Выбрать главу

– A cóż to była za oferta? – roześmiał się Lowell. – Pełne ułaskawienie i przywrócenie należnych praw we Florencji w zamian za prośbę o rozgrzeszenie i ogromną sumę pieniędzy! Johnny Reb [12] wmaszerował z powrotem do Unii mniej poniżony. Dla człowieka, który woła głośno o sprawiedliwość, zgoda na taki żałosny kompromis ze swoimi prześladowcami to doprawdy zbyt wiele.

– Cóż, Dante jest wciąż florentyńczykiem, niezależnie od tego, co tutaj powiemy! – stwierdził Mead, próbując ukradkowym spojrzeniem skaptować wsparcie Sheldona. – Sheldon, czy tego nie widzisz? Dante pisze bezustannie o Florencji i o florentyńczykach, których spotyka i z którymi rozmawia podczas swojej wizyty w zaświatach, a pisze to wszystko na wygnaniu! Jest dla mnie najzupełniej jasne, że tęskni tylko za powrotem. Śmierć Dantego na wygnaniu i w nędzy stanowi jego wielką i ostateczną porażkę.

Edward Sheldon zauważył z irytacją, że Mead uśmiecha się szeroko; udało mu się uciszyć Lowella, który powstał i wcisnął dłonie w kieszenie swej dość wytartej bonżurki. Lecz dostrzegł też ożywienie profesora, który, pykając nerwowo fajkę i depcząc dywan swymi ciężkimi, sznurowanymi butami, zdawał się krążyć myślami gdzieś w innej przestrzeni, z dala od gabinetu w Elmwood. Lowell zazwyczaj nie pozwalał studentom pierwszego roku uczestniczyć w zajęciach dla zaawansowanych. Sheldon był jednak uparty, więc Lowell dał mu szansę. Młodzieniec pozostał mu wdzięczny za pomoc i poczuł, że oto nadarza się okazja, by odwdzięczyć się profesorowi, biorąc Dantego w obronę. Otworzył już usta, lecz Mead posłał mu spojrzenie, które sprawiło, że chłopakowi słowa uwięzły w gardle.

Okazując rozczarowanie, Lowell spojrzał na Sheldona, a potem zwrócił się do Meada:

– Ach, gdzież jest w tobie Żyd, mój chłopcze?

– Go takiego? – krzyknął Mead, urażony.

– Nic, nic. Tematem Dantego jest ludzkość, nie poszczególny człowiek – stwierdził w końcu Lowell z łagodną cierpliwością, którą rezerwował wyłącznie dla studentów. – Włosi zawsze mieli pretensje do Dantego, próbując narzucić mu swoją politykę i sposób myślenia. Ich sposób, zaiste! Ograniczyć Dantego do Florencji czy Włoch, oznacza odciąć go od współczucia, jakie żywił wobec całego rodzaju ludzkiego. Raj utracony czytamy jako poemat, lecz Boską Komedię - niczym kronikę naszego wewnętrznego życia. Pamiętacie, chłopcy, co mówi werset dziesiąty, rozdział trzydziesty ósmy Księgi Izajasza?

Sheldon zadumał się. Mead siedział z twarzą zastygłą w uporze, celowo starając się nie myśleć, czy zna akurat ten werset.

– „Ego dixi: In dimidio dierum meorum vadam ad portas inferi!" – zakrzyknął Lowell, po czym ruszył w stronę swojej imponującej biblioteki, gdzie jakimś sposobem odnalazł łacińską Biblię, a w niej – cytowany fragment.

– Widzicie? – zapytał, umieszczając otwartą księgę na dywanie u stóp swoich studentów, najbardziej zadowolony z tego, że pokazał im, jak dokładnie zapamiętał cytat. – Czy mam przetłumaczyć? „Ja mówię: w połowie moich dni pójdę do bram piekła [13]. Czy jest na świecie cokolwiek, o czym nie pomyśleliby już wcześniej autorzy Pisma Świętego? Mniej więcej w połowie naszego życia każdy z nas odbywa podróż, by zmierzyć się ze swym własnym piekłem. Jak brzmi pierwszy wers poematu Dantego?

– „W połowie drogi poprzez podróż naszego życia… " – zgłosił się Edward Sheldon, który wielokrotnie czytał początko we salvo Piekła w swoim pokoju w Stoughton Hall i żaden inny wers poezji nie zrobił na nim równie piorunującego wrażenia – „… znalazłem się w ciemnym lesie, poprawny szlak bowiem został zgubiony". [14]

– „Nel mezzo del cammin di nostra vita". W połowie drogi poprzez podróż naszego życia – powtórzył Lowell, patrząc tak natarczywym wzrokiem w kierunku kominka, że Sheldon zerknął ponad jego ramieniem, sądząc, że śliczna Mabel Lowell weszła do gabinetu. Jej cień wskazywał jednak, że wciąż siedzi nieruchomo w przyległym pokoju. – Naszego życia. Już od pierwszego wersu poematu Dantego my sami zostajemy wciągnięci w podróż, ruszamy wraz z nim na pielgrzymkę i musimy zmierzyć się z naszym piekłem równie uczciwie i otwarcie, jak mierzy się z nim Dante. Wielka i trwała wartość Komedii leży w tym, że jest ona autobiografią ludzkiej duszy. Być może w tym samym stopniu waszych dusz i mojej duszy, jak duszy Dantego.

Kiedy Sheldon odczytał po włosku kolejnych piętnaście wersów, Lowell pomyślał, jak wspaniale jest poczuć, że uczy czegoś prawdziwego. Jakże głupi był Sokrates ze swoim pomysłem, by wygnać z Aten poetów! Jak nieskończenie szczęśliwy będzie sam Lowell, widząc klęskę Augustusa Manninga, kiedy przekład Longfellowa odniesie olbrzymi sukces.

Następnego dnia Lowell, po wygłoszeniu wykładu o Goethem, opuszczał University Hall. Zdumiał się niepomiernie, gdy nagle stanął oko w oko ze spieszącym w przeciwną stronę krępym Włochem, ubranym w lichy, lecz bardzo porządnie wyprasowany płócienny płaszcz.

– Bachi? – spytał profesor.

Przed laty Longfellow zatrudnił Piętro Bachiego jako lektora języka włoskiego. Korporacji nigdy nie podobał się pomysł, by przyjmować do pracy na uczelni cudzoziemców, szczególnie „włoskich papistów" – a fakt, że Bachi znalazł się na obczyźnie wygnany przez Watykan, nie zmieniał w tym wypadku opinii na jego korzyść. Do czasu gdy Lowell objął kierownictwo wydziału, Korporacja znalazła już uzasadnione powody, by pozbyć się Bachiego: nadużywanie alkoholu i niewypłacalność. W dniu, w którym go usunięto, Włoch odgrażał się Lowellowi, że więcej nie ujrzą go na uczelni, „ani żywego, ani martwego". Lowell, chcąc nie chcąc, trzymał Bachiego za słowo.

– Mój drogi profesorze! – Bachi powitał swojego niedoszłego szefa, ściskając jego dłoń z właściwą sobie żywiołowością.

– Cóż… – zaczął Lowell, niepewny, czy pytać, jak to się stało, że Bachi, najwyraźniej wciąż żywy, pojawił się nagle na Harvard Yard.

– Wybieram się właśnie na przechadzkę, profesorze – wyjaśnił Włoch.

Zdawał się spoglądać z niepokojem gdzieś obok Lowella, zatem profesor postanowił nie przedłużać wymiany uprzejmości. Kiedy odwrócił się za oddalającym się szybko Włochem, z rosnącym zdumieniem dostrzegł, że Bachi kieruje się w stronę postaci jakby mu skądś znanej. Był to mężczyzna w czarnym meloniku i kamizelce w kratę, którego Lowell widział przed paroma tygodniami opartego o wiąz i uznał za wielbiciela swojej poezji. Jakie interesy mógł mieć do Bachiego? Lowell przystanął, aby zobaczyć, czy Bachi przywita się z nieznanym człowiekiem, który sprawiał wrażenie, jakby na kogoś czekał. Jednak w tej właśnie chwili na dziedziniec wysypało się mrowie studentów, wdzięcznych za to, że uwolniono ich wreszcie od greckich recytacji, i osobliwa para – jeśli ci dwaj rzeczywiście mieli zamiar porozmawiać ze sobą – znikła Lowellowi z oczu.

Profesor natychmiast zapomniał o całej scenie i skierował się w stronę Wydziału Prawa, przed którym w otoczeniu innych studentów stał Oliver Wendell junior i wyjaśniał im pomyłkę w którymś z casusów. Lowell pomyślał, że Junior niewiele różni się wyglądem od swojego ojca – wystarczyłoby rozciągnąć doktora dwa razy na kole tortur.

Doktor Holmes stał bezczynnie u podnóża schodów dla służby we własnym domu. Zatrzymał się przed nisko zawieszonym lustrem i odrzucił grzebieniem na bok gęste pasmo brązowych włosów. Pomyślał, że jego oblicze nie przynosi mu szczególnej chwały. „Bardziej wygoda niż ozdoba", zwykł mawiać. Gdyby karnacja była o jeden ton ciemniejsza, nos nieco bardziej kształtny, a szyja odrobinę dłuższa, doktor mógłby wyglądać jak odbicie Wendella juniora. Neddie, najmłodszy syn Holmesa, nie miał tyle szczęścia i odziedziczył po doktorze wygląd oraz problemy z oddychaniem. Jak ująłby to wielebny Holmes, jego ojciec, doktor i Neddie byli Wendellami z krwi i kości; Wendell junior był czystym Holmesem. Ze swoją aparycją Junior bez wątpienia przerośnie sławą ojca: będzie nie tylko „Szanownym Panem Holmesem", lecz zapewne „Jego Ekscelencją Holmesem", a może nawet „Prezydentem Holmesem" [15]… Doktor Holmes ożywił się na odgłos ciężkich kroków i szybko cofnął do sąsiedniego pokoju. Po chwili ponownie wyszedł swobodnym krokiem na klatkę schodową, ze spojrzeniem skierowanym w dół, na jakąś starą książkę. Oliver Wendell Holmes junior wpadł do domu i wielkimi susami zmierzał na piętro.

вернуться

[12] Johnny Reb – potoczne określenie żołnierzy Południa (Konfederacji) w wojnie secesyjnej.

вернуться

[13] W przekładzie Biblii Tysiąclecia: „Mówiłem: w połowie moich dni muszę odejść; w bramach Szeolu odczuję brak reszty lat moich!".

вернуться

[14] Por. przekład E. Porębowicza – str. 87.

вернуться

[15] W istocie, Oliver Wendell Holmes junior miał stać się jednym z najwybitniejszych amerykańskich prawników swoich czasów (zm. 1935 roku); w latach 1902-1932 był sędzią Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych i z racji swych niezależnych poglądów, zwany był „Wielkim Dysydentem".