– Doktor ma jednak rację. Dźwigamy nasz ciężar sami – kontynuował wydawca. – Z pewnością trzeba spróbować rozejrzeć się za jakimiś sojusznikami. Mógłbym na przykład poprosić starego profesora Ticknora, aby użył swoich wpływów, jeśli jeszcze jakieś mu pozostały. Możemy też zapewne liczyć na pana Emersona, który przed laty czytał Dantego. Nie ma takiego jasnowidza, który przed publikacją książki umiałby przewidzieć, czy uda się ją sprzedać w pięciu tysiącach egzemplarzy, czy też nie. Jeśli jednak sprzeda się pierwszych pięć tysięcy sztuk, nie ma nic bardziej pewnego niż to, że znajdą się nabywcy na następne dwadzieścia pięć tysięcy.
– Czy byliby gotowi odebrać panu profesurę, Lowell? – przerwał Greene, nadal zaabsorbowany problemem Korporacji.
– Jamey jest zbyt sławnym poetą, aby się na to odważyli – uspokoił go Fields.
– Nie dbam w najmniejszym stopniu o to, co mi zrobią! – zawołał Lowell. – Nie oddam Dantego tym filistrom!
– Ani żaden z nas! – dorzucił prędko Holmes.
Ku swojemu zaskoczeniu, nie został pokonany. Narosło w nim nawet przekonanie nie tylko o własnej słuszności, lecz również o konieczności ocalenia przyjaciół przed Dantem i ocalenia Dantego przed zapałem przyjaciół. Odpowiedzią na jego słowa były gromkie okrzyki: „Słusznie, słusznie" i „Tak właśnie!". Najgłośniej krzyczał Lowell.
Greene zauważył na końcu swego widelca odrobinę pomidorowego farszu i schylił się pod stół, aby podzielić się tym smakołykiem z Trapem. Z tej perspektywy dostrzegł, że Longfellow wstał z miejsca.
Choć wokół biesiadnego stołu Longfellowa w zaciszu Craigie House zebrało się tylko pięciu starych przyjaciół, widok gospodarza powstającego, aby wygłosić toast, był tu czymś tak rzadkim, że wszyscy umilkli.
– Za zdrowie tu obecnych.
Longfellow nie powiedział nic więcej, lecz oni odpowiedzieli grzmiącym „hurra", jak gdyby ogłosił nową Deklarację Niepodległości. Potem na stole pojawiły się gorący deser wiśniowy i lody, a następnie koniak z płonącymi kostkami cukru. Zebrani zapalali cygara od świec stojących pośrodku stołu.
Zanim wieczór dobiegł końca, Fields zdołał jeszcze przekonać Longfellowa, by ten opowiedział zebranym związaną z cygarami anegdotę. Aby usłyszeć od gospodarza cokolwiek o nim, trzeba było uciec w neutralny temat, taki jak cygara.
– Niedawno wstąpiłem do Corner w jakiejś sprawie – zaczął Longfellow, a wydawca z wyprzedzeniem zawtórował mu śmiechem – i Fields namówił mnie, bym wybrał się z nim do pobliskiego sklepu tytoniowego. Sprzedawca przyniósł z zaplecza pudełko z pewnym gatunkiem cygar, o jakim, mogę przysiąc, nigdy wcześniej nie słyszałem, i oświadczył z wielką powagą, że są to „ulubione cygara pana Longfellowa".
– I jaka była pańska odpowiedź? – zapytał wesoło Greene.
– Spojrzałem na sprzedawcę, spojrzałem na cygara i odparłem: „Cóż, muszę je zatem wypróbować". Zapłaciłem i zleciłem mu dostawę do domu.
– A co teraz o nich myślisz, mój drogi Longfellow? – Lowellowi od śmiechu aż uwiązł w gardle deser.
Longfellow wypuścił ustami kłąb dymu.
– No cóż, sądzę, że ten człowiek miał rację. Są naprawdę niezłe.
– „Zatem słuszne jest, bym uzbroił się w przezorność, jeśli będę wygnany z najdroższego mi miejsca…" [10] – dukał z wahaniem student, pocierając palcami w tę i z powrotem włoski tekst, który tłumaczył.
Już od kilku lat gabinet Lowella w Elmwood pełnił jednocześnie funkcję sali, w której odbywały się zajęcia prowadzonego przezeń kursu na temat Dantego. W pierwszym semestrze, kiedy rozpoczął wykłady, prosił o salę na uczelni. Otrzymał ponure i zimne pomieszczenie w suterenie University Hall, w którym za ławki służyły długie drewniane blaty, a pulpit dla profesora musiał chyba pochodzić z czasów purytanów. Lowell usłyszał, że na kurs nie zgłosiło się dość chętnych, aby mógł liczyć na jakąś lepszą salę. Wyszło to tylko na korzyść. Przeniesienie zajęć do Elmwood zapewniało mu wygody w postaci fajki i kominka, dając jeszcze jeden powód, aby nie ruszać się z domu.
