Выбрать главу

Holmes przysiadł w jednej z pustych ław. Tunele! To w ten sposób Lucyfer wymykał się policji, choć postawiono na nogi wszystkich funkcjonariuszy! To dlatego prostytutka widziała, jak Teal znikał we mgle nieopodal kościoła! To dlatego roztrzęsiony kościelny ze świątyni Talbota nie widział, aby zabójca wchodził lub wychodził z krypty! W sercu doktora rozbrzmiało radosne alleluja. Lucyfer, który ciągnie Boston do Piekła, nie chodzi ulicami miasta ani nie jeździ powozami! – krzyknął Holmes w myślach. – On kryje się w jamach!

Lowell z lękiem w sercu opuścił Elmwood i pierwszy stawił się na spotkanie w Craigie House. Ani przed swoim domem, ani przed posiadłością Longfellowa nie zauważył stojących na straży policjantów. Longfellow właśnie skończył czytać bajkę Annie Allegrze i poprosił córkę, aby poszła do swojego pokoju.

Chwilę później przybył Fields.

Przez kolejne dwadzieścia minut czekali na Olivera Wendella Holmesa lub Nicholasa Reya, lecz żaden z nich się nie zjawił.

– Nie powinniśmy byli się rozdzielać z Reyem – wymamrotał Lowell, skubiąc wąs.

– Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie ma jeszcze Wendella – denerwował się Fields. – Jadąc tu, zatrzymałem się przed jego domem i pani Holmes powiedziała, że już wyszedł.

– Na pewno zaraz tu będzie – stwierdził Longfellow, lecz sam nie mógł oderwać oczu od zegara.

Lowell ukrył twarz w dłoniach. Gdy spojrzał spomiędzy palców, minęło kolejnych dziesięć minut. Miał właśnie znów zasłonić oczy, gdy nagle zmroziła go pewna myśl. Podbiegł do okna.

– Musimy natychmiast znaleźć Wendella!

– Stało się coś złego? – spytał Fields, którego zaniepokoił wyraz twarzy przyjaciela.

– To Wendell! – wykrzyknął poeta. – Kiedyś w Corner nazwałem go zdrajcą!

Fields uśmiechnął się uprzejmie.

– Mój drogi, wszyscy już dawno o tym zapomnieli.

– Fields, nie rozumiesz? – Lowell chwycił wydawcę za rękaw płaszcza. – Miałem sprzeczkę z Wendellem w Corner tego dnia, gdy znaleziono poćwiartowanego Jennisona. Holmes ogłosił, że rezygnuje z udziału w naszych pracach. Teal, a raczej Galvin, szedł właśnie korytarzem. Z pewnością podsłuchiwał nas cały czas, tak jak podsłuchiwał spotkania Korporacji i Rady Nadzorczej! Wybiegłem za Holmesem z Pokoju Pisarzy i wrzasnąłem za nim… Naprawdę nie pamiętasz, co powiedziałem? Nie słyszysz wciąż tych słów? Powiedziałem Holmesowi, że zdradza Klub Dantego. Powiedziałem, że jest zdrajcą!

– Uspokój się, proszę – Fields starał się mu przerwać.

– Greene wygłaszał kazania, a Teal reagował na nie morderstwami. Potępiłem Wendella jako zdrajcę: Teal był uważnym słuchaczem mojego małego kazania! – wykrzyknął Lowell. – Och, mój drogi przyjaciel, zabiłem go… Zamordowałem Wendella! – Lowell pobiegł do hallu po płaszcz.

– Będzie tu lada chwila, jestem tego pewien – rzekł Longfellow. – Lowell, proszę, zaczekajmy przynajmniej na Reya.

– Nie, muszę natychmiast odszukać Wendella!

– Ale gdzie zamierzasz go znaleźć? Nie możesz pójść sam – oświadczył Longfellow. – Pójdziemy z tobą.

– Ja pójdę z Lowellem – zaofiarował się Fields, zabierając policyjną terkotkę zostawioną przez Reya i potrząsając nią, aby pokazać, że dobrze działa. – Jestem pewny, że wszystko jest w porządku. Longfellow, zaczekasz tu na Wendella? Wyślemy policjanta, aby sprowadził natychmiast Reya.

Longfellow skinął głową.

– Dalej, Fields! Szybko! – krzyknął Lowell bliski płaczu.

Wydawca starał się nadążyć za Lowellem, gdy ten biegł chodnikiem ku Brattle Street. Ulica wyglądała na zupełnie pustą.

– Gdzie, do diabła, jest ten posterunkowy?! – zawołał Fields. – Nie ma tu żywej duszy.

