– No to mnie zastrzel.
– Szeregowy, to rozkaz! – wrzasnął kapitan. – Chcecie, żebym was także ukarał?
Galvin oddał jeden strzał i mężczyzna padł na ziemię. Inni żołnierze dobili go, dźgając bezwładne ciało bagnetami. Kapitan cofnął się i spoglądając lodowatym wzrokiem na Benjamina, rozkazał mu, by zastrzelił również trzech jeńców. Widząc jego wahanie, szarpnął go za ramię.
– Zawsze się tylko przypatrujesz, Opos. Teraz będziesz robił to, co ja mówię. Zrobisz to, i to już, do pioruna! – Kingsley, krzycząc, obnażył zęby.
Schwytanych rebeliantów ustawiono w szeregu. Po komendzie gotów… cel… pal Galvin zabił ich kolejno strzałami w głowę. Czynności tej nie towarzyszyły żadne emocje – opuściły go tak jak wcześniej węch, smak czy słuch. W tym samym tygodniu Benjamin zobaczył czterech żołnierzy Unii, w tym dwóch z jego kompanii, napastujących dwie młode dziewczyny z pobliskiego miasteczka. Zameldował o ich występku przełożonym i mężczyzn przykładnie ukarano: zostali przywiązani do koła armaty i wychłostani. Wykonanie kary powierzono Galvinowi.
Podczas następnej bitwy Benjamin stracił poczucie, po której stronie walczy; po prostu brał udział w walce. Cały świat, ogarnięty szaleństwem, toczył z sobą walkę, a hałasy bitewne nigdy się nie kończyły. W każdym razie z trudem udawało mu się odróżnić rebeliantów od jankesów. Dzień wcześniej otarł się o jakiś trujący liść i nim zapadł zmrok, poruszał się z niemal całkiem przymkniętymi powiekami – pozostali żołnierze śmiali się z niego, bo Benjamin Galvin walczył jak tygrys i nie został nawet draśnięty, a inni zostali na polu bitwy z wytrzeszczonymi oczami i rozłupanymi czaszkami. Jeden żołnierz, który później trafił do szpitala dla obłąkanych, groził tego dnia Benjaminowi, że go zabije. Celował strzelbą w jego pierś i ostrzegał go, że jeśli nie przestanie żuć tego przeklętego papieru, to zginie natychmiast.
Po otrzymaniu pierwszej wojennej rany, postrzału w pierś, Galvin został odesłany do Bostonu, gdzie do czasu odzyskania pełni sił miał pełnić funkcję strażnika w portowym Forcie Warren, w którym trzymano rebelianckich jeńców. Widział tam, jak więźniowie – niezależnie od tego, jak wielkie były ich zbrodnie i ilu niewinnych ludzi zabili – za pieniądze kupowali sobie pobyt w lepszych pomieszczeniach i jedzenie.
Harriet błagała Benjamina, by nie wracał na wojnę, on jednak wiedział, że chłopcy go potrzebują. Gdy pełen lęku powrócił do Kompanii C stacjonującej w Wirginii, jego regiment był tak zdziesiątkowany w wyniku walk i dezercji, że natychmiast mianowano go podporucznikiem.
Od nowych rekrutów dowiedział się, że bogaci chłopcy wracali do domów po wniesieniu trzystu dolarów opłaty zwalniającej ze służby. Galvin wrzał z gniewu. Był osłabiony i obolały, a nocami nękała go bezsenność. Coś zmuszało go do nieustannego ruchu. Podczas kolejnej bitwy padł pomiędzy martwe ciała i zasnął, myśląc o tych bogatych chłopcach. Nocą znaleźli go rebelianci przeszukujący pobojowisko. Benjamin trafił do więzienia Libby w Richmond. Szeregowców puszczano wolno, lecz on był podporucznikiem i spędził w Libby cztery miesiące. Z okresu gdy był jeńcem wojennym, pamiętał tylko mętne obrazy i dźwięki. Tak jakby cały ten czas przespał i prześnił.
Po demobilizacji Benjamin Galvin wraz z resztą swojego regimentu trafił na wielką ceremonię na schodach Domu Stanowego. Sztandar ich kompanii, cały w strzępach, złożono i przekazano gubernatorowi. Z oddziału, który na początku liczył tysiąc żołnierzy, przeżyło tylko dwustu. Galvin nie mógł pojąć, jak można uznać tę wojnę za skończoną. Istniały przecież ciągle powody, dla których się toczyła. Niewolnicy uzyskali wolność, lecz wróg nie zmienił swoich metod działania ani nie został ukarany. Benjamin nie znał się na polityce, lecz wiedział, że – z niewolnictwem czy bez niego – czarnym na Południu nie wiedzie się dobrze. Wiedział też coś, czego nie wiedzieli ci, którzy nie walczyli na tej wojnie: że wróg był dookoła nich przez cały czas i że wcale się nie poddał. I nigdy, przenigdy, nawet przez chwilę nie uważał, że wrogiem tym są tylko południowcy.
Galvin czuł, że teraz mówi innym językiem niż cywile i że oni nie mogą go zrozumieć, ba, nie mogą go nawet usłyszeć. Tylko towarzysze broni, którzy przeszli przez piekło wojny, posiedli tę umiejętność. Benjamin dołączył do nich. Podobnie jak on, byli wymizerowani i wyczerpani, a z wyglądu przypominali grupy maruderów, które spotykał niegdyś w lasach. Wielu z nich straciło posady i rodziny. Mówili, że powinni byli zginąć na wojnie – wówczas przynajmniej ich żony dostałyby po nich renty! Weterani ci jednak łaknęli pieniędzy i pięknych dziewcząt, upijali się i wszczynali burdy… Nie pamiętali już, że trzeba uważać na wroga, i stali się ślepi tak jak reszta.
Chodząc ulicami Bostonu, Galvin często miał uczucie, że ktoś go śledzi. Zatrzymywał się nagle i rozglądał dookoła, wytrzeszczając oczy w przerażeniu, lecz nieprzyjaciel zawsze znikał za rogiem lub krył się w tłumie. „Diabeł jest szalony, a ja się raduję… "Przez większość nocy sypiał z siekierą pod poduszką. Pewnego razu podczas burzy zbudził się i zaczął grozić Harriet strzelbą, oskarżając ją o szpiegowanie na rzecz rebeliantów. Resztę nocy spędził na warcie, stojąc w strugach deszczu na podwórzu, w pełnym umundurowaniu. Innym razem zamknął ją w pokoju i strzegł jej, wyjaśniwszy, że ktoś próbuje ją porwać. Harriet, która musiała się nająć jako praczka, aby spłacić ich długi, nalegała, by Benjamin poszedł do lekarza. Doktor stwierdził u niego dolegliwość znaną jako żołnierskie serce – palpitacje spowodowane udziałem w bitwie. Harriet zdołała przekonać męża, by udał się do jednego z domów pomocy żołnierzom, które, jak zrozumiała z opowieści innych żon weteranów, opiekowały się mężczyznami mającymi kłopoty z odnalezieniem się w powojennej rzeczywistości. Benjamin posłuchał jej rady i odwiedził jedno z takich miejsc. Usłyszał tam kazanie George'a Washingtona Greene'a, w jego duszy zagościł promień światła, nieobecny w niej już od dawna.
Greene opowiadał o człowieku nazwiskiem Dante Alighieri, pochodzącym z dalekich stron; o człowieku, który rozumiał. On również był niegdyś żołnierzem, potem stał się ofiarą wielkiego podziału między stronnictwami swojego zhańbionego miasta, a następnie nakazano mu odbyć podróż w zaświaty, aby mógł uczynić ludzkość lepszą. Jakiż niezwykły porządek życia i śmierci dane mu było tam oglądać! Żaden rozlew krwi w Piekle nie był przypadkowy, każda osoba zasługiwała na karę, jaką wyznaczał jej Bóg w swej miłości. Z jakąż doskonałą precyzją każde contrapasso - jak wielebny Greene nazywał kary piekielne – odpowiadało każdemu grzechowi każdego mężczyzny i każdej kobiety na ziemi po wsze czasy, aż do dnia Sądu Ostatecznego!
Galvin rozumiał gniew, jaki czuł Dante wobec mieszkańców swojego miasta, zarówno przyjaciół, jak i wrogów, którzy znali tylko to, co materialne i fizyczne, przyjemność i pieniądze, i nie widzieli zbliżającego się sądu. Benjamin nie mógł się wprost doczekać kolejnych kazań wielebnego Greene'a i nigdy nie miał ich dosyć. Słowa kaznodziei wciąż tkwiły w jego głowie. Za każdym razem gdy opuszczał kaplicę, czuł się o dwie stopy wyższy.
Innym żołnierzom kazania również się podobały, lecz Galvin czuł, że jego towarzysze nie rozumieją ich tak jak on. Pewnego popołudnia, ociągając się z wyjściem z kaplicy po zakończonym kazaniu i przyglądając się wielebnemu Greene'owi, posłyszał rozmowę, jaka toczyła się między nim a jednym z żołnierzy.