeniósł się do nowego zboru. Kaplice unitariańskie były w tych dniach bardzo popularne, ponieważ „nowa religia" uwalniała swych wyznawców od doktryn o grzechu pierworodnym i ludzkiej bezradności, tak poważanych przez wielebnego Holmesa i jego bardziej żarliwych braci. Pierwszy Zbór był jedną z tych świątyń, które doktor Holmes porzucił wraz z wiarą ojca, gdy odnalazł „schronienie" w nowej religii, opartej na rozumie, nie zaś na strachu przed Bogiem.

Pod deskami podłogi, przypomniał sobie doktor, wielu ludzi znalazło całkiem dosłowne schronienie – takie przynajmniej słyszał opowieści. Pod wieloma kaplicami unitariańskimi kopano wówczas tunele, aby ukrywać w nich Murzynów, gdy sędzia Healey przyjął Ustawę o zbiegłych niewolnikach i zmusił uciekinierów do poddania się. Co by o tym wszystkim pomyślał wielebny Abiel Holmes?

Holmes odwiedzał dawny zbór ojca każdego lata, odbywała się w nim bowiem doroczna ceremonia nadawania stopni naukowych absolwentom Harvardu. Wendell junior w roku, w którym ukończył uniwersytet, miał wystąpić jako poeta. Pani Holmes prosiła męża, by nie wywierał dodatkowej presji na syna poprzez doradzanie mu lub krytykowanie jego wiersza. Gdy Junior zajął swoje miejsce, doktor usiadł w kaplicy z niepewnym uśmiechem na twarzy. Wszystkie oczy zebranych zwracały się ku niemu; każdy chciał zobaczyć jego reakcję na wiersz syna. Junior napisał go, gdy przygotowywał się do udziału w wojnie, na którą jego kompania miała wkrótce wyruszyć. Cedat armis toga, pomyślał Holmes; niech toga uczonego ustąpi przed orężem żołnierza. Oliver Wendell Holmes, patrząc na Juniora, sapał niespokojnie i żałował, że nie może skryć się w jednym z owych legendarnych tuneli biegnących pod kościołami. A swoją drogą, ciekawe, jakie zastosowanie będą miały owe królicze nory, gdy bagnety i enfieldy [76] pokażą secesjonistycznym zdrajcom, co mogą zrobić ze swymi niewolniczymi prawami?

вернуться

[76] Enfield – nazwa importowanych z Anglii strzelb, stanowiących podstawowe uzbrojenie armii obu stron biorących udział w wojnie secesyjnej.