Za wysokim ogrodzeniem posiadłości Longfellowa coś zaszeleściło wśród drzew. Lowell zastygł w napięciu i położył palec na ustach, chcąc dać Fieldsowi znak, by był cicho, i zakradł się bliżej miejsca, z którego dochodził dźwięk.

Nagle pod stopy wyskoczył im kot, który natychmiast czmychnął, znikając w mroku. Lowell odetchnął z ulgą, ale w tym momencie ogrodzenie przesadził jakiś mężczyzna i zadał mu silny cios w głowę. Lowell upadł od razu, jak żagiel, którego maszt złamał się na dwoje; twarz leżącego na ziemi poety była tak niesamowicie nieruchoma, że Fields z trudem mógł ją rozpoznać.

Wydawca cofnął się, potem spojrzał w górę i napotkał wzrok Dana Teala. Fields zrobił krok wstecz, a postać w mundurze postąpiła do przodu. Przypominało to rodzaj zdumiewająco łagodnego tańca.

– Panie Teal, proszę… – Pod Fieldsem ugięły się kolana.

Morderca patrzył beznamiętnie.

Wydawca potknął się na leżącej gałęzi, potem odwrócił się i zaczął niezgrabnie uciekać. Biegł, ciężko dysząc, Brattle Street. Próbował krzyczeć, lecz mógł wydobyć z siebie tylko niezrozumiały charkot. Jego głos ginął w wyciu lodowatego wichru, który świszczał mu w uszach. Obejrzał się za siebie, a potem wyjął z kieszeni policyjną terkotkę. Wyglądało na to, że jego prześladowca zniknął. Dla pewności Fields obejrzał się jeszcze przez drugie ramię, a wtedy poczuł, że coś chwyta go i podrzuca w górę. Jego ciało gruchnęło o ziemię, terkotka wysunęła się z dłoni i z cichym brzękiem, łagodnym jak ptasi trel, upadła w krzaki.

Fields wyciągnął zesztywniała szyję w kierunku Craigie House. Ciepłe światło gazowe oświetlało odległe okna gabinetu Longfellowa. Wydawca pojął zamiary swojego napastnika.

– Tylko nie rób krzywdy Longfellowowi, Teal. On wyjechał dziś z Massachusetts. Przysięgam na swój honor – Fields bełkotał jak dziecko.

– Przecież zawsze spełniałem tylko swój obowiązek… – żołnierz podniósł pałkę wysoko ponad głowę i zadał cios.

Następca wielebnego Elishy Talbota zakończył spotkania z diakonami w Drugim Kościele Unitariańskim w Cambridge kilka godzin przed tym, jak doktor Oliver Wendell Holmes, uzbrojony w staroświecki muszkiet i lampę naftową, w którą zaopatrzył się w lombardzie, wszedł do świątyni i wślizgnął się do podziemnej krypty. Holmes rozważał, czy podzielić się swoją teorią z innymi, lecz zdecydował się najpierw ją potwierdzić. Jeśli podziemna krypta Talbota była faktycznie połączona z opuszczonym tunelem zbiegłych niewolników, odkrycie to mogło doprowadzić policję do zabójcy. Wyjaśniłoby również, w jaki sposób Lucyfer znalazł się w krypcie, zamordował Talbota i umknął bez świadków. W końcu to intuicja Holmesa skierowała Klub Dantego na trop mordercy – choć potrzebne było do tego ponaglenie ze strony Lowella – dlaczego zatem doktor nie miałby być tym, który doprowadzi sprawę do końca?

Holmes zszedł do krypty. Ruszył naprzód, muskając dłońmi ściany grobowców w poszukiwaniu jakiegoś znaku wskazującego wejście do innego tunelu lub pomieszczenia. Gdy tak szedł, przez czysty przypadek trafił czubkiem buta w próżnię. Schylił się, aby to zbadać, i odkrył wąskie przejście. Ponieważ był niewielkiego wzrostu, jego ciało zmieściło się w szczelinie. Doktor wciągnął za sobą latarnię. Jakiś czas poruszał się na czworakach, potem tunel rozszerzył się nieco i można w nim było całkiem wygodnie stanąć. Holmes postanowił, że zaraz wróci na powierzchnię. Och, jakże pozostali ucieszą się z jego odkrycia. Jak szybko ich przeciwnik zostanie pokonany! Lecz ostre zakręty i łuki labiryntu sprawiły, że mały doktor zgubił drogę. Aby dodać sobie odwagi, położył dłoń na kolbie muszkietu. Właśnie zaczął odzyskiwać orientację, gdy nagle obok siebie usłyszał głos, który sprawił, że serce podeszło mu do gardła: