Выбрать главу

– Nie pozwoliłabym mu iść z nikim innym – Amelia Holmes wykrzywiła swą niedużą twarz, usiłując poprawić kołnierz mężowskiego płaszcza. – Panie Fields, Oliver nie powinien wychodzić dziś wieczorem z domu. Boję się, że wyniknie z tego jakaś bieda. Proszę tylko posłuchać, jak on świszczy przez tę swoją astmę. No dobrze, Wendell, kiedy zamierzasz wrócić do domu?

Znakomicie wyposażony powóz J. T. Fieldsa zajechał przed dom przy Charles Street 21. Chociaż posiadłość wydawcy była zaledwie dwie przecznice dalej, Fields nigdy nie fatygował Holmesa, by ten szedł pieszo. Doktor oddychał z trudem, stojąc na progu. Przyczyny swoich dolegliwości upatrywał tym razem w ochłodzeniu, choć zazwyczaj obwiniał o nie upały.

– Och, nie wiem – odparł lekko zirytowany Holmes. – Oddaję się w ręce pana Fieldsa.

– Dobrze – zgodziła się niechętnie Amelia. – A zatem, panie Fields, o której godzinie zwróci mi pan męża?

Fields rozważył to pytanie z największą powagą. Dobre samopoczucie pani Holmes było dlań równie ważne, jak komfort jej męża, a Amelia Holmes była ostatnio wyraźnie czymś zaniepokojona. Nie dalej jak miesiąc wcześniej, podczas śniadania u Fieldsów, w ich uroczej jadalni, której okna wyglądały na leniwie płynącą rzekę, wyznała wydawcy:

– Chciałabym, aby Wendell nic już więcej nie publikował. Tylko ściągnie na siebie gazetową krytykę. Jaki z tego pożytek?

Fields otworzył usta, aby ją uspokoić, lecz Holmes był szybszy. Gdy coś go wzburzyło lub gdy był spanikowany, nikt nie potrafił go prześcignąć, zwłaszcza gdy miał się wypowiedzieć na swój temat.

– Jak możesz tak mówić, Amelio? Piszę właśnie coś nowego, coś, czym krytycy będą zachwyceni. To będzie prawdziwie amerykańska opowieść, o którą od tak dawna prosił mnie pan Fields. Zobaczysz, moja droga, że to będzie lepsze niż wszystko, co dotąd zrobiłem.

– Och, zawsze tak mówisz, Wendell – Amelia potrząsnęła smutno głową. – Ja jednak chciałabym, żebyś dał już sobie z tym spokój.

Wydawca wiedział, że Amelia znosiła cierpliwie wielkie rozczarowanie Holmesa, gdy kontynuacja Autokraty… - Profesor przy śniadaniowym stole - została zlekceważona przez krytykę jako wtórna, mimo że Fields spodziewał się sukcesu. Nie zrażony porażką, Holmes zaplanował trzecią część serii, pod tytułem Poeta przy śniadaniowym stole, lecz ją również zniszczyły ataki krytyków. Skromny sukces odniosła jedynie jego pierwsza powieść, Elsie Veneer, napisana jednym tchem i opublikowana wkrótce po wojnie.

Nowa grupa związanych z cyganerią nowojorskich krytyków upatrzyła sobie bostoński establishment jako cel ataków, a Holmes reprezentował swoje dumne miasto lepiej niż ktokolwiek inny – to on, bądź co bądź, nazwał Boston pępkiem świata, a klasę, do której należał, „bostońskimi braminami", na wzór tych z egzotycznych krajów. Teraz obwiesie, którzy mieli czelność nazwać się „Młodą Ameryką", przesiadujący w podziemnych tawernach Manhattanu, rozmieszczonych wzdłuż Broadwayu, ogłosili, że zgrupowani wokół Fieldsa „Kominkowi Poeci", utrzymujący od dłuższego czasu swą dominację, są dla następnej epoki nieistotni. „Czy urokliwe staroświeckie rymy i wiejskie obrazki koterii Longfellowa pomogły zapobiec wojnie domowej?" – pytali nowojorczycy. Holmes ze swej strony na kilka lat przed wojną wypowiadał się za kompromisem, a nawet, wraz z Artemusem Healeyem, podpisał rezolucję popierającą wprowadzenie Ustawy o zbiegłych niewolnikach, w nadziei, że powstrzyma to wybuch konfliktu.

