Выбрать главу

Holmes wyjął chusteczkę i podniósł ją do czoła. W tym samym momencie poczuł, jak na jego łokciu zaciska się silna dłoń. Ku własnemu zaskoczeniu, nie planując tego wcześniej, odepchnął dłoń Teala z taką siłą, że ten zatoczył się i uderzył o kamienną ścianę korytarza. Doktor puścił się pędem, ściskając w dłoniach lampę.

Dysząc ciężko, gnał przez ciemne i kręte tunele, oglądając się za siebie. Nie było sposobu, by zorientować się, czy hałasy, które słyszał, pochodzą z jego rzężącej piersi, czy z zewnątrz. Jego astma była niczym kula przymocowana łańcuchem do nogi więźnia, utrudniająca ucieczkę. Gdy doktor natknął się na rodzaj podziemnej pieczary, bez namysłu rzucił się do jej wnętrza. W środku odkrył wojskowy futrzany śpiwór i trochę okruchów jakiejś twardej substancji. Rozgryzł ją zębami i rozpoznał suchary, którymi żołnierze musieli się żywić podczas wojny. Zrozumiał, że trafił do podziemnej kryjówki Teala. Było tam palenisko wykonane z patyków, talerze, patelnia, cynowy kubek i maszynka do kawy. Holmes miał już ruszać dalej, gdy nagle usłyszał szelest, który sprawił, że serce mu zamarło. Podniósł lampę i spostrzegł Lowella i Fieldsa. Siedzieli na ziemi ze związanymi nogami i rękami oraz z kneblami w ustach. Lowell nie poruszał się; jego głowa spoczywała na piersi.

Holmes wydarł kneble z ust przyjaciół i bezskutecznie próbował rozplatać więzy na ich dłoniach.

– Jesteś ranny? – zapytał. – Lowell, odezwij się! – Potrząsnął bezwładnym ciałem poety.

– Znokautował nas obu i zawlókł tutaj – wyjaśniał Fields.

– Lowell przeklinał i wrzeszczał na Teala… Mówiłem mu, żeby przestał, ale on swoje! I Teal znów mu przyłożył. Jest nieprzytomny.

– Czego Teal chciał od ciebie? – spytał doktor.

– Niczego! Nie wiem, dlaczego jeszcze żyjemy ani co ma zamiar z nami zrobić!

– Ten potwór ma jakieś plany wobec Longfellowa!

– Słyszę, jak się zbliża! – krzyknął Fields. – Pospiesz się, Wendell!

Ręce doktora drżały i ociekały potem, a supły były mocno zawiązane i ledwo widoczne w półmroku.

– Zostaw. Musisz stąd iść! – rozkazał wydawca.

– Ale w każdej chwili… – Palce Holmesa znów ześlizgnęły się z nadgarstka przyjaciela.

– Za chwilę będzie za późno, Wendell – ostrzegał Fields.

– On będzie tu lada moment. Nie ma czasu, by nas uwalniać. I tak nie moglibyśmy zabrać stąd Lowella. Idź do Craigie House! Zapomnij o nas, musisz ocalić Longfellowa!

– Sam nie dam rady! Gdzie jest Rey?! – krzyknął Holmes.

– W ogóle się nie pojawił. – Wydawca pokręcił głową. – Wszyscy posterunkowi postawieni przy naszych domach znikli! Ktoś ich odwołał! Longfellow jest sam! Szybko, Wendell!

Doktor wyskoczył z pieczary i biegł, szybciej niż kiedykolwiek w życiu, przez mroczne tunele, aż dostrzegł przed sobą odległy błysk srebrnego światła. Powtarzał w myślach: szybko, szybko, szybko…

Tajniak zszedł niespiesznym krokiem po ociekających wilgocią schodach do sutereny na Głównym Posterunku. Od ceglanych ścian korytarzy odbijały się echem jęki i ostre przekleństwa.

Nicholas Rey podniósł się z twardej podłogi celi.

– Nie możecie tego robić! Niewinni ludzie są w niebezpieczeństwie, na litość boską!

Tajniak wzruszył ramionami.

– Naprawdę wierzysz we wszystko, co ci się przyśni, głąbie?

– Możecie mnie tutaj trzymać, jeśli chcecie. Ale wyślijcie z powrotem tych posterunkowych w miejsca, których mieli strzec. Proszę. Błagam… Jest tam ktoś, kto znowu zabije. Wiesz przecież, że Burndy nie zamordował Healeya ani pozostałych! Morderca jest wciąż na wolności i będzie chciał zabić raz jeszcze! Możesz go powstrzymać!

Tajniak uznał, że pozwoli Reyowi, by przekonywał go dalej. Podrapał się z namysłem w głowę.

– Jedno wiem na pewno. Willard Burndy to złodziej i kłamca.

