Выбрать главу

– Zapewne to tylko jeden z tych turystów chcących obejrzeć dom Waszyngtona – Longfellow roześmiał się łagodnie. – Czy mówiłem ci, że w zeszłym tygodniu zjawił się tutaj jeden taki, by zobaczyć, „jeśli byłby pan tak łaskaw", siedzibę sztabu generała?

Kiedy wychodził, zapewne planując swój następny postój, zapytał, czy w sąsiedztwie nie mieszkał przypadkiem Szekspir. Obydwaj wybuchnęli śmiechem.

– Na litość boską! A co ty na to?

– Powiedziałem mu, że nawet jeśli Szekspir przeprowadził się gdzieś w te okolice, to go nie spotkałem.

Lowell oparł się wygodnie na szerokim fotelu.

– Zacna odpowiedź. Myślę, że księżyc nigdy nie zachodzi w Cambridge, i stąd tak wielka liczba miejscowych lunatyków.

Lowell spojrzał na leżące na zielonym stole odbitki, które Longfellow wydobył z szuflady.

– Pracujesz o tej porze nad Dantem? Mój drogi przyjacielu, twoje pióro nigdy nie wysycha. Zamęczysz się całkiem.

– Wcale nie czuję się zmęczony. Oczywiście są chwile, gdy mam wrażenie, że tłumaczenie grzęźnie jak koła powozu w głębokim piasku. Lecz coś wciąż popycha mnie do tej pracy i wiem, że nie da mi to spokoju.

Lowell studiował tekst.

– Pieśń szesnasta – powiedział Longfellow. – Powinna pójść do druku, lecz wciąż nie chcę się z nią rozstawać. Gdy Dante spotyka trzech florentyiiczyków, mówi:,, S'i' fossi stato dal foco coperto… ".

– „Gdybym miał wówczas od żaru osłonę – Lowell czytał przekład przyjaciela, w miarę jak Longfellow recytował włoski oryginał – Między nich skoczyć bym się odważył, / A Mistrz mój widząc, jaką chęcią płonę, / Nie byłby wzbraniał… " [23]. Tak, nie powinniśmy nigdy zapominać o tym, że Dante to nie tylko obserwator piekła, że w drodze grozi mu również fizyczne i metafizyczne niebezpieczeństwo.

– Nie potrafię w angielskim znaleźć właściwego wyrazu. Przypuszczam, że są tacy, którzy powiedzieliby, że słowa obcego autora należy w tłumaczeniu modyfikować dla osiągnięcia poetyckiej gładkości. Tymczasem ja, przeciwnie, jako tłumacz pragnę być niczym świadek zeznający przed sądem: podnieść w górę prawą dłoń i przysiąc, że mówię prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.

Trap zaczął szczekać na swego pana i drapać jego spodnie pazurami.

– Trap był już ze mną w drukarni tyle razy – uśmiechnął się Longfellow – że myśli, iż to on tak naprawdę przetłumaczył Dantego.

Lecz Trap nie obszczekiwał filozofii przekładu Longfellowa. Terier wypadł na korytarz i skierował się ku drzwiom wejściowym. W tej samej chwili ktoś zaczął w nie głośno pukać.

– Ach, policja – Lowell, pod wrażeniem szybkiego przybycia stróżów porządku, zaczął kręcić rozmokłego wąsa.

Longfellow otworzył drzwi.

– Cóż za niespodzianka! – odezwał się najbardziej serdecznym tonem głosu, jaki mógł w tym momencie z siebie wydobyć.

– Jak to? – stojący na szerokim progu domu J. T. Fields ściągnął brwi. – Otrzymałem wiadomość w połowie partyjki wista, że mam przybyć tu natychmiast. Czy wszystko w porządku, mój drogi Longfellow?

– Nie wysyłałem żadnej wiadomości – odparł przepraszająco gospodarz. – Nie było z wami Holmesa?

– Nie, pół godziny czekaliśmy na niego z rozdaniem.

Wtem wszyscy posłyszeli głośny szelest wyschniętych liści.

Po chwili ukazała się krępa postać Olivera Wendella Holmesa, który tratując butami liście, gnał wyłożoną cegłami alejką w kierunku domu Longfellowa. Fields odsunął się na bok, a doktor minął go pędem i zdyszany wpadł na korytarz.

– Holmes? – upewnił się gospodarz.

Rozgorączkowany doktor zauważył ku swemu przerażeniu, że jego przyjaciel trzyma w dłoni plik pieśni Dantego.

– Dobry Boże, Longfellow! – krzyknął doktor Holmes. – Odłóż to natychmiast!

