Holmes sięgnął ponownie po szklankę, lecz była już niemal pusta. Zacisnął zęby na kawałku lodu.
– To był duchowny – stwierdził Longfellow.
Holmes skierował ku niemu pełne niedowierzania spojrzenie i rozgryzł lód trzonowcami.
– Tak. Właśnie.
– Longfellow, skąd o tym wiedziałeś? – Fields, nagle bardzo poruszony tą historią, która, jak wciąż czuł, nie miała z nim nic wspólnego, odwrócił się ku poecie. – Nie mogłeś przeczytać o tym w żadnej gazecie, skoro Wendell dopiero co uczestniczył w…
Nagle zrozumiał, skąd wiedział Longfellow. W tej samej chwili pojął to również Lowell, który rzucił się w stronę Holmesa, jakby chciał go uderzyć.
– A ty skąd niby wiesz, że ciało znaleziono do góry nogami, Wendell? Powiedziała ci to policja?
– Niezupełnie.
– To wszystko domysły! Szukałeś powodu, żebyśmy przerwali tłumaczenie, tak abyś ty nie musiał się martwić o kłopoty, jakie może sprawić Korporacja.
– Nikt nie będzie mi mówić, co widziałem na własne oczy – odgryzł się doktor. – Akurat medycyna jest tą dziedziną, której żaden z was nie studiował. Ja zaś na studia medyczne poświęciłem najlepszą część mojego życia. Gdybyście teraz – ty lub Longfellow – zaczęli mówić o Cervantesie, poczułbym się jak ignorant. Cóż, z całym szacunkiem, wiem co nieco na temat Cervantesa, lecz powinienem was słuchać, ponieważ to wy zajmowaliście się studiowaniem jego twórczości!
Fields zorientował się, że Holmes jest bardzo zdenerwowany.
– Rozumiemy, Wendell. Proszę, mów dalej.
Gdyby Holmes nie zamilkł na chwilę, aby zaczerpnąć tchu, straciłby przytomność.
– Ten trup tkwił w ziemi głową w dół, Lowell. Widziałem smugi pozostawione przez pot i łzy, które płynęły mu z oczu przez czoło – słyszysz mnie? – w górę, przez czoło. Twarz nabiegła mu krwią. I właśnie wtedy, gdy zobaczyłem to nieruchome przerażenie, rozpoznałem wielebnego Elishę Talbota.
To nazwisko zaskoczyło wszystkich. Stary tyran Cambridge postawiony na głowie, oślepiony ziemią, zrozpaczony, unieruchomiony, mogący tylko bezradnie wierzgać płonącymi stopami – dokładnie tak, jak dantejscy symoniacy, duchowni, którzy dla pieniędzy nadużywali swoich wpływów…
– Jeśli tego wam mało – Holmes gryzł nerwowo kostkę lodu – podczas obdukcji policjant powiedział, że znaleziono go w krypcie Drugiego Kościoła Unitariańskiego. To kościół Talbota! Ciało było zabrudzone mniej więcej od pasa w górę; poniżej nie było śladów ziemi. Talbot był nagi, zakopany głową w dół, ze stopami sterczącymi w powietrzu!
– Kiedy go znaleziono? Kto tam był? – chciał wiedzieć Lowell.
– Na litość boską! – wykrzyknął doktor. – Skąd mam znać takie szczegóły?
Longfellow obserwował, jak krótsza wskazówka jego leniwie tykającego zegara zmierza wolno ku liczbie 11.
– W wieczornej gazecie pani Healey ogłosiła nagrodę. Sędzia Healey nie zmarł z przyczyn naturalnych. Wdowa jest przekonana, że to również było morderstwo.
– Ale w przypadku Talbota nie chodzi tylko o morderstwo! – wykrzyknął Holmes. – Czyż nie jest to dla was wszystkich jasne? To Dante! Ktoś użył Dantego, aby zabić Talbota!
Policzki mu poczerwieniały.
– Czytałeś popołudniowe wydanie „Bostonian Transcript", mój drogi Holmes? – zapytał cierpliwie Longfellow.
– Oczywiście! To znaczy, tak mi się wydaje…
Faktycznie przejrzał tylko pobieżnie gazetę na korytarzu Kolegium Medycznego, gdy szedł przygotować rysunki anatomiczne na poniedziałkowe zajęcia.
– Co tam było?
Longfellow znalazł gazetę. Fields wziął ją od niego, z kieszeni kamizelki wydobył okulary i przeczytał na głos:
– „Nowe rewelacje na temat okoliczności niezwykłej śmierci sędziego Artemusa S. Healeya… " – Fields uniósł wzrok znad prostokątnych szkieł. – Typowy błąd drukarski. Drugie imię Healeya brzmiało Prescott.
– Fields – zwrócił się doń Longfellow – bądź łaskaw i opuść pierwszą kolumnę. Przeczytaj, jak znaleziono jego ciało, na łąkach za domem Healeya, niedaleko od rzeki…
– Zakrwawione… całkowicie pozbawione odzieży… pokryte rojącym się w ogromnych ilościach…
– Dalej, Fields…
– … robactwem?
Muchy, osy, czerwie – gazeta wymieniała poszczególne odmiany owadów. A w okolicy, na podwórku Wide Oaks, odkryto proporczyk, którego obecności nikt nie potrafił wyjaśnić. Lowell chciał odpędzić myśli, które kłębiły mu się w głowie, lecz zamiast tego osunął się tylko w szerokim fotelu. Jego dolna warga drżała, jak zawsze gdy nie wiedział, co powiedzieć.
Mężczyźni wymieniali między sobą pytające spojrzenia, w nadziei, że któryś z nich okaże się mądrzejszy od pozostałych i zdoła wyjaśnić to wszystko jako zbieg okoliczności, że zdoła zaprzeczyć temu, iż wielebny Talbot został upieczony jak symoniacy, a sędzia Healey potraktowany niczym Ignavi - istoty pasywne i neutralne. Każdy kolejny szczegół potwierdzał tylko to, czemu i tak nie byli w stanie zaprzeczyć.
– To wszystko razem pasuje do siebie – stwierdził Holmes.
– Śmierć Healeya była karą za grzech neutralności. Zbyt długo odmawiał zajęcia się Ustawą o zbiegłych niewolnikach. Lecz co z Talbotem? Nigdy nie słyszałem najmniejszej plotki, by komuś się naraził.
Holmes zerwał się nagle, gdy jego wzrok padł na strzelbę opartą o ścianę.
– Longfellow, na Boga, dlaczego trzymasz tu coś takiego?
Lowella przeszedł dreszcz, kiedy przypomniał sobie powód przybycia do Craigie House.
– Widzisz, Wendell, Longfellowowi wydawało się, że spostrzegł czającego się przed domem włamywacza. Posłaliśmy chłopca dozorcy, żeby sprowadził policję.
– Włamywacz? – spytał z niepokojem Holmes.
– Ech, zdawało mi się – Longfellow potrząsnął głową. Z głośnym tupnięciem Fields niezgrabnie wstał.
– Cóż, doskonałe wyczucie czasu – zwrócił się do Holmesa.
– Mój drogi Wendell, przejdziesz do pamięci potomnych jako dobry obywatel. Kiedy zjawi się tu policja, wyjaśnimy im, że mamy informacje dotyczące tych przestępstw, i żądamy, aby wrócili z naczelnikiem.
Fields rozpoczął swą wypowiedź władczym tonem, który łagodniał stopniowo, gdy wydawca szukał wzrokiem poparcia u Longfellowa.
Gospodarz siedział bez ruchu. Jego błękitne oczy spoglądały na bogato zdobione grzbiety tomów księgozbioru. Nie było jasne, czy myślami nie krąży gdzie indziej.
– Tak – zgodził się Lowell, próbując dać wyraz czemuś na kształt zbiorowej ulgi po słowach Fieldsa. – Oczywiście, poinformujemy policję o naszych przypuszczeniach. Są to z pewnością istotne wiadomości, przydatne do rozwiązania tej zagadki.
Holmes westchnął.
– Nie! Nie wolno o tym mówić nikomu, Longfellow – stwierdził kategorycznie. – Musimy to zachować dla siebie! Nikt z nas nie może się wygadać, tak jak obiecaliśmy!
Lowell pochylił się ku krępemu doktorowi.
– To nie czas, by chować głowę w piasek! Dwie osoby zginęły… Dwóch spośród nas!
– A kimże jesteśmy, żeby wtrącać się w takie okropne sprawy? – zawołał błagalnym tonem Holmes. – Policja prowadzi śledztwo i możesz być spokojny, że znajdą winnych tych zbrodni bez naszego udziału!
– Kimże jesteśmy, żeby się wtrącać! – powtórzył Lowell kpiąco. – Nie ma szans, żeby policja wpadła na ten trop, Wendell! Jeśli im nie pomożemy, będą uganiać się jak pies za własnym ogonem!
– Wolałbyś raczej, żeby uganiali się za naszymi szaleńczymi opowieściami, Lowell? Co my wiemy o takiej sprawie jak morderstwo?
– Więc dlaczego robiłeś sobie kłopot, przychodząc z tym do nas, Wendell?
– Abyśmy wiedzieli, jak chronić samych siebie! – odparł doktor. – Abyśmy postąpili jak należy. Abyśmy nie weszli na niebezpieczną drogę!