Historyk na powrót skupił się na potrawach. Odkąd członkowie Klubu Dantego odłożyli książki na półki i rozpoczęli słowne utarczki za stołem, Greene odczuwał narastające skrępowanie, musiał bowiem rywalizować z jasnymi gwiazdami konstelacji Longfellowa. Jego życie wypełniały drobne nadzieje i wielkie niepowodzenia. Jego wykłady nigdy nie były tak porywające, by zapewnić mu profesurę, a jego praca pastora nigdy dość wyrazista, aby wyjednać mu własną parafię (złośliwi mówili, że jego wykłady z historii za bardzo przypominają kazania, a jego kazania są zbyt podobne do wykładów z historii). Longfellow spojrzał przyjaźnie na swego starego druha i posłał mu przez stół danie, które, jak sądził, najbardziej będzie mu smakowało.
– Nicholas Rey – Lowell wymówił to nazwisko z podziwem. – Cóż za postać, nieprawdaż, Longfellow? Niegdyś żołnierz w największej z naszych wojen, a obecnie pierwszy czarnoskóry funkcjonariusz. Niestety, my – profesorowie, stoimy jedynie na nabrzeżu, spoglądając na tych kilku, którzy wybierają się w podróż parowcem.
– Lecz dzięki naszym intelektualnym zajęciom będziemy żyć znacznie dłużej – stwierdził Holmes. – Tak przynajmniej wynika z artykułu w ostatnim numerze „Atlantica" na temat zbawiennych wpływów wysiłku intelektualnego na długowieczność. Gratulacje z powodu kolejnego świetnego numeru pisma, mój drogi Fields.
– Tak, czytałem to! Znakomity kawałek. Zrób szum wokół tego młodego autora, Fields – zawołał Lowell.
– Najwyraźniej powinienem zasięgać twojej rady za każdym razem, zanim pozwolę jakiemukolwiek pisarzowi skalać piórem papier – uśmiechnął się do niego Fields z lekką przyganą. – „Review" szybko rozprawił się z naszym Żywotem Percivala. Ktoś, kto by cię nie znał, mógłby się dziwić, że nie okazałeś mi nieco więcej względów!
– Drogi Fields, nie będę zachwycał się byle gniotem – odparł Lowell. – Sam wiesz najlepiej, że nie warto wydawać książki, która nie dość, że jest kiepska, to jeszcze utrudni publikację lepszej pracy na ten sam temat.
– Pragnę zasięgnąć opinii tu zgromadzonych, czy jest w porządku ze strony Lowella publikować w „The North American Review", jednym z moich periodyków, atak na książkę, która ukazała się w moim wydawnictwie!
– A ja z kolei chciałbym zapytać – rzucił Lowell – czy ktokolwiek tutaj czytał tę książkę i podawał w wątpliwość moje stwierdzenia.
– Zaryzykowałbym głośne „nie" ze strony wszystkich tu. obecnych – odrzekł Fields – muszę cię bowiem zapewnić, że od dnia, gdy twój artykuł ujrzał światło dzienne, nie sprzedał się ani jeden egzemplarz tej książki!
Holmes stuknął widelcem o swój kieliszek.
– Niniejszym oskarżam pana Lowella o morderstwo, ponieważ uśmiercił on Żywot Percivala.
Odpowiedział mu gromki śmiech wszystkich siedzących za stołem.
– Och, to dziecię urodziło się już martwe, sędzio Holmes – bronił się oskarżony. – Ja tylko przybiłem gwoździe do jego trumny!
– Czy ktoś z was – Greene próbował nadać swojemu głosowi zwyczajne brzmienie, powróciwszy do swojego ulubionego tematu – zwrócił uwagę na dantejski charakter dat w tym roku?
– Odpowiadają dokładnie datom w dantejskim roku 1300 – przytaknął mu Longfellow. – Zarówno wtedy, jak i teraz Wielki Piątek wypada 25 marca.
– Gloria! Pięćset sześćdziesiąt pięć lat temu Dante zstąpił do cittd dolente, miasta boleści. Czyż nie będzie to rok Dantego?! To chyba dobry omen dla przekładu? – spytał Lowell z chłopięcym uśmiechem. – Czy też właśnie zły?
Jego własny komentarz przypomniał mu o uporze Korporacji Harwardzkiej i szeroki uśmiech znikł mu z twarzy.
