Выбрать главу

– A mężczyzna, który zginął podczas przesłuchania? – odezwała się wdowa. – Czy dowiedział się pan czegoś na temat jego tożsamości?

Kurtz rozłożył ręce.

– Tak wielu zacnych obywateli naszego miasta okazuje się należeć do tej samej rodziny, kiedy trafiają na policję – uśmiechnął się z lekką kpiną. – Przeważnie przedstawiają się jako Smith albo Jones.

– A ten? – nie ustępowała pani Healey. – Jak się przedstawił?

– Nie podał nam żadnego nazwiska, madame – przyznał się Kurtz ze skruchą, a jego uśmiech znikł pod nie uczesanym wiechciem wąsa – ale nie mamy powodu sądzić, że miał on jakieś informacje na temat zabójcy sędziego Healeya. Był zwykłym drobnym włóczęgą, na dodatek nieco podpitym.

– Prawdopodobnie był głuchoniemy – dodał Savage.

– Czemu zatem tak bardzo chciał uciec, może pan mi to wyjaśni, naczelniku? – spytał Richard Healey.

Było to nader trafne pytanie, choć Kurtz nie chciał tego przyznać.

– Cóż, mógłbym opowiedzieć państwu o wielu ludziach, jakich napotykamy na ulicach Bostonu. Niektórzy święcie wierzą, że są ścigani przez demony, i chętnie przedstawiają nam dokładne opisy swoich prześladowców, nie pomijając takich szczegółów, jak rogi i kopyta.

Pani Healey pochyliła się do przodu i spojrzała z niechęcią na korytarz.

– Naczelniku, to pański służący?

Kurtz gestem dłoni wezwał Reya z korytarza.

– Madame, być może poznała się już pani z panem Nicholasem Reyem. Prosiła pani, abym zabrał ze sobą funkcjonariusza, który był świadkiem tego śmiertelnego wypadku na posterunku.

– Murzyn policjantem? – spytała wdowa z widocznym zażenowaniem.

– Mówiąc precyzyjnie, Mulat, madame – oświadczył z dumą Savage. – Pan Rey jest pierwszym czarnoskórym funkcjonariuszem w naszym stanie. A podobno nawet pierwszym w całej Nowej Anglii.

Wymienił z Reyem uścisk dłoni.

Pani Healey wyciągnęła szyję, aby dobrze mu się przyjrzeć.

– A więc to pan jest policjantem, który zajmował się tym włóczęgą? Tym, który zginął?

Rey skinął głową.

– Niech mi pan zatem powie, co, pańskim zdaniem, sprawiło, że ten człowiek postąpił w taki sposób?

Naczelnik Kurtz kaszlnął nerwowo i posłał posterunkowemu znaczące spojrzenie.

– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, madame – odrzekł szczerze Rey. – Trudno mi stwierdzić, co spowodowało, że czuł się tak bardzo zagrożony.

– Czy coś do pana mówił? – spytał Roland.

– Tak, panie Healey. Przynajmniej próbował. Lecz obawiam się, że z jego szeptu nie dałoby się niczego zrozumieć.

– Nie potraficie nawet ustalić tożsamości próżniaka, który umiera na waszej podłodze! – wybuchła Ednah Healey. – Pan też uważa, że mój mąż zasłużył na to, co go spotkało, naczelniku Kurtz!

– Ależ, madame… – Kurtz spojrzał bezradnie na swojego zastępcę.

– Jestem chorą, stojącą nad grobem kobietą, ale nie dam się oszukiwać! Myśli pan, że jesteśmy głupcami i złoczyńcami, i życzy nam, żebyśmy wszyscy poszli stąd do diabła!

– Madame! – Savage powtórzył jak echo za naczelnikiem.

– Nie dam panu satysfakcji oglądania mnie martwej za życia, naczelniku Kurtz! Ani panu, ani pańskiemu niewdzięcznemu czarnuchowi! Mój mąż zrobił wszystko, co mógł, i nigdy nie wstydziliśmy się za niego.

Kompres zsunął się na podłogę, gdy wdowa zaczęła orać paznokciami swą szyję. Wskutek tego natręctwa jej skórę pokrywały już strupy i czerwone plamy. Palce pani Healey zagłębiały się w ciało, rozdrapując skupiska niewidzialnych czerwi, które tylko czekały, aby wślizgnąć się do jej głowy.

Roland i Richard zerwali się z krzeseł, lecz nie odważyli się podejść do miotającej się matki. Kurtz i Savage bezradnie wycofali się ku drzwiom. Rey odczekał jeszcze chwilę, a potem spokojnie zrobił krok ku jej łóżku.

– Pani Healey…

Podczas napadu rozluźniły się tasiemki jej koszuli nocnej. Rey sięgnął do lampy i skrócił knot, tak że w półmroku było widać tylko sylwetkę kobiety.

– Madame, chciałbym, aby pani wiedziała, że pani mąż kiedyś mi pomógł.

Pani Healey znieruchomiała.

Kurtz i Savage, nadal stojący w drzwiach, wymienili zaskoczone spojrzenia. Rey mówił zbyt cicho, by mogli usłyszeć każde słowo z drugiego końca pokoju, a za bardzo obawiali się nawrotu jej furii, by zbliżyć się do łóżka. Jednak nawet w ciemności mogli dostrzec, jak się uspokoiła. O jej niedawnym wzburzeniu świadczył jedynie przyspieszony oddech.

– Niech mi pan o tym opowie – poprosiła cicho wdowa.

– Do Bostonu przyjechałem jako dziecko. Zabrała mnie tu, wyjeżdżając na wakacje, pewna kobieta z Wirginii. Kilku abolicjonistów zaprowadziło mnie przed oblicze sędziego, który uznał, że w świetle prawa niewolnik staje się wolnym człowiekiem, kiedy przekroczy granice stanu, w którym nie ma niewolnictwa. Do opieki nade mną wyznaczył kolorowego kowala nazwiskiem Rey i jego rodzinę.

– Zanim ta okropna Ustawa o zbiegłych niewolnikach odebrała nam do tego prawo – pani Healey zacisnęła mocno powieki i westchnęła, a jej usta wykrzywiły się boleśnie. – Wiem, co pańscy pobratymcy myślą o moim mężu z powodu tego chłopca Simsów. Sędzia nie lubił, gdy przychodziłam do sądu, ale wtedy przyszłam. Tyle o tym wówczas mówiono… Sims był tak przystojny jak pan, tylko skórę miał ciemniejszą; czarną jak ciemnota w głowach niektórych ludzi. Sędzia nigdy by go nie odesłał, gdyby nie musiał tego zrobić. Nie miał wyboru, rozumie pan? Ale panu dał rodzinę. Czy był pan w niej szczęśliwy? Rey skinął głową.

– Dlaczego pomyłki można naprawić tylko późniejszym i czynami? – ciągnęła pani Healey. – Czemu czasem nie może być tak, że to właśnie coś, co zrobiono wcześniej, rekompensuje czyjś błąd? To wszystko jest takie męczące. Takie męczące…

Wróciła jej świadomość i wiedziała już, co trzeba zrobić, kiedy policjanci sobie pójdą. Od Reya potrzebowała tylko jednej informacji.

– Niech mi pan powie, proszę, czy sędzia mówił coś panu wtedy, gdy był pan chłopcem? On zawsze tak lubił rozmawiać z dziećmi.

Takim zapamiętała męża z rozmów z ich własnymi dziećmi.

– Przed wydaniem rozporządzenia, madame, sędzia spytał mnie, czy chciałbym tutaj zostać. Powiedział, że w Bostonie zawsze będę bezpieczny, lecz że musi to być mój wybór: czy chcę być bostończykiem – kimś, kto staje we własnej obronie i zarazem w obronie swojego miasta – czy też pozostać na zawsze kimś obcym, kimś z zewnątrz. Potem dodał, że gdy bostończyk puka do bramy niebios, wychodzi anioł, aby go ostrzec: „Nie będzie ci się tu podobać, to nie Boston".

Rey słyszał szept obcego mężczyzny, gdy nasłuchiwał, jak pani Healey zapada w sen; słyszał go w swoim pustym pokoju w rozpadającej się czynszowej kamienicy. Każdego ranka budził się z jego słowami na ustach. Mógł je smakować, mógł czuć ich mocny zapach, mógł ocierać się o zeskorupiałe z brudu bokobrody człowieka, który je wypowiadał. Kiedy jednak sam próbował je powtarzać, czy to stojąc przed lustrem, czy jadąc powozem, brzmiały absurdalnie. Wiele godzin przesiedział z piórem w dłoni, zużywał całe kałamarze atramentu, przepisując w nieskończoność to, co usłyszał, lecz na papierze nonsens wyglądał jeszcze gorzej. Widział przed sobą cuchnącego zgnilizną człowieka, jego przerażone oczy, wpatrujące się weń na moment przedtem, zanim rzucił się przez okno. Rey nie mógł oprzeć się myśli, że bezimienny mężczyzna spadł jak z nieba wprost w jego ramiona tylko po to, by zaraz znów z nich wylecieć. Próbował wyrzucić z głowy obraz obcego, spadającego głową w dół na spotkanie usłanego liśćmi dziedzińca. Bezskutecznie. Musiał coś zrobić, aby powstrzymać ten upadek, niech diabli wezmą Kurtza i jego rozkaz. Musi poznać sens słów, które zawisły w martwym powietrzu.