– Czy nie pojmujesz, Amelio – kontynuował Holmes przy śniadaniowym stole – że zrobię na tym pieniądze? To byłoby chyba mile widziane?

Nagle spojrzał na wydawcę.

– Fields, jeśli cokolwiek miałoby mi się przytrafić, zanim powieść ujrzy światło dzienne – powiedział poważnym tonem – obiecaj mi, że przekażesz wdowie moje honorarium.

Wszyscy parsknęli śmiechem.

Teraz, stojąc obok swego powozu, Fields spojrzał na burzowe niebo, jak gdyby ono mogło udzielić odpowiedzi, na którą czekała Amelia.

– Około dwunastej – orzekł. – Odpowiada pani godzina dwunasta, droga pani Holmes?

Spojrzał na nią życzliwie swymi łagodnymi brązowymi oczyma, chociaż dobrze wiedział, że będzie to raczej druga niż dwunasta. Poeta wziął wydawcę pod ramię.

– Nasza noc dantejska zapowiada się całkiem nieźle. Amelio, bądź pewna, że pan Fields zatroszczy się o mnie. Moje wizyty u Longfellowa uważam za jeden z największych darów, jakie jeden człowiek może przekazać drugiemu, oczywiście prócz moich wykładów, mojej powieści i smakowitych obiadów.

Fields zdecydował się puścić ten ostatni komentarz mimo uszu.

Około 1865 roku w Cambridge panowało przekonanie, że Henry Wadsworth Longfellow potrafi przewidywać precyzyjnie, kiedy stanąć na progu swojego ciepłożółtego domu w stylu kolonialnym, aby móc powitać przybyłych gości, czy to z dawna oczekiwanych, czy to całkowicie niespodziewanych. Oczywiście, mity tego rodzaju są często źródłem rozczarowań, i zazwyczaj to jeden ze służących poety otwierał gościom masywne drzwi do Craigie House, jak po poprzednich właścicielach zwała się jego posiadłość. W ostatnich latach Longfellow po prostu nie był w nastroju, by osobiście witać kogokolwiek.

Jednak tego popołudnia, jakby dla potwierdzenia legendy, Longfellow stał na progu swego domostwa, gdy konny zaprzęg Fieldsa wtoczył się na podjazd. Siedzący przy oknie powozu Holmes dostrzegł wyprostowaną postać jeszcze z ulicy, zanim wjechali między pokryte białym puchem żywopłoty. Widok Longfellowa, gdy tak stał spokojnie pod lampą w prószącym śniegu, ze swą bujną brodą i w nienagannie dopasowanym surducie, odpowiadał powszechnemu wyobrażeniu poety. Taki obraz utrwalił się po śmierci Fanny Longfellow, kiedy świat zaczął czcić jego pamięć (jak gdyby to on sam zmarł, nie jego żona) jako swego rodzaju zjawy zesłanej ludziom przez Boga. Wielbiciele poety usiłowali uczynić z jego postaci alegorię geniuszu i cierpienia.

Trzy córki Longfellowa wbiegły do holu po zabawie na śniegu, który spadł nieoczekiwanie tego dnia. Zrzuciwszy obuwie, natychmiast popędziły krętymi schodami na górę.

Patrzę z pokoju w świetle lamp,

Jak idą schodami do mnie wraz:

Alicja - z powagą, Allegra - ze śmiechem,

I Edith, co w lokach ma słońca blask. [6]

Holmes minął właśnie te szerokie schody i znalazł się wraz z Longfellowem w jego gabinecie oświetlonym jedynie przez stojącą na biurku lampę. Dziewczynki zdążyły już zniknąć w swoich pokojach. „Wciąż kroczy przez żywy wiersz" – Holmes uśmiechnął się do siebie i chwycił łapkę Trapa, niedużego szkockiego teriera należącego do Longfellowa. Piesek zaszczekał na niego, pokazując wszystkie zęby i trzęsąc otyłym ciałem.

Potem Holmes dostrzegł wątłą postać, która siedziała skulona na krześle przy kominku, przeglądając dużych rozmiarów tom.

– Jak się miewa najżywszy George Washington w kolekcji Longfellowa? – przywitał się doktor.

вернуться

[6] H. W. Longfellow, The Children's Hour (przekł. Alicja Tomala).