Zajęcia odbywały się dwa razy w tygodniu, w dni wybrane przez Lowella – czasami w niedzielę, ponieważ poecie spodobał się pomysł, by spotykać się w ten sam dzień tygodnia, w którym Boccaccio przed wiekami prowadził we Florencji pierwsze wykłady poświęcone Dantemu. Mabel Lowell często przysłuchiwała się lekcjom ojca, siedząc w przyległym pokoju, z którego do gabinetu wiodło otwarte przejście zwieńczone łukiem.
– Przypomnij sobie, Mead – zwrócił się profesor Lowell do studenta, który ostatecznie ugrzązł w tekście – że w piątej strefie Nieba, sferze męczenników, Cacciaguida przepowiedział Dantemu, iż zostanie wygnany z Florencji wkrótce po powrocie do świata żywych, a gdyby ponownie odważył się przekroczyć bramy miasta, czeka go śmierć na stosie. A teraz, mając to w pamięci, spróbuj przetłumaczyć następny wers: „io non perdessi li altri per i miei carmi". [11]
Włoski Lowella był zawsze nienaganny, lecz Mead, student trzeciego roku Harvardu, lubił myśleć, że profesor zdradzał swą „amerykańskość" poprzez skrupulatne wymawianie każdej sylaby, jak gdyby nie miała połączenia z następną.
– „… by nie utracić innych miejsc z powodu moich wierszy".
– Trzymaj się tekstu, Mead! Carmi to pieśni. Nie chodzi tylko o wiersze, lecz o samą melodię jego głosu! W dawnych czasach płaciłeś i mogłeś wybierać, czy chcesz usłyszeć opowieści minstreli w formie pieśni, czy też kazania. Kazanie, które się śpiewa, i pieśń, która głosi kazanie – taka jest właśnie Komedia Dantego. „Abym nie utracił innych miejsc z powodu moich pieśni". Poza tym całkiem przyzwoicie, Mead – słowom Lowella towarzyszył ruch przypominający przeciągnięcie się, co miało wyrażać jego generalną aprobatę.
– Dante się powtarza – orzekł stanowczo Pliny Mead.
Edward Sheldom, siedzący obok drugi ze studentów, zaczął się wiercić, słysząc te słowa.
– Jak sam pan profesor stwierdził – ciągnął Mead – boski prorok przepowiedział już, że poeta znajdzie azyl i ochronę pod Can Grande. Jakich zatem innych miejsc miałby potrzebować Dante? To nonsens dodany ze względów poetyckich.
– Gdy Dante mówi o nowym domu w przyszłości, który miałby być nagrodą za cnotliwe i pracowite życie – wyjaśnił Lowell – gdy mówi o „innych miejscach", których szuka, nie myśli o swoim życiu w roku 1302, kiedy to został wygnany, lecz o drugim, które przez następne stulecia będzie wiódł dzięki swej poezji.
– Lecz tego „najdroższego miejsca" – upierał się Mead – nikt mu nigdy naprawdę nie odebrał. Sam się go pozbawia. Florencja proponowała mu możliwość powrotu do domu, do żony, do rodziny, lecz on odmówił!
Pliny Mead nigdy nie olśniewał swych nauczycieli i rówieśników geniuszem, lecz od dnia, gdy ujrzał na cenzurce swoje stopnie za zeszły semestr – i był nimi boleśnie rozczarowany – zwykł odnosić się z niechęcią do Lowella. Swoją niską ocenę, a w rezultacie spadek w rankingu z pozycji dwunastej na piętnastą, przypisywał temu, że kilkakrotnie nie zgodził się z wykładowcą podczas dyskusji na temat literatury francuskiej. Jego zdaniem profesor nie mógł znieść, że ktoś zarzuca mu pomyłkę. Mead najchętniej zrezygnowałby z zajęć na wydziale języków nowożytnych, lecz zgodnie z regułą Korporacji student, który raz zapisał się na kurs językowy, musiał pozostać na wydziale przez trzy semestry. Był to jeden z forteli mających na celu zniechęcenie chłopców do studiów nad językami nowożytnymi. Tym sposobem Mead był skazany na wielkiego, nadętego Jamesa Russella Lowella. I na Dantego Alighieri.