6

Upewniwszy się, że drzwi zostały dobrze zamknięte, Holmes wyjaśnił urywanymi zdaniami, jak po drodze z rynku do domu doznał olśnienia i popędził z powrotem do Kolegium Medycznego, gdzie okazało się, że – Bogu niech będą dzięki! – policjanci pojechali już na posterunek w Cambridge. Holmes posłał wiadomość do Fieldsa, by ściągnąć go od razu do Craigie House.

Doktor chwycił dłoń Lowella i potrząsnął nią gorączkowo, wdzięczny mu za obecność bardziej, niż sam gotów byłby się do tego przyznać.

– Mój drogi, właśnie miałem posłać po ciebie gońca do Elmwood.

– Holmes, czy wspomniałeś coś o policji? – spytał Longfellow.

– Longfellow… i reszta… Proszę, chodźmy do gabinetu. Musicie mi obiecać, że wszystko, co wam powiem, zachowacie w najściślejszej tajemnicy.

Nikt się nie sprzeciwiał. Widok „małego doktora" zachowującego się z taką powagą był czymś niezwykłym; dawno przypisano mu rolę arystokratycznego błazna – tyleż ku uciesze Bostonu, co goryczy Amelii Holmes.

– Dzisiaj odkryto morderstwo – ogłosił doktor słabym szeptem, jak gdyby lękał się, że ktoś może ich podsłuchiwać, lub jakby chciał oszczędzić swojej straszliwej opowieści półkom pełnym cennych foliałów.

Holmes odsunął się od ognia, bojąc się, że jego słowa mogłyby wydostać się przez komin.

– Byłem w Kolegium Medycznym – zaczął w końcu. – Miałem tam coś do zrobienia, gdy zjawiła się policja, aby wykorzystać jedno z naszych pomieszczeń do przeprowadzenia obdukcji. Zwłoki, które wnieśli, były pokryte ziemią, rozumiecie?

Holmes zrobił pauzę, nie dla retorycznego efektu, lecz dla złapania oddechu. Ze wzburzenia zlekceważył głośne oznaki swej astmy.

– Holmes, ale co to ma wspólnego z nami? – spytał Fields. – Dlaczego kazałeś mi się odrywać od partyjki wista?

– Zaczekaj – powiedział Holmes, wykonując gwałtowny ruch dłonią.

Odłożył na bok bochenek chleba kupiony dla Amelii i wydobył z kieszeni chusteczkę.

– Ciało, martwy człowiek, jego stopy… Boże, dopomóż!

W błękitnych oczach Longfellowa zapalił się błysk. Jak dotąd nie mówił zbyt wiele, lecz zwracał najpilniejszą uwagę na zachowanie doktora.

– Napijesz się czegoś, Wendell? – spytał łagodnie.

– Tak. Dziękuję – skwapliwie zgodził się doktor, ocierając zroszone potem czoło. – Wybaczcie mi, proszę. Rwałem tutaj z prędkością strzały, zbyt niespokojny i niecierpliwy, by brać dorożkę, i zbyt przerażony, że kogoś spotkam, by skorzystać z konnego tramwaju!

Longfellow spokojnie skierował się do kuchni. Holmes czekał na drinka. Pozostali dwaj mężczyźni czekali na relację doktora. Lowell z nabożną powagą pokiwał głową, widząc zdenerwowanie przyjaciela. Po chwili gospodarz powrócił z ulubionym trunkiem Holmesa, brandy z lodem.

– Mój drogi Longfellow – rzekł doktor po opróżnieniu szklaneczki jednym haustem – choć niewiasta kusiła Adama, by zjadł fatalny owoc, nigdy nie słyszałem, by musiała namawiać go do picia. Do tego doszedł sam.

– Do rzeczy, Wendell – ponaglił go Lowell.

– Widziałem wszystko bardzo dokładnie, rozumiecie? Widziałem ciało z bliska, jak teraz widzę Jameya – Holmes spojrzał w stronę Lowella. – Ktoś umieścił tego nieszczęśnika głową w dół i podpalił mu stopy. Podeszwy obu stóp, panowie, były doszczętnie spalone, upieczone na chrupko. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego… Cóż, będę miał ten obraz przed oczami, dopóki sam nie spocznę w ciemnej mogile.

– Mój drogi Holmes… – zaczął Longfellow, lecz doktor jeszcze nie skończył i nie dał sobie przerwać.

– Nieboszczyk był bez ubrania. Nie mam pewności, czy nie zdjęła go policja, ale z tego, co mi powiedziano, wydaje mi się, że znaleziono go nagiego. A potem zobaczyłem jego twarz…

вернуться

[23] Piekło, Pieśń szesnasta, w. A6-A9.