Выбрать главу

– „Zasuwy niech zawarte będą"? – spytał Lowell.

– To odwróci jego podejrzenia, Lowell – wykrzyknął Holmes. – Mógłbyś wyglądać bardziej przekonująco. To dobra rada dla aktora, który gra Puncha i Judy, by nie pozwalać widowni oglądać swych nóg!

– Całkiem nieźle to poszło, Wendell – Fields przyjacielsko poklepał Holmesa w plecy.

Longfellow chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi, zostawiając przyjaciół w korytarzu.

– Longfellow? Mój drogi! – Fields zapukał cicho.

Lowell chwycił wydawcę za ramię i pokręcił głową. Holmes uświadomił sobie, że wciąż coś trzyma w dłoni. Spojrzał. Była to notatka Reya.

– Patrzcie no, oficer Rey zapomniał swojej kartki.

Teraz jednak patrzyli na nią inaczej. Nie był to już papier, lecz zimny kamień nad rozwartymi wrotami Piekła, przed którymi Dante zatrzymał się z wahaniem, ponaglany przez Wergiliusza.

Lowell zmiął ze złością kartkę i cisnął ją w płomień stojącej na korytarzu lampy.

7

Oliver Wendell Holmes szedł na kolejne spotkanie Klubu Dantego – spotkanie, które, jak wiedział, będzie jego ostatnim. Był już spóźniony. Nie skorzystał z możliwości jazdy powozem Fieldsa, chociaż niebo ponad miastem było ciemne od chmur. Poeta-doktor westchnął ciężko, kiedy rączka jego parasola pękła pod naporem ulewy, podczas gdy on ślizgał się na pokrytej mokrymi liśćmi ścieżce prowadzącej do Craigie House. Za dużo było zła na świecie, by jeszcze przejmować się takimi błahostkami. W nieruchomych oczach Longfellowa, który wyszedł go powitać, doktor nie znalazł pocieszenia, pogody ducha ani odpowiedzi na dręczące go pytanie: „Jak mamy sobie z tym dalej radzić?".

Powie im podczas kolacji, że rezygnuje z udziału w dalszych pracach nad przekładem Dantego. Lowell będzie może nawet zbyt zdezorientowany ostatnimi wydarzeniami, aby potępić go za dezercję. Holmes nie chciał uchodzić za dyletanta. Nie było jednak sposobu, aby dalej udawał, że może jak dawniej czytać Dantego, gdy wokół unosi się swąd spalonego ciała wielebnego Talbota. Dławił w sobie niejasne poczucie, że w jakiś sposób to oni byli odpowiedzialni za tę śmierć, że poszli za daleko, że ich cotygodniowe spotkania i beztroska wiara w moc poezji wyzwoliły piekielne moce grasujące teraz w Bostonie.

Pół godziny wcześniej u drzwi Longfellowa ktoś zatupał głośno niczym stutysięczna armia. James Russell Lowell. Był cały przemoczony, chociaż miał blisko do Craigie House; poeta kpił z parasoli, uznając je za zbędne wynalazki. Łagodne ciepło ognia, który karmił się węglem i polanami hikorowego drewna, promieniowało z dużego kominka, sprawiając, że wilgotna broda poety rozbłysła, jak gdyby oświetlona wewnętrznym światłem.

Kiedy w tym samym tygodniu Lowell odwiedził Fieldsa w Corner, odciągnął wydawcę na stronę i wyznał, że nie może dłużej żyć w ten sposób. Ich milczenie wobec policji było konieczne – bardzo dobrze. Należy chronić dobre imię i reputację – bardzo dobrze. Należy chronić Dantego – również bardzo dobrze. Jednak żadne z tych znakomitych racjonalnych uzasadnień nie mogło zatrzeć oczywistego faktu, że toczyła się gra, w której stawką było życie ludzi.

Fields odparł, że spróbuje wymyślić coś sensownego. Longfellow przyznał, że nie wie, co zamierza Lowell. Holmesowi udawało się skutecznie unikać przyjaciół. Lowell zaś robił co w jego mocy, aby zorganizować wspólne spotkanie całej czwórki, jednak do wczoraj unikali się nawzajem jak ognia.

Teraz, gdy siedli w kręgu – tym samym kręgu, w którym siadywali przez ostatnie dwa i pół roku – był tylko jeden powód, który powstrzymywał Lowella przed potrząśnięciem każdym z nich po kolei: George Washington Greene. „Powód" przycupnął w swym ulubionym szerokim zielonym wyściełanym fotelu, przytłoczony foliałami Dantego. Pozostali członkowie Klubu obiecali sobie wzajemnie nie mówić mu nic o swoim odkryciu.

Greene ułożył na piersi drobne dłonie, tuląc je przy sercu. Wszyscy wiedzieli, że przy swym kruchym zdrowiu stary historyk i emerytowany kaznodzieja mógłby nie znieść ciężaru wiedzy, jaką posiedli. Greene uskarżał się wprawdzie na to, że z powodu decyzji o zmianie wcześniejszych ustaleń dotyczących wyboru omawianych pieśni, podjętej przez Longfellowa w ostatniej chwili, nie miał dość czasu, by się przygotować, lecz i tak był tego środowego wieczoru jedynym członkiem zgromadzenia, któremu dopisywał humor.

Longfellow powiadomił przyjaciół, że zajmą się Pieśnią dwudziestą szóstą, w której Dante spotyka płonącą duszę Ulissesa, greckiego bohatera wojny trojańskiej. Był to jeden z tych fragmentów Boskiej Komedii, który wszyscy lubili, istniała więc nadzieja, że praca nad nim ponownie ich ożywi.

– Dziękuję wszystkim za przybycie – zaczął gospodarz.

Holmes przypomniał sobie pogrzeb Fanny, który, jak się okazało, miał dać początek pracom nad nowym przekładem Dantego. Gdy rozeszła się wieść o śmierci żony Longfellowa, niektórzy bostońscy bramini poczuli cichą satysfakcję – do której nigdy by się nie przyznali, nawet sami przed sobą – że oto nieszczęście przytrafia się komuś, komu los był dotąd tak niebywale przychylny. Zdawać by się mogło, że dobrobyt i t, alent Longfellowa nie kosztowały go żadnego wysiłku. Dla Holmesa śmierć Fanny była niezmiernie bolesna; jeśli towarzyszyło temu jakieś inne uczucie, to zapewne można by je nazwać zdumieniem czy ekscytacją, że oto godzien jest pomagać Henry'emu Wadsworthowi Longfellowowi w czasie, gdy poeta potrzebował opieki lekarskiej.

Klub Dantego pomógł przywrócić Longfellowa do życia. A teraz w dantejskim kostiumie popełniono dwa przerażające morderstwa. Można przypuszczać, że niebawem nastąpi trzecie, a może i następne, podczas gdy oni będą siedzieli przy ogniu z odbitkami przekładu w dłoniach.

– Jak możemy ignorować… – wyrzucił z siebie James Russell Lowell, lecz w porę ugryzł się w język, spoglądając na nieświadomego niczego Greene'a, który zapisywał właśnie jakąś uwagę na marginesie swojej kartki.

Longfellow czytał i omawiał Pieśń dwudziestą szóstą, nie zadając sobie trudu, by zareagować na urwany komentarz przyjaciela. Zawsze obecny na jego twarzy uśmiech był dziś słaby i wymuszony, jak gdyby pozostał mu z poprzedniego spotkania.

Ulisses znalazł się w Piekle jako jeden ze Złych Doradców w postaci bezcielesnego widma, falującego niczym płomień na wietrze. Niektórzy grzesznicy nie chcieli opowiadać Dantemu swoich dziejów; inni wykazywali niestosowne gadulstwo. Ulisses był zarówno ponad jedną, jak i drugą skrajnością. Opowiedział poecie, jak po wojnie trojańskiej, będąc już podstarzałym wojownikiem, nie pożeglował z powrotem do Itaki, do swojej żony i rodziny, lecz przekonał kilku pozostałych członków załogi, aby popłynęli dalej na zachód, poza granicę, której żaden śmiertelnik przekraczać nie powinien, lekceważąc przeznaczenie i pragnąc posiąść wiedzę, nagle jednak nadeszła trąba powietrzna i pochłonęło ich morze.

Greene jako jedyny miał ochotę powiedzieć coś więcej na ten temat. Przyszedł mu do głowy wiersz Tennysona [28], oparty na tym epizodzie z Dantego. Uśmiechnął się smutno i skomentował:

– Sądzę, że analizując tę scenę, powinniśmy wziąć pod uwagę inspirację lorda Tennysona Dantem. „Stanąć, nie iść dalej – zaczął recytować z pamięci fragment wiersza. – Nie błysnąć w czynie, rdzewieć jak miecz w pochwie – / Wstrętne. Oddychać – to jeszcze nie życie. / Choćbyś nad życiem życie piętrzył, nigdy / Nie będzie dosyć. A z tego jednego… – Zrobił pauzę, a oczy zaszły mu mgiełką. – Ile zostało?" Niech Tennyson będzie naszym przewodnikiem, drodzy przyjaciele, bo on sam pośród swych trosk żył trochę jak Ulisses, z pragnieniem triumfu w ostatniej podróży życia.

вернуться

[28] Wszystkie fragmenty wiersza, Ulisses A. Tennysona w przekładzie Z. Kubiaka.