– Jutro z naszymi ostatnimi pieśniami Piekła w garści zejdę pomiędzy „diabły" drukarni Riverside Press – rzekł Longfellow. – Zbliżamy się do kresu naszej pracy. Jeszcze przed końcem roku obiecałem wysłać egzemplarz sygnalny Piekła Komitetowi Florenckiemu, aby w ten sposób zaznaczyć nasz, jakkolwiek skromny, wkład w obchody sześćsetnej rocznicy urodzin Dantego.
– Czy wiecie, moi drodzy przyjaciele – spytał Lowell, marszcząc czoło – że ci przeklęci głupcy w Harvardzie wychodzą ze skóry, żeby przerwać mój kurs na temat Dantego?
– A mnie Augustus Manning przestrzegał przed konsekwencjami wydania przekładu – dorzucił Fields, bębniąc palcami po stole.
– Właściwie dlaczego posuwają się do takich metod? – spytał z niepokojem Greene.
– Tym czy innym sposobem starają się jak najbardziej opóźnić wydanie Dantego – wyjaśnił spokojnie Longfellow. – Obawiają się jego wpływu, jego obcości i katolicyzmu, mój drogi Greene.
– W przypadku niektórych fragmentów poematu jest to, jak sądzę, częściowo zrozumiałe – rzucił Holmes. – Ilu ojców, zamiast odebrać nagrody, poszło w czerwcu [9] na cmentarz Mount Auburn, aby odwiedzić tam swoich synów? Bardzo wielu. Sądzę, że dopiero co wyszliśmy z jednego piekła i nie potrzeba nam kolejnego.
Lowell wlewał w siebie już trzeci czy czwarty kieliszek czerwonego wina. Siedzący po drugiej stronie stołu Fields rzucał mu rozpaczliwie uspokajające spojrzenia. Poeta zabrał jednak głos:
– Gdy raz zaczną wrzucać książki w ogień, niebawem wszystkich nas wsadzą do piekła i nie będzie z niego ucieczki, mój drogi Holmes!
– Och, nie myślisz chyba, że podoba mi się pomysł, aby chronić amerykańskie umysły przed gradem pytań, jaki spada na nas z niebios, mój drogi Lowell. Zapewne jednak…
Holmes zawahał się. Nadarzała się dlań okazja. Zwrócił się do Longfellowa:
– … zapewne jednak powinniśmy rozważyć mniej ambitny harmonogram wydawniczy, mój drogi Longfellow. Może najpierw sygnalna edycja paru tuzinów książek, tak aby nasi przyjaciele i inni uczeni mogli docenić dzieło i poznać jego siłę, zanim obdarujemy nim masy.
Lowell niemal podskoczył na krześle.
– Czy rozmawiał z tobą doktor Manning? A może wysłał kogoś, żeby cię nastraszył, Holmes?
– Lowell, proszę – Fields uśmiechnął się dyplomatycznie. – Manning nie przyszedłby do Holmesa w tej sprawie.
– Co mówiłeś? – doktor udał, że nie dosłyszał.
Lowell wciąż czekał na odpowiedź.
– Oczywiście, że nie, Lowell. Manning to zaledwie jeden z tych grzybów, którymi zawsze porastają starsze uniwersytety. Chodzi mi jedynie o to, żeby nie wywoływać niepotrzebnego konfliktu. To tylko odrywałoby nas od tego, co najcenniejsze. Liczy się przecież poezja, nie walka. Zbyt wielu lekarzy leczy swych pacjentów, wtłaczając im do gardeł tony medykamentów. Tak jak powinniśmy być ostrożni w stosowaniu leków, przepisywanych nam nawet w najlepszej wierze, tak musimy być rozważni w naszych literackich działaniach.
– Im więcej sojuszników, tym lepiej – zwrócił się do zebranych Fields.
– Nie możemy chodzić na paluszkach wokół tyranów! – rzekł z mocą Lowell.
– Ale nie chcemy być także pięcioosobową armią zwróconą przeciwko całemu światu – dodał Holmes.
Był zachwycony, że Fields sprawiał wrażenie, jakby także nie chciał się spieszyć z wydaniem tłumaczenia. Dzięki temu doktor skończyłby swoją powieść, zanim naród usłyszałby o Dantem.
– Pierwej dałbym się spalić na stosie, niż zgodziłbym się na wstrzymanie publikacji – zakrzyknął Lowell. – Co ja mówię?! Dałbym się nawet zamknąć na godzinę z całą Korporacją Harwardzką!
– Oczywiście, nie powinniśmy zmieniać naszych planów wydawniczych – przytaknął Fields.
Pomyślny wiatr przestał wiać w żagle Holmesa.