– Posłuchaj mnie, proszę…

Tajniak zbliżył się do krat celi i spojrzał na Reya.

– Peaslee ostrzegał nas, żebyśmy mieli na ciebie oko. Mówił, że nie odczepisz się tak łatwo ani nie zajmiesz się swoimi sprawami. Pewnie nie jest ci teraz miło, gdy siedzisz zapuszkowany, nic nie możesz zrobić i nie ma nikogo, kto mógłby ci pomóc, co? – Wyjął pęk kluczy i pomachał nim z uśmiechem. – Zapamiętasz sobie ten dzień na długo, głąbie.

Henry Wadsworth Longfellow, stojąc przy biurku w gabinecie, wydał z siebie serię krótkich, ledwo słyszalnych westchnień.

Annie Allegra zaproponowała kilka gier, w które mogliby się pobawić. Lecz jedyną rzeczą, jakiej Longfellow teraz pragnął, było zasiąść przy biurku z którąś z pieśni Dantego i tłumaczyć, tłumaczyć… – zrzucić ciążące mu brzemię i przekroczyć wrota katedry. Tam, w środku, zgiełk świata ustępował i stawał się tylko słabo słyszalnym dźwiękiem, a słowa żyły wiecznie. Tam, w długich nawach, tłumacz widział swojego poetę w półmroku i starał się za nim nadążyć. Krok poety jest spokojny i uroczysty. Dante odziany jest w długą powiewną szatę, na głowie ma czepiec, a na nogach sandały. Poprzez rzesze umarłych, przez echa niosące się wysoko ponad grobowcami, poprzez dobiegające z dołu lamenty Longfellow słyszał głos tej, która wiodła poetę naprzód. Stała przed nimi dwoma, w niedosiężnej dali – obraz, projekcja za śnieżnobiałą zasłoną, w szacie bardziej płomiennej niż wszelki ogień. Longfellow czuł, jak lód w sercu Poety topi się niczym śnieg w wysokich górach: Poeta, który poszukuje doskonałej łaski doskonałego pokoju.

Annie Allegra przetrząsała cały gabinet w poszukiwaniu zagubionego papierowego pudełka, które było niezbędne, aby stosownie obchodzić urodziny którejś z lalek. Na biurku natknęła się na świeżo otwartą kopertę.

– Od kogo to list? – zapytała.

– Od Mary Frere z Auburn – odparł ojciec.

– Och, panna Frere! – zawołała Annie. – To wspaniale! Czy w tym roku również spędzi z nami lato w Nahant? Ostatnim razem było tak cudownie.

– Nie sądzę, żeby tego lata panna Frere odwiedziła Nahant. – Longfellow próbował się uśmiechnąć.

Annie była rozczarowana.

– Pudełko jest pewnie w szafie w salonie – stwierdziła nagle i wyszła, aby nakłonić do pomocy guwernantkę.

Ktoś zapukał do frontowych drzwi z gwałtownością, która zmroziła Longfellowa. Po chwili dźwięk się powtórzył, głośniejszy i bardziej natarczywy.

– Holmes? – spytał gospodarz, łudząc się jeszcze.

Znudzona Annie Allegra zostawiła guwernantkę, podbiegła do drzwi i otwarła je. Z zewnątrz powiało wszechogarniającym zimnem.

Annie chciała coś powiedzieć, lecz Longfellow nawet w gabinecie poczuł, że dziewczynka jest przestraszona. Usłyszał niewyraźny głos, który z całą pewnością nie należał do żadnego z jego przyjaciół. Wyszedł na korytarz i stanął twarzą w twarz z żołnierzem w pełnym umundurowaniu.

– Proszę ją odesłać, panie Longfellow – poprosił Teal cicho.

Longfellow pociągnął Annie w głąb hallu i przyklęknął obok niej.

– Panzie, może byś poszła dokończyć tę część „Sekretu", o której rozmawialiśmy ostatnio?

– Chodzi o wywiad, tato?

– Tak. Może udałoby ci się skończyć go teraz, Panzie, kiedy ja będę zajęty rozmową z tym panem.

Usiłował sprawić, by zrozumiała. Patrząc jej w oczy, takie same jak oczy jej matki, starał się samym wyrazem twarzy przekazać jej sygnał: „Uciekaj!" Skinęła wolno głową i pobiegła na tyły domu.

– Jest pan potrzebny, panie Longfellow. – Teal żuł coś zawzięcie. – Jest pan teraz potrzebny.

Głośno wypluł na dywan Longfellowa dwa skrawki papieru, a potem zaczął żuć następne. Zasoby papieru w jego ustach były niewyczerpane. Longfellow niezgrabnie się odwrócił, by spojrzeć na niego, i od razu pojął jego siłę, biorącą się z nie skrępowanej niczym przemocy. Po chwili milczenia Teal znów